Potworna matka/Część trzecia/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Józef Włosko udał się do ministerium, posłał bilet swój przyjacielowi, pomocnikowi naczelnika, i zaraz został przyjęty.
— W porę przychodzisz — rzekł pan Mirelle, ściskając go za rękę — miałem właśnie pisać do ciebie.
— Masz jaką nowinę dla mnie?
— Wyborną.
— Ułaskawienie Piotra Bertinot?
— Podpisane przez Prezydenta Rzeczypospolitej, z pozwoleniem zamieszkania w Paryżu.
— Doskonale!... Cudownie!...
— Co do pobytu w Paryżu czyniono niejakie zastrzeżenie, ciebie dotyczące.
Włosko zadrżał.
— Nie rozumiem? — powiedział.
— Rzecz prosta... Ofiarowałeś poręczenie... Nie wiedziano czy twoje poręczenie będzie wystarczające; musiano zasięgnąć wiadomości o twoim położeniu majątkowym.
Włosko znów zadrżał.
— Lecz rezultat poszukiwań wypadł bardzo dobrze — mówił pomocnik. — Pobyt w Paryżu dozwolony, lecz z warunkiem...
— Z jakim?
— Że stawisz się z ułaskawionym u komisarza policji i zeznasz, iż dajesz mu zajęcie w swoim interesie.
— Uczynię to zaraz. — Co więcej?
— Nic... Jutro wyślę prefektowi w Nimes ułaskawienie Piotra Bertinot i pozwolenie dla tegoż na pobyt w Paryżu. — Pójdziesz z nim po przybyciu do komisarza policji swojego cyrkułu, zameldujesz go, a potem co trzy miesiące będziesz go sam meldował. Za dwa tygodnie będzie wolny. — Czy mogę napisać do niego o tej dobrej nowinie?
— Napisz lepiej do dyrektora więzienia, sprawi mu to przyjemność, że będzie mógł sam powiedzieć o tym Piotrowi Bartinot.
— Nie będę ci przeszkadzał, — rzekł Włosko, wstając. — Dziękuję po tysiąc razy i do widzenia.
— Po mistrzowsku wszystko poprowadziłem — myślał Włosko. — Ojciec będzie niedługo u mnie, a kochająca córeczka będzie mną zachwycona. Udało mi się, mogę sobie oddać tę sprawiedliwość!
Sędzia śledczy, prowadzący sprawę Lucjana Gobert, przyszedł wcześniej niż zwykle do swego gabinetu i kazał przeprowadzić z Mazas do Conciergerie protegowanego panów de Koncerny i de Beuil.
Lucjan od czasu zamknięcia w Mazas zostawał w stanie zupełnego przygnębienia. Chwilami tylko ożywiał się, i przeklinał Julię Tordier, sprawiedliwość, życie i świat cały!
Marzył jedynie o zemScie strasznej, okrutnej.
Zmienił się do niepoznania, wybladł i schudł.
Widział w wyobraźni Helenę zmienioną, jak cień śmiertelny; przedstawiała mu się żałobą okryta...
W takim stanie zastał go dozorca więzienny, który wszedł do celi, wołając:
— Lucjan Gobert ma się stawić do badania.
— Nie pójdę! — odrzekł więzień, — powiedziałem już wszystko... Uprzedziłem sędziego, że milczeć będę. — Wymagam, aby mnie przed sąd stawili, a zobaczymy, czy znajdzie się który z sędziów przysięgłych tak zaślepiony, ażeby mnie winnym uznał!..
— Na nic się nie zdały piękne słówka, mój chłopcze, — rzekł dozorca, — musisz iść do sędziego śledczego, czy chcesz, czy nie chcesz. Jeżeli zaś będziesz powolny i grzeczny, może pozwolą ci do matki napisać... a może nawet z nią się zobaczyć...
— O matko! — rzekł Lucjan, uspakajając się raptownie. — Dla ciebie wszystko zniosę; gdybym cię mógł uściskać, lub choć napisać i od ciebie list odebrać, to by mi sił dodało!
Z głową spuszczoną i bez narzekania, poszedł za dozorcą, wsiadł do furgonu zakrytego i został przewieziony do sędziego śledczego.
Sędzia przeglądał właśnie akta sprawy Lucjana, gdy oznajmiono mu hrabiego Koncerny i wicehrabiego de Beuil.
— Prosić tych panów natychmiast — rzekł sędzia, wstając na powitanie przybyłych.
— Przychodzę — odezwał się hrabia Roncerny — aby podziękować panu i złożyć wymaganą prawem kaucję na uwolnienie Lucjana Gebert.
Sędzia po chwilowym namyśle odpowiedział:
— W wyjątkowym położeniu, w jakim się znajdujemy, prawo nic nie wymaga, ponieważ prowizoryczne uwolnienie nie może być legalne.
— Dlaczego? — zawołali razem obaj panowie.
— Artykuł 113 kodeksu karnego opiewa co następuje: Uwolnienie prowizoryczne nie może być nigdy udzielone obwinionemu, jeżeli oskarżenie zawiera przestępstwo, obrażające obyczaje. Otóż oskarżenie, ciążące na Lucjanie Gobert, jest właśnie tego rodzaju...
Hrabia i Gaston zamienili spojrzenie: co więc znaczyły listy sędziego?
Sędzia podchwycił spojrzenie i domyślił się, co znaczy. Blady uśmiech zarysował się na wąskich jego wargach.
— Cierpliwości, szanowni panowie, — powiedział. — Jeżeli można z niebem wchodzić w układy, można i z prawem... To, czego zabrania artykuł 113 kodeksu karnego, może uczynić sędzia śledczy na własną odpowiedzialność... Naradziłem się z prokuratorem i upoważnił mnie do działania, według uznania... Użyję więc mego prawa, przez wzgląd na panów. Widzicie zatem, panowie, iż nie potrzebna jest kaucja pieniężna, lecz pragnę, abyście honorem zaręczyli mi za osobę Lucjana Goberta.
— Panie, ja honorem ręczę za osobę Lucjana Goberta — rzekł uroczyście pan de Roncerny.
— I ja honorem odpowiadam — dodał Gaston — że Lucjan Gobert stawi się na każde żądanie pana.
— Teraz we własnym sumieniu posiadam moralną kaucję, jakiej żądałem od panów... i którą daliście mi bez zastrzeżeń. Wolność, jakiej udzielam Lucjanowi Gobert — mówił dalej sędzia — posłuży mi do przekonania się, czy rzeczywiście ten młodzieniec zasługuje na przyjaźń i zaufanie panów... Od pierwszych odwiedzin pańskich, de Beuil, zmieniłem nieco zdanie... Zbadałem całą sprawę... zarządziłem powtórne śledztwo... To, czego dowiedziałem się o oskarżonym, jest tylko na jego pochwałę... nie mogę zaś tego powiedzieć o oskarżycielach...
— Dlaczego zatem, panie sędzio — zapytał Gaston — dlaczego nie uznasz czynu za niebyły?
— Niepodobna, panie... Okoliczności towarzyszące obwiniają go — a te same okoliczności właśnie mogą go uniewinnić. — W interesie Lucjana Gobert potrzeba, ażeby sprawa poszła przed sądy. Trzeba, ażeby był publicznie sądzony i uniewinniony...
— Czy Lucjan wie o śmierci matki?
— Zabroniłem surowo wszelkich wiadomości z zewnątrz... Mam pewne projekty... Pragnę, żeby niespodziewanie dowiedział się o swoim nieszczęściu... Muszę dodać, abyście panowie wiedzieli, że pan Lucjan po wyjściu z więzienia znajdzie się bez dachu...
Pani Tordier zlicytowała sprzęty, mieszkanie zamknęła — klucze są u niej...
— Jak to! — zawołał pan Roncerny — więc ta kobieta śmiała to uczynić?...
— Miała prawo — pozornie przynajmniej... Zdaje się, że nieboszczyk Tordier przez przywiązanie do siostry, dawał jej mieszkanie gratis... Lecz jak tego dowieść? — Powtarzam panom, że młodzieniec ten znajdzie się bez dachu.
— Ofiaruję mu mój dom — rzekł Gaston. — Czy upoważnisz mnie, panie sędzio, do zostawienia dla niego pieniędzy, bo pewnie ich także nie ma? — dodał Gaston, wyjmując z pugilaresu dwa papierki po sto franków.
— Sam mu je oddam — rzekł sędzia.
— Dziękuję za pańską dobroć — mówił Gaston — i proszę, chciej pan powiedzieć Lucjanowi, że oczekujemy go w willi Petit-Bry.
Panowie podnieśli się i pożegnali sędziego.
Zaledwie wyszli, sędzia napisał kilka słów na kartce, zadzwonił na chłopca i oddał mu, mówiąc:
— Do naczelnika bezpieczeństwa publicznego! — Czekam na odpowiedź...
Po upływie kwadransa chłopiec powrócił, donosząc, że człowiek żądany czeka.
— Niech wejdzie... A to zanieś do policji tajnej — rzekł sędzia, dając chłopcu drugą karteczkę.
Osobistość żądana przez sędziego weszła do gabinetu. Był to człowiek w średnim wieku, niski, szczupły, wygolony kompletnie, z oczami, błyszczącymi rozumem. Ubrany był czarno i z szykiem; ukłonił się grzecznie, lecz bez uniżoności.
— Dzień dobry panie Challet — rzekł sędzia — czy zdrów już jesteś po ostatniej awanturze przy aresztowaniu Matiasa, zabójcy Żyda z ulicy Tiquetonne?
— Zdrów zupełnie. Dziękuję panu sędziemu za pamięć...
— Potrzebuję pana — mówił sędzia.
— Do usług pana sędziego.
— Przyprowadzą tu za chwilę obwinionego, nazywa się Lucjan Gobert. — Podczas gdy będę z nim mówił — niech pan dobrze mu się przypatrzy...
— Rozumiem, panie sędzio.
Challet postawił kapelusz na krześle, usiadł przy stoliku, dobył niebieskie okulary i włożył je...
— Doskonale — rzekł sędzia śledczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.