Potworna matka/Część trzecia/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Podczas gdy para godnych siebie nędzników wychodziła z domu, zamkniętego na klucz przez Garbuskę, Helena powoli przychodziła do siebie.
Otworzyła oczy i naraz przypomniała sobie wszystko. Usiadła na łóżku, podniosła ręce do czoła: ból straszny rozsadzał jej czaszkę; wszystkie okropności z ulicy Kanoniczek stanęły jej w pamięci.
— Lucjan w więzieniu! — mówiła — moja matka go oskarżyła i wydała!... Rozłączyła nas na zawsze! Jedyne teraz moje zbawienie w śmierci!
Poprawiła włosy i rzuciła się do drzwi, lecz, zobaczywszy, że zamknięte, wydała okrzyk rozpaczy.
— Uwięzioną jestem! — jęczało biedne dziewczę. — Niepodobna wyjść!... Na szczęście, jest jeszcze okno... Można tak samo zabić się na bruku, jak szukać śmierci w nurtach Sekwany.
Pobiegła do sali jadalnej i otworzyła okno, które było naprzeciw okna Joanny Bertinot.
Wpatrzyła się w nie i poczęła myśleć o Joannie.
— Nie ma Joanny w domu... dobrej mojej.. tak mi oddanej... Gdzie ona jest, czy wie co się ze mną stało?... Jakże się zmartwi uwięzieniem Lucjana... Przez kilka godzin miałam nadzieję lepszej przyszłości, lecz to było tylko złudzenie!... Trzeba się pożegnać z miłością!... ze szczęściem!...
Po chwili podniosła głowę spuszczoną.
— Dlaczego tak odrazu poddaję się rozpaczy?... Dlaczego chcę umrzeć?... Lucjana nie zatrzymają w więzieniu, przecież on nic złego nie zrobił... Ja sama w oczy sędziom oświadczę: to ja z własnej woli uciekłam z domu matki, bo za wiele tam cierpiałam; umarłabym była, gdybym dłużej pozostała...
Ja go kocham... ja chcę do niego należeć... Jak sąd się o tym dowie, uwolni go natychmiast... Chciałam umrzeć, kiedy właśnie moje świadectwo może go uratować... Nie nie umrę... nie chcę śmierci... będę walczyć i mnie winien będzie uwolnienie swoje.
Gwałtowny przewrót nastąpił w umyśle Heleny, zamiast poddawać się przeznaczeniu, nabrała odwagi i przygotowała się do walki.
Garbuska i Prosper powrócili.
Helena ułożyła twarz na ich spotkanie.
— Matko i ty, panie — odezwała się głosem poważnym — posłuchajcie... Dziwi was zapewne, że zastaliście mnie zdrową i silną, kiedy przed chwilą byłam umierającą... Bóg mi przywrócił siłę i energię! Nie wiem, co mi przyszłość przyniesie, bo nie wiem, co uplanowaliście na moje nieszczęście, lecz posłuchajcie mnie i zachowajcie w pamięci: Może uda ci się, matko, rozłączyć mnie na zawsze z tym, którego kocham, a którego ocalę wbrew twojej woli!...
Po czym, zwracając się do Prospera, rzekła:
— Tobie zaś, panie, może się uda gwałtem zaciągnąć mnie do merostwa i kościoła i wymusić pozwolenie moje; lecz, jeśli zostanę żoną twoją, nigdy do ciebie należeć nie będę! rozumiesz?... nigdy!... Przysięgam i dotrzymam przysięgi!... W dniu, w którym zapragniesz przestąpić próg mego pokoju, zabiję się.
Oto co miałam powiedzieć... A teraz skończone wszystko... Róbcie, co wam się podoba! Nie boję się niczego, ponieważ ani wy, ani nikt na świecie nie przeszkodzi mi umrzeć!
Julia Tordier słuchała niema z przerażenia, a przy ostatnich słowach córki rzuciła się do niej z pięścią podniesioną.
— To tak! — krzyknęła wściekła — grozisz nam... wyzywasz... Śmiesz w ten sposób mówić!...
— Uderz, matko... zabij mnie... — odparło dziewczę — umrę z ochotą!...
Garbuska uderzyła z całych sił Helenę, a biedna dziewczyna nie wydała najmniejszego jęku, osunęła się tylko na kolana.
Prosper powstrzymał Garbuskę, która drugi raz się zamierzyła.
— Przestań pani — rzekł, odciągając ją — na co się to zdało... Ja przebaczam jej, gdyż sama przekona się z czasem, o ile niesprawiedliwą była względem matki, i jak nie poznała się na moim uczuciu, pełnym szacunku... Pani, nie chcę nastawać... rachuję na czas... i na sposobność, aby mnie pani mogła ocenić...
Uśmiech pogardy był całą odpowiedzią Heleny.

Powróćmy do Montmartre.
Odźwierny z ulicy Kanoniczek załatwił wszystko, co się tyczyło pogrzebu pani Gobert.
Pieniądze, zostawione przez Lucjana, wystarczyły na opłacenie wydatków.
Pogrzeb miał się odbyć trzeciego dnia o godzinie dziesiątej rano.
Całą noc Joanna na przemian z sąsiadkami czuwały przy zwłokach.
Biedna dziewczyna przeczuwała, że dla Heleny wszystko stracone; a śmierć pani Gobert wzniosła niezwyciężoną pomiędzy nią i Lucjanem zaporę.
Pomimo całego przywiązania i chęci pomocy Helenie, czuła, że jej gruntu pod nogami braknie, i że niepodobieństwem będzie odebrać córkę matce i wyrwać Lucjana z więzienia.
Odźwierny ze swej strony przemyśliwał nad uwolnieniem młodego człowieka.
Udał się rano do mieszkania zmarłej.
— Panienko — rzekł do Joanny — chciałem z tobą pomówić, zejdź na chwilę, bo ja nie mogę odstąpić bramy.
— Z ochotą — odpowiedziała i zaciekawiona poszła za nim.
— Panienko — zaczął gdy już byli na dole — nie wiem, co cię wiąże z panią Gobert i panem Lucjanem, lecz chciałem podzielić się z tobą moimi spostrzeżeniami, bo zdaje mi się, że masz dla nich dużo przyjaźni.
— Nie myli się pan. — odrzekła — Poświęciłam się dla matki i teraz zrobię wszystko dla syna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.