Potworna matka/Część trzecia/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po chwili przytomność powróciła Joannie, i drżącymi usty mówiła do siebie:
— Nie... nie... zdaje mi się pewnie... To nie może być panna Helena... którą przywieźli... nieżywą może! Mój Boże, mój Boże!.. co się tam stało?
Nie mogąc wytrzymać, Joanna włożyła kapelusz i okrycie i zeszła na dół.
Powóz stał jeszcze, furman chował pieniądze do woreczka.
Agenci pomogli Prosperowi zanieść Helenę na górę.
Joanna zbliżyła się do woźnicy.
— Przyjechaliście z Montmartre, z ulicy Kanoniczek? — zapytała.
— Tak jest, moja panienko — odpowiedział.
— Przywieźliście młodą panienkę i dwóch panów?...
— Dwóch paskudników, jak Boga kocham. Co się tyczy panienki, to biedna dusza przy wyjeździe tak płakała i narzekała, iż mogłaby rozczulić nawet drzwi więzienne.
— Co się tam stało?...
— Różne różności!... Trzeba pannie wiedzieć, że z prefektury po mnie przysłano na stację, po mój powóz o czterech miejscach, to nie żarty!... Był komisarz i jakaś gruba ryba z prefektury i dwóch agentów...
Joanna zadrżała i poczęła pojmować, co się stało.
— Zawieziecie mnie na ulicę Kanoniczek?
— I owszem, niech panna siada! — odparł woźnica.
Joanna wskoczyła do powozu.
Skoro zatrzymali się przed domem na ulicy wskazanej, kilka kumoszek rozmawiało w bramie z odźwiernym.
Joanna zapłaciła furmanowi i chciała wejść do domu.
Odźwierny zastąpił jej drogę.
— Dokąd panna idzie? — zapytał.
— Do pani Gobert.
— Proszę.
Joanna wbiegła na schody, prowadzące do mieszkania nieszczęśliwej matki, i zapukała do drzwi.
Nikt nie odpowiedział.
Ponieważ drzwi nie były zamknięte, weszła zatem, minęła przedpokój, a w sali stołowej okropny widok wydarł jej z piersi okrzyk zgrozy.
Pani Gobert, bez przytomności, leżała, na podłodze.
Młoda dziewczyna przebiegła pokój i uklękła przy zemdlonej.
— Mój Boże, co się tu dzieje? — szeptała, rozgrzewając zlodowaciałe ręce pani Gobert w swoich. — Pani... pani... błagam cię, otwórz oczy... odpowiedz mi...
Próbowała podnieść ciało, przyłożyła ucho do serca staruszki; zdawało jej się, że już nie bije.
Wtedy myśl, że pani Gobert umarła, opanowała jej umysł.
Przelękła się, zerwała, wybiegła na schody, wołając:
— Na pomoc!... ratunku!...
Na ten krzyk, odźwierny i kumoszki, powodowani ciekawością, wpadli do pokoju.
— Dlaczego panna woła o pomoc... — zapytał odźwierny — czy się pali?
— Patrzcie! — odpowiedziała Joanna. — Ta biedna pani umiera, może będzie można jeszcze ją uratować!... Biegnijcie prędko po doktora!
Pani Gobert, istota słodka i szlachetna, lubiana była przez wszystkich. Żałowano jej, że miała taką bratowę, jak Julia Tordier, którą pogardzano.
Jedna z kobiet pobiegła po doktora.
Z pomocą Joanny zaniesiono chorą do łóżka.
Joanna porozpinała suknie na niej.
— Boję się, czy ona już nie umarła... — mruknął odźwierny, kręcąc głową.
Joanna usłyszała i odparła żywo:
— Nie... nie... serce chociaż słabo, lecz bije.
— To przeklęta Garbuska tego narobiła — rzekła jedna z kobiet.
— Cicho! cicho! — przerwał odźwierny. — Myślcie sobie, co wam się podoba, ale pamiętajcie, że pani Tordier to moja właścicielka...
— Lecz? co się tu stało? — zapytała Joanna.
— Okropności!... Pani Tordier przyjechała z policjantami i zaaresztowała pana Lucjana, który jest okrasą wszystkich zacnych młodych panów, taki to uczciwy i pracowity chłopiec, i oto zabrali go, jak złoczyńcę!
— Rozumiem wszystko! — zawołał Joanna. — Co za okropność!... Co za podłość!... O nieszczęśliwy!...
— Pokazuje się — mówił odźwierny — że pan Lucjan kochał się w swojej kuzynce, w córce właścicielki, a ponieważ ona wydaje ją za kogo innego, więc sprowadził pannę Helenę tutaj... Nawet ja się tego nie domyślałem, przysięgam, jak mnie tu widzicie!... Otóż wzięli go za uwiedzenie małoletniej, a to bardzo niedobre... Może go to zaprowadzić ni mniej ni więcej, tylko do ciężkich robót... Pojmujecie, jaki to cios dla matki...
Joanna bliska była rozpaczy.
Wyrzucała sobie gorzko swoją rolę w zbliżeniu narzeczonych, ponieważ to zbliżenie miało tak fatalne skutki.
Po jakimś czasie nadszedł doktór.
— Ocal ją pan, ocal! — błagała Joanna, prowadząc doktora do pani Gobert.
— Prędko podać miednicę, kompres i bandaż... — rzekł, zbadawszy chorą. — Silne uderzenie do głowy... Krew trzeba puścić... Byleby tylko nie było za późno!...
Podano z pośpiechem żądane przedmioty.
Doktór przewiązał rękę chorej i naciął żyłę.
Ani kropla krwi się nie pokazała.
Doktór popatrzył i pokręcił głową wcale nie pocieszająco.
Powtórnie przeciął żyłę na ręce pani Gobert, lecz krew się nie pokazała.
— O Boże! — zawołała Joanna — czyż miałaby umrzeć?
W tej właśnie chwili wystąpiła kropla krwi z żyły, wszyscy oczekiwali całego strumienia, który byłby zbawieniem.
Naraz drzwi się otworzyły i wszedł jakiś mężczyzna z nakrytą głową.
— Kto pan jesteś i czego żądasz? — zapytał doktór.
— Jestem komornik; pani Tordier przysłała mnie po odbiór należności za mieszkanie, nieopłacone od dawna.
— Pani Gobert chora, przyjdź pan innego dnia...
— Panie, jako komornik...
— A ja jako doktór, sam jeden mam tu głos... Proszę odejść, a jeżeli potrzeba, rozkazuję odejść panu!
— To wygląda na chęć niezapłacenia... Postaram się o rozkaz i przyjdę z prawem wyrzucenia z mieszkania.
Po tych słowach komornik wyszedł.
— Śmierć wyręczy pana komornika, biedna kobieta nie żyje; zapóźno zostałem wezwany! — odezwał się lekarz.
Joanna, łzami zalana, uklękła przy łóżku, doktór wyszedł.
— Nieszczęśliwa matko, — mówiła młoda dziewczyna — matko ukochana przez syna, i sama tak kochająca, będziesz z nieba mieć pieczę nad nim, i prosić Boga, aby go nie oddał w moc strasznej nieprzyjaciółki!... O, Bóg pomści śmierć twoją!
Obecni wszyscy płakali; Joanna podniosła się.
— Niech co chce robi właścicielka — odezwał się odźwierny — niech mnie nawet wypędzi, a ja nie opuszczę zacnej pani Gobert, która zawsze miała dobre słowo dla mnie. Idę zaraz do merostwa, i do zakładu pogrzebowego, i zrobię wszystko, co się należy.
— A ja zostanę przy niej... — rzekła Joanna.
— I my zostaniemy — dodały kobiety — będziemy razem modliły się za nią.
— Biedny pan Lucjan!... Co za straszny cios dla niego!
— Nieszczęśliwy!... — zawołała Joanna — uwięziony w chwili, kiedy matka na łożu śmiertelnym!... i rozłączony z panną Heleną na długo... może na zawsze!
Odźwierny poszedł zająć się przygotowaniami do pogrzebu, Joanna z pomocą kobiet ułożyła nieboszczkę na łóżku, przyniesiono wody święconej, zdjęto krzyż z nad łóżka i położono go na piersiach świętej niewiasty, którą zabiła niecna Garbuska.
Następnie Joanna zapaliła świece i zaczęła czytać psalmy za umarłych.
Zostawiliśmy Prospera Rivet przy ulicy Anbry, jak wynosił na ręku z powozu zemdloną Helenę.
Piękny komiwojażer był bardzo silny, nie czuł prawie ciężaru dziewczęcia.
W parę sekund był już w pokoju Heleny i położył ją na łóżku.
Dziewczyna nie odzyskała przytomności.
Długie włosy rozwiane tworzyły złotawą aureolę dokoła ślicznej twarzyczki, sina obwódka okalała oczy zamknięte.
Patrzył przez chwilę na Helenę i rozbierał rysy i kształty jej delikatne i zaokrąglone.
— Diabelnie ładna! — mówił do siebie. — Byleby nie umarła!
Wziął rączkę Heleny i trzymał w dłoni.
Ciepła była, puls się odzywał.
— Nie ma niebezpieczeństwa, za kwadrans przyjdzie do siebie — myślał.
A jednak nie puścił rączki, i uczuł jakiś dziwny a rozkoszny dreszcz w całej istocie, nieznany mu dotąd, jemu.
który cenił jedynie przyjemności dobrego jedzenia, wina i najniższej rozpusty.
Coś wznioślejszego w nim się budziło; doskonała piękność dziewczęcia nie tylko do zmysłów jego przemawiała.
— Do licha! — myślał — czyżbym się miał zakochać? — Ja, Prosper Rivet zakochany; to paradne! — Koniec końców, czemużby nie? — Ta mała dosyć na to ładna, szczególniej w porównaniu z matką... Jak ta diablica Garbata mogła się zdobyć na taką córkę? — Za dwa tygodnie będę mężem tego klejnocika... Mężem w całym tego słowa znaczeniu, a jeżeli stary potwór myśli inaczej, to myli się bardzo.
Słodkie myśli Prospera przerwało wejście Julii Tordier do pokoju obok.
Piękny komiwojażer wybiegł na jej spotkanie.
— Gdzie ona jest? — zapytała Julia.
— W swoim pokoju... na łóżku... bezprzytomna...
Garbuska przystąpiła do łóżka.
Ujrzawszy Helenę w całym blasku piękności, wdowa Tordier rzuciła podejrzliwym wzrokiem na Prospera, zdawało jej się bowiem, że oczy młodego człowieka błyszczą nienaturalnie.
— Ty ją tu przyniosłeś? — przemówiła głosem świszczącym.
— Tak, z pomocą agenta.
— Dlaczego agent odszedł?
— Prawdopodobnie uważał, że nie ma już nic do roboty...
— Sam tu z nią byłeś?
— Nie mogłem jej przecież odstąpić...
— Odejdź teraz — czekaj na mnie w sali jadalnej; niepotrzebny tu już jesteś...
Prosper wyszedł śpiesznie.
Garbuska rozebrała Helenę i wściekała się, odkrywając jej szyję dziewiczą i piersi białe jak marmur.
— Ah! gdybym mogła pozbyć się jej, kiedy nie mogę być do niej podobna — szeptała z nienawiścią.
Weszła do Prospera i pierwsze jej słowa były:
— Nigdy do ciebie należeć nie będzie, rozumiesz? Nigdy! — mówiła z nienawiścią.
— Nie wiem, dlaczego mi to powtarzasz, nie obchodzi mnie bowiem wcale ta mała.
— Przysięgniesz na to?
— Przysięgam.
— Jeżeli kłamiesz... pożałujesz tego!...
Po chwili dodała:
— Tam, wszystko skończone.