Potworna matka/Część druga/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Po rozmowie z Józefem Włosko, Garbuska czuła się w wysokim stopniu rozdrażnioną.
Myśl, że miałaby córkę oddać Prosperowi, doprowadzała ją do wściekłości.
Podwójnie nienawidziła teraz Helenę, której niecierpiała zawsze, a która teraz miałaby się stać jej rywalką.
Prosper nie przychodził, co wzmagało jeszcze bardziej cierpienia.
Wszak miał przyjść nazajutrz, i nie przyszedł...
Dnia następnego również daremne oczekiwanie.
Dlaczego nie przychodził?
Nie dawał nawet znaku życia.
Garbuska cierpiała, jak tylko cierpieć może kobieta zdenerwowana, gdy ją ogarnie szalona namiętność.
— On mnie nie kocha! On mnie nie kocha!... — wołała, krwawiąc sobie pierś paznokciami. — Czyż on mnie nawet kiedykolwiek kochał?... On kocha Helenę!.. On Heleny pragnie!... O! prędzej ją zabiję własną ręką, niż mu ją oddam!
Później, gdy to wzruszenie przeminęło, gdy się uspokoiła względnie na kilka godzin, myśli jej przybrały inny kierunek.
— Tak! tak! On mnie kocha! — mówiła do siebie ohydna istota, pokrywając pocałunkami fotografię Prospera. — Niepodobna, aby mnie nie kochał. Jeżeli nie przychodzi, to jedynie dlatego, iż szuka jeszcze, że szuka napróżno sposobu, ażeby omylić świat! Chce ocalić pozory! Po co? Co może nas obchodzić opinia ludzi obcych? Poza miłością nic nie ma. Miłość jest tu wszystkim!...
Chciała do niego list napisać.
Ale co mu napisze, skoro nie może mu zwiastować sposobu, podanego jej przez Józefa Włosko.
Wśród samotności ogarniały ją myśli coraz czarniejsze.
Pragnęła nawet śmierci córki, byleby nie być prześladowaną tą myślą o wstrętnym jej małżeństwie.
Prosper tymczasem grał rolę swoją — rolę bardzo łatwą, polegającą bowiem na wyczekiwaniu wypadków.
Stosując się do rad przyjaciela swego Józefa, iść miał do wdowy dopiero wtedy, gdy ta zdecyduje się na poświęcenie.
Jednakowoż to długie oczekiwanie i jemu sprawiało pewien niepokój.
— A jeżeli Garbuska straci cierpliwość — powtarzał Włoskowi — i wymknie się nam kopalnia złota. Ty masz już w ręku pewny interes... swoje przedsiębiorstwo... ale ja nic jeszcze... nic zgoła.
— Ufności! — odpowiadał były dependent notariusza — wszystko ci się dostanie, tylko mnie słuchaj.
I komiwojażer, niezdolny do kierowania samym sobą, zabijał czas i wydawał pieniądze Julii Tordier, grając w bilard i w pikietę, pijąc absynt i piwo i paląc grube cygara.
Niespodziewana okoliczność miała zmienić nagle położenie naszych osób.
Od kilku dni rozpoczęto pracę około budowy Pałacu wróżek, a Lucjan Gobent, sprowadziwszy się do Petit-Bry, dla kierowania nimi, czekał wciąż z gorączkową niecierpliwością na urzeczywistnienie obietnicy panny de Roncerny.
Ta nie zapomniała o obietnicy i przy sposobności sprzyjającej przypomniała matce swe życzenie, ażeby pojechać do Julii Tordier i prosić o pozwolenie zabrania Helenki z pensji na kilka dni do willi.
— Czy sądzisz, że się to nam powiedzie, drogie moje dziecko? — spytała hrabina.
— Mam nadzieję.
Nazajutrz miały już jechać do Paryża po różne sprawunki, postanowiły więc jednocześnie być u matki Heleny.
Garbuska, w chwili gdy dał się słyszeć w jej mieszkaniu odgłos dzwonka, ogarnięta była najprzykrzejszymi myślami, o jakich mówiliśmy.
Drgnęła, wstrząśnięta od stóp do głowy, jakby prądem elektrycznym.
— Może to Prosper! — rzekła do siebie.
I krokiem, najprzód chwiejnym, a potem już pewniejszym, skierowała się ku drzwiom i otworzyła je.
Hrabina i Marta stały na progu.
Na widok Garbuski, istoty tak dziwacznie bezkształtnej, matka i córka w pierwszej chwili, pod pierwszym wrażeniem, mimo woli się cofnęły.
Julia nie znała ani hrabiny, ani Marty.
Zdziwiona była, widząc przed sobą dwie eleganckie kobiety.
Sądziła, że to pomyłka.
— Czy się panie nie omyliły? — zagadnęła.
— Sądzę, że nie — odpowiedziała Marta.
— Czego panie sobie życzą?
— Chciałybyśmy się zobaczyć z panią Julią Tordier...
— To ja jestem. Czego panie chcą ode mnie?
— Chciałybyśmy z panią kilka chwil pomówić — odezwała się hrabina, siłą woli przemagając uczucie wstrętu, jakie nią opanowało.
— Proszę panie wejść — odparła Garbuska, usuwając się, ażeby przepuścić gości.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Julia zaprowadziła je do pokoju, stanowiącego salon i wskazała im krzesła, ale takim gestem brutalnym, że nie można było tego przyjęcia uznać za uprzejme.
Twarz jej przy tym zasępiła się jeszcze bardziej.
Spojrzenie badawcze jakby mówiło:
— Kto wy jesteście?
Hrabina zrozumiała to i, stojąc jeszcze, odpowiedziała na to nieme pytanie:
— Nazywam się pani de Roncerny, a oto moja córka Marta.
Julia Tordier zlekka skłoniła głową i nowym gestem, mniej już sztywnym, zaprosiła przybyłe, ażeby usiadły.
— Czemu do zawdzięczenia mam zaszczyt wizyty pań?
— Zaraz to pani wytłómaczę — odparła hrabina. — Córka moja kształci się na pensji w Saint-Leger, u pani Gevignot...
— A! — rzekła tylko Garbuska, bardzo zaintrygowana, nie domyślając się wcale, do czego zmierza ta dama.
Hrabina ciągnęła dalej:
— Na tej samej pensji pani ma córkę...
Julia skinęła potakująco.
Teraz Marta zabrała głos:
— Helena była i jest jeszcze moją przyjaciółką, proszę pani, moją najlepszą przyjaciółką, a raczej moją jedyną przyjaciółką... Kochamy się... Kochamy się jak siostry...
Błyskawica przemknęła przez źrenice Garbuski. Brwi się jej zmarszczyły. Wargi zacisnęły.
Słowa, które usłyszała, uczyniły ją niedowierzającą.
Ktokolwiek kochał jej córkę, stawał się dla niej tym samym podejrzanym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.