Potworna matka/Część czwarta/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Julia pozostawała wciąż nieruchoma.
— Pomóż mi ją zaprowadzić, mój przyjacielu — wyrzekł Włosko do Bertinota.
I obaj, ująwszy nędznicę pod ręce, pociągnęli za sobą.
Opuścili ulicę Verrerie i udali się na ulicę Anbry.
Były dependent wiedział, jak się drzwi otwierają do sieni.
Julię trzeba było zanieść na schody do mieszkania, gdyż była jakby martwą bryłą.
Na drugim piętrze zatrzymano się i Włosko rozkazał:
— Proszę dać klucz.
Garbuska, prawie nieprzytomna, spełniła rozkaz machinalnie; wyjęła klucz z kieszeni i podała młodzieńcowi który następnie otworzył drzwi.
Bertinot popchnął Garbuskę przed siebie, a Włosko zaprowadził ją do pokoju Heleny, gdzie zapalił dwie świece.
Tu posadził ją przed stolikiem, na którym stał kałamarz, papier i pióra, obok karafki, napełnionej wodą i szklanki.
— Przysiągłem, że sprawiedliwość zostanie wymierzoną, a honor nazwiska pozostanie nietkniętym! — wyrzekł Włosko, wyciągając z kieszeni ów przedmiot drobnych rozmiarów, który zabrał ze sobą, wychodząc z mieszkania.
— Ta flaszeczka zawiera piorunującą truciznę.
Umrzeć można bez konania, bez bólu. Nasypię kilka łyżeczek tego proszku do szklanki wody. Pani napisze te wyrazy: Zabijam się, ażeby uniknąć kary, zasłużonej za me zbrodnie.
Podpisze to pani, po tym wypije truciznę ze szklanki i padnie nieżywa! Lepsze to, niż rusztowanie. Pisać więc i starać się obudzić w sobie żal.
Ale Garbuska nie chciała pisać.
— Skończmy już! — rozkazał Włosko.
Julia Tordier podniosła głowę, a oczy jej ponure zapłonęły ogniem.
Nie będę pisała! — odparła z niewzruszoną stanowczością. — Nie napiszę i nie wypiję!
— Napiszesz, choćbym ci miał prowadzić rękę.
— I — dodał Piotr Bertinot — wypijesz, choćbym miał cię zmusić do wypicia. Sprawiedliwości musi stać się zadość.
— A! — wykrzyknęła nędznica — nie macie prawa mnie zabijać. Popełniacie morderstwo. Odwołuję się do sprawiedliwości ludzkiej.
Włosko miał odpowiedzieć.
Nie zdążył.
W tejże chwili papuga, zamknięta w klatce i obudzona dźwiękiem głosów i światłością, zaczęła trzepotać skrzydłami z wściekłością, wydając przeraźliwe okrzyki pełne groźby.
Radość okrutna odmalowała się na twarzy młodzieńca.
Przypomniał sobie, jak Helena przed kilku dniami, kiedy przybył do niej w imieniu Joanny, i gdy usłyszał nagle imię jej wyrzeczone jakimś dziwnym głosem, objaśniła wówczas:
— To mówi papuga, którą mam w swoim pokoju — jedyna moja towarzyszka i przyjaciółka. Należała do mej biednej ciotki. Kocha ona Lucjana i mnie, nie cierpi mej matki. Gdyby była na osobności sama z nią, poszarpałaby jej twarz. Wczoraj o mało co jej oczu nie wydziobała i o mało co nie zabiła. Gdyby nie ja, z pewnością nastąpiłoby nieszczęście.
— A! odwołuje się pani do sprawiedliwości ludzkiej! — wykrzyknął Włosko — ha! to ja się odwołuję do sprawiedliwości Bożej!
I, podszedłszy do klatki, otworzył ją.
Dało się słyszeć przeraźliwe gwizdanie ptaka, po czym papuga wyfrunęła, wrzeszcząc to, co tak często powtarzała od czasu śmierci pani Gobert.
— Złodziejka! Złodziejka!
Po czym zaczęła krążyć nad głową Garbuski.
Ta, przypomniawszy sobie, że jej ptak niedawno o mało co nie oślepił, chciała uciekać.
Włosko odepchnął ją z taką siłą, że upadła obok łóżka, po tym wyprowadził prędko Piotra Bertinot z pokoju i z mieszkania, zamknął drzwi na klucz, pozostawiając go w zamku.
Papuga spadła na głowę Julii Tordier, rozkrwawiając jej głowę szponami i oszałamiając uderzeniami dzioba.
Garbuska wstała z jękiem.
Ptak na chwilę uciekł, po czym znów zaczął latać nad Garbuską, daremnie usiłującą wydostać się z pokoju, i skrzeczał:
— Złodziejka! Złodziejka!
W ucieczce nieprzytomnej po pokoju zawadziła nogą o mebel, a padając, uderzyła się gwałtownie w czoło o kominek.
Z rany głębokiej trysnęła krew.
Wtedy papuga znowu spadła na nią i dziobem i pazurami zaczęła szarpać jej twarz.
Garbuska chciała się bronić.

Walka zaciekła znowu się zaczęła.
Ptak wciąż rozdzierał ciało.
Julia Tordier zdołała pochwycić skrzydła papugi, ale ta tak zaciekle dziobała ją po palcach, że musiała skrzydla puścić.
Tym razem ptak już nie odleciał, ale z wściekłości wpił się w twarz, dwoma uderzeniami dzioba wyłupi oczy.
W szalonym bólu Julia schwyciła papugę poraz drugi i, pomimo straszliwych uderzeń dziobem, udusiła słabnącymi już rękoma.
Po tym, coraz więcej tracąc siły i krwi, sama wyzionęła ducha.

Lokatorzy z pierwszego piętra, Jerzy Troublet i jego rodzina, usłyszeli dziwny hałas i dzikie krzyki tego długiego konania.
Sprowadzono policjantów z komisariatu przy ulicy Verrerie.
W pokoju ujrzano ohydny widok.
Julia Tordier i ptak mściciel leżały obok siebie bez życia na zakrwawionej podłodze.
Strażnicy w tej kobiecie, o zeszpeconej straszliwie twarzy, nie poznali aresztantki, którą im powierzył agent Challet.
Naczelnik policji zawiadomiony pośpiesznie przybył wraz z Challetem.
Oni nie mogli już mieć żadnej wątpliwości co do osoby Garbuski.
Jednakże żadną miarą nie mogli sobie wytłomaczyć, jakim sposobem znalazła się tutaj.

W kieszeniach Julii Todier znaleziono dowody jej zbrodni, dowody, skradzione przez nią z biurka Józefa Włosko, ale nie potrzeba już było z nich robić użytku: sprawiedliwość ludzka była rozwiązana! Dług został spłacony!
Nazajutrz odprowadzono na cmentarz szczątki śmiertelne Julii Tordier.
Orszak żałobny stanowiło tylko dwóch mężczyzn i dwie kobiety: Helena i Joanna, Bertinot i Włosko.
Nazajutrz sędzia śledczy oświadczył, iż żadne podejrzenie nie ciąży na wdowie po Prosperze Rivet.
Jednocześnie izba oskarżeń zwolniła od wszelkiej odpowiedzialności Lucjana Gobert.
Joanna pozostała przy ojcu w mieszkaniu przy ulicy Verrerie.
Helena spędziła czas żałoby w willi Peti-Bry, u swej ukochanej przyjaciółki Marty, która już została wicehrabiną de Beuil.
W dziesięć miesięcy później Helena i Joanna, obie bogate, gdyż podzieliły między sobą majątek po ohydnej matce, zaślubiły tegoż samego dnia i w tymże samym kościele Lucjana Gobert i Józefa Włosko.
Druhnami obu sióstr były panie de Roncerny i de Beuil.
Pan Soly, budowniczy i sędzia śledczy, byli drużbami Lucjana i byłego dependenta.
Nie zdziwimy nikogo, oświadczając, że ten ostatni, zostawszy uczciwym człowiekiem, pozostał nim tak samo, jak Piotr Bertinot, i zapewne sprawimy przyjemność czytelnikom, donosząc, że Helena, Joanna i Lucjan są tak szczęśliwi obecnie i tak ufni w przyszłość, iż prawie zapomnieli o tym, co wycierpieli w przeszłości!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.