Potworna matka/Część trzecia/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Drzwi się rozwarły... Lucjan Gobert wszedł pomiędzy dwoma żandarmami.
Agent Challet, bawiąc się piórem, z po za okularów obserwował pilnie młodego rysownika.
Sędzia rozkazał oddalić się żandarmom.
Lucjan nie wiedział, co myśleć o tym.
Zdawało mu się, że sędzia inny jest zupełnie, niż za pierwszym razem.
— Lucjanie Gobert, — zaczął tenże — potrzebuję zadać panu kilka nowych pytań...
— Odpowiem panu, jak tylko będę mógł najlepiej — rzekł Lucjan — lecz pozwól mi zanieść jedną prośbę...
— Jaką? słucham...
— Pozwól mi napisać do matki, bo nie śmiem prosić o pozwolenie widzenia...
— Uczynię, co będę mógł, aby pana zadowolić!...
— O dzięki ci, panie! — odrzekł Lucjan, drżąc cały.
— A teraz rozpoczynam badanie... uważaj pan... i odpowiadaj... Czy znasz hrabiego Roncerny?
— Tak, panie.
— A wicehrabiego de Beuil?
— Znam także... Zajęcia mojego szefa były tego rodzaju, iż codzień musieliśmy być w willi Petit-Bry, a panna Marta de Roncerny, narzeczona wicehrabiego de Beuil, jest serdeczną przyjaciółką z pensji mojej kuzynki Heleny Tordier... Poznałem ją, odwiedzając Helenę na pensji...
— Czy pan wie, jaką jest opinia panów Roncerny i de Beuil o panu?
— Spodziewam się, że nic takiego nie uczyniłem, ażeby postradać ich szacunek.
— To też posiadasz go pan... Panowie ci byli tu przed chwilą.
— Czy mogę zapytać, co ich sprowadziło?
— Przyszli w pańskim interesie...
— Chciałbym im podziękować za zaszczyt, jaki mi czynią, zajmując się moją osobą...
— Może będę mógł panu nastręczyć sposobność niebawem.
Zdziwienie Lucjana wzrastało.
— Czy ci panowie przyjdą tu znowu?
— Nie... Lecz może pan będzie mógł pójść do nich.
— Ja!!
— Od pana to zależy.
— Nie rozumiem pana... Jakim sposobem może to ode mnie zależeć?...
— Od pana, a głównie od obietnicy, jaką mi pan uczynisz, i mam przekonanie, że dotrzymasz...
— O jakiej obietnicy mówisz, panie sędzio?
— Zaraz panu wytłumaczę... — Panowie Roncerny i de Beuil ofiarowali za panem kaucję moralną... i żądali uwolnienia tymczasowego.
Lucjan trząsł się ze wzruszenia.
— Więc ci panowie nie uważają mnie za winnego, skoro ręczą za mnie honorem?...
— Winnym jesteś pan w oczach prawa, — odparł sędzia — to nie ulega kwestii, lecz można znaleźć okoliczności łagodzące... Otóż panowie ci żądają tymczasowej wolności dla pana, aż do dnia wprowadzenia sprawy pańskiej przed sąd, gdyż to musi nastąpić, ponieważ skarżąca nie odstąpi od skargi swojej...
— O! ta kobieta! ta kobieta!... — jęknął Lucjan.
— Spokoju, panie!... krwi zimnej!... niech ci żadna myśl zemsty do głowy nie przychodzi!... Powinieneś zwycięsko wyjść z tej walki! Daję panu zatem tę wolność czasowo...
— O panie! — zawołał Lucjan, składając ręce, i ze łzami w oczach.
— Tak, panie, lecz pod warunkiem, że nie będziesz się starał uciec z Paryża i na wezwanie staniesz przed sądem...
— Ja miałbym uciekać!... Nie, panie... ja chcę, aby sądy słyszały to, co powiem!... Panie, przysięgam wobec Boga, który nas słyszy, że nie opuszczę Paryża.
— Wierzę panu, lecz jeden jeszcze warunek... Aż do dnia stawienia się przed sądem, nie ruszysz się bez mego upoważnienia z willi Petit-Bry, gdzie hrabia Roncerny ofiaruje ci gościnność.
— Lecz moja matka nieszczęśliwa, która płacze za mną... przecie muszę iść do niej!... Nie wiem nawet, czy zdrowa... czyż mogę ją opuścić?
— Po koniecznych odwiedzinach w Paryżu — rzekł sędzia wzruszony — będziesz pan mieszkał w willi Petit-Bry.
— Będę posłuszny.
— Nic nie przedsięweźmiesz przeciw tym, co cię oskarżyli... nic, rozumiesz pan? Wolność ci jest dana pod tym warunkiem.
— Uczynię wszystko, czego pan żąda.
— Przysięgniesz pan?
— Przysięgam... Czy już wszystko, panie?
— Nie jeszcze... Nie będziesz się pan starał ani widzieć, ani mówić z panną Heleną Tordier.
Lucjan schwycił się za głowę.
— Niepodobieństwa żądasz pan ode mnie... Helena to moje życie, moje szczęście, moje wszystko! Bez niej świat dla mnie nie istnieje... Pozwól pan zobaczyć ją choć na minutę... na sekundę...
Sędzia zdawał się wahać. Młodzieniec mówił dalej z uniesieniem:
— O, pozwól pan!... Będę spokojny, będę silny, ażeby nawet najstraszniejsze ciosy mnie spotkały, przysięgam panu!...
Sędzia milczał; bał się pozwolić, a czuł, że zakaz jego nie będzie uszanowany.
Nareszcie przerwał milczenie:
— Jutro będziesz pan wolny — rzekł. — Są jeszcze niektóre formalności...
— Będę cierpliwy... choć to długo czekać do jutra. A jednak dziękuję panu, z głębi serca dziękuję...
Sędzia wziął z biurka dwa bilety bankowe i podał Lucjanowi.
— Te pieniądze do mnie nie należą — rzekł młodzieniec.
— Pan Gaston de Beuil kazał je panu oddać.
Lucjan się żachnął.
— Sposobem pożyczki... — dodał sędzia. — oddasz mu później... wierzaj mi pan, żebyś go obraził...
— Przyjmuję zatem i dziękuję panu, żeś raczył być pośrednikiem pomiędzy mną i panem de Beuil.
Sędzia zadzwonił, weszli żandarmi i odprowadzili Lucjana do więzienia.
Sędzia zwrócił się do agenta, który zdjął już niebieskie okulary.
— Przypatrzyłeś się dobrze, panie Challet, młodemu człowiekowi?
— Tak, panie, poznam go wszędzie.
— Co myślisz o nim?
— Myślę, że popełnił czyn przeciwny prawu, lecz muszą tam być okoliczności łagodzące, albowiem jest to na pewno chłopiec uczciwy, prawy i bardzo uczuciowy!...
— Jutro po ósmej z rana wypuszczą z Mazas tego młodzieńca; będziesz go pan miał na oku, krok w krok będziesz za nim chodził, dopóki nie będziesz pewny, że udał się do Petit-Bry, do willi hrabiego Roncerny.
— Dla pewności będę mu jutro towarzyszył wszędzie, ma się rozumieć, żeby się tego nie domyślił...
— Straszne cierpienia czekają jutro tego biedaka — ciągnął sędzia — boję się, ażeby nie zapomniał przysięgi... Uważaj pan na wszystko, co się stać może, a twoje spostrzeżenia rozciągnij i na tych, z którymi do czynienia mieć będzie. Zadanie, jakie panu powierzam, ważniejsze jest, niż się komu zdawać może.
— Zastosuję się w zupełności do rozkazów pańskich.
— Gdy zajdzie tego potrzeba, stań zawsze po stronie Lucjana, choć byś miał tu zdradzić swoje stanowisko, a głównie niech jutro wieczorem będzie w Petit-Bry.
— Będzie tam, panie sędzio.
Sędzia podał agentowi kilka luidorów na wydatki.
— Kiedy mam zdać raport? — zapytał tenże.
— Pojutrze.
Agent ukłonił się i wyszedł.
Powróćmy do Boissy-Saint-Leger.
Dzięki staraniom Joanny Bertinot, przełożona przychodziła do zdrowia.
W tym właśnie czasie, gdy Lucjan Gobert był w gabinecie sędziego, Joanna siedziała przy łóżku pani Gevignot, wspartej na poduszkach.
— Prawie zdrowa jestem, moje dziecię — mówiła przełożona — tobie to zawdzięczam więcej, niż doktorowi.
— Niech się pani nie męczy mówieniem, — rzekła Joanna.
— Jestem już bardzo silna, a to, co mam powiedzieć, nie zmęczy mnie bynajmniej... Pamiętasz, jak przyszłaś mi donieść, że nasza biedna Helenka jest w niebezpieczeństwie?
— Tak, pani, pamiętam.
— Otóż w parę godzin po twoim odejściu, jakiś nieznajomy, bardzo przyzwoicie wyglądający, przyszedł i chciał się z tobą widzieć...
— Ze mną, proszę pani?
— Tak. — Utrzymywał, że potrzebuje jak najprędzej z tobą się porozumieć... Lecz zaleciłaś mi tajemnicę... Wszystko o tobie wiedział, gdzie byłaś i co robiłaś, i że można tu do ciebie listy adresować... Słowem, tak nastawał, aby mu powiedzieć, gdzie się znajdujesz, aż mi się to podejrzane wydało.
— Czy powiedział swoje nazwisko?
— Tak. Nazywa się Józef Włosko, mieszka w Paryżu, przy ulicy Verrerie nr 37.
— Ten sam, o którym ojciec mój pisze — pomyślała dziewczyna, a głośno dodała: — Czy powiedział, dlaczego chce się ze mną widzieć?
— Powiedział, że chodzi o rzecz wielkiej wagi.
— Pewnie o ułaskawienie ojca mojego — pomyślała Joanna.
— Oczekiwałam cię niecierpliwie — ciągnęła pani Gevignot — aby ci powiedzieć: strzeż się, nie ufaj... Nie wiem dlaczego, ale obawiam się tego człowieka... Czy nie domyślasz się czego on może chcieć od ciebie?
— Nie, proszę pani... Tak mało znam ludzi w Paryżu... W jakim wieku jest ten pan?
— Około dwudziestu siedmiu lat, wydaje się bardzo przyzwoitym... wyraża się poprawnie... Co myślisz uczynić?...
— Pójdę do tego pana i zapytam, czego chce ode mnie.
— Joasiu, strzeż się! Bądź przezorna.
— Przyrzekam pani.
— A teraz pomówmy o Helence...
— Niestety! to pani wszystko powie — rzekła Joanna, podając przełożonej kartę z zaproszeniem na ślub Heleny.
— Helena idzie za mąż! — zawołała przełożona — nie za swojego kuzyna, nie za Lucjana Gobert? Co się to znaczy?
— Lucjan w więzieniu! — straszne rzeczy się stały.
Joanna opowiadała przełożonej wszystko, o czym nasi czytelnicy już wiedzą.
— Ależ to przerażające... okropne! — krzyknęła pani Gevignot. — Nieszczęśliwa Helena!
— A teraz mam prośbę do pani... chcę powrócić do Paryża.
— Chcesz mnie opuścić, Joasiu! — rzekła ze smutkiem pani Gevignot.
— Gdyby pani była tak chora, jak przed pięciu dniami, zostałabym i zapomniała, że jutro Helenę zmuszają do ślubu... Lecz obecność moja nie jest pani potrzebną, a muszę być na ślubie, czyli ofierze panny Heleny, którą kocham jakby siostrą moją była. Powrócę, jak pani zażąda, ale teraz pozwól mi odejść.