Potworna matka/Część trzecia/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Joanna wraz ze służącym, zajęła się przygotowaniem potrzebnych do tej operacji przedmiotów. Doktór, przewiązawszy lewe ramię powyżej łokcia, nakłół lancetem arterię i po paru sekundach krew trysnęła cieniutkim strumieniem.
— Chyba nie ma nic zastraszającego? — pytał pan de Roncerny.
— Nie należy obawiać się nagłej katastrofy — odparł doktór — wszak okrutne było wstrząśnienie, które spowodowało utratę przytomności, nie mogę za tym ręczyć, jakie będą następstwa...
Hrabina westchnęła, Joanna otarła łzę.
Lucjan lekko się poruszył, zadrgały mu powieki, doktór pośpieszył zatamować krew i obandażował rękę.
Nagle Lucjan zadrżał na całym ciele i uniósł się na poduszkach.
Otworzył powieki i spojrzał wzrokiem obłąkanym.
Chwilę wodził dokoła oczyma, nareszcie krzyknął, wyciągając prawą rękę ku widziadłu, stojącemu w jego chorej wyobraźni.
— To ona... Helena wraz z moją matką... Jakie blade... A! prawda... one umarły... Leżą tu, każda w swej trumnie... Heleno, matko... czekacie... pójdę z wami...
Z ust jego wyrwał się jęk bolesny. Zamknął oczy, głowa opadła mu na poduszki.
Doktór ze zwątpieniem potrząsnął głową:
— Źle — wyszeptał.
— Czego obawiasz się, doktorze? — zapytał hrabia.
— Zapalenia mózgu.
Otaczający łoże chorego z osłupieniem spojrzeli po tobie.
— Doktorze, ty go ocalisz — błagała pani de Roncerny.
— Uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy. Proszę o papier i pióro.
Joanna podała mu żądane przedmioty.
— Od pośpiechu z jakim dane mu będzie to lekarstwo, zależeć będzie zażegnanie niebezpieczeństwa. Chory nie powinien być sam — mówił następnie doktór. — Maligna gwałtowna może nastąpić... Wszystko trzeba przewidzieć, by zapobiedz nieszczęściu.
Joannie, jako wcieleniu poświęcenia, słusznie dostała się rola siostry miłosierdzia.
— Panie doktorze — podchwyciła skwapliwie... — ja będę czuwała nad Lucjanem.
— Ty, moje dziecko?
— Tak, ja.
— Zamało masz sił, aby powściągnąć możliwy napad furii.
— Znajdę je.
— Tak, sercem i wolą, jesteś mężna, kochane dziecko... — odezwała się hrabina — lecz trzeba wszystko przewidzieć. Musisz mieć kogoś do pomocy.
— Nieodzownie, — rzekł z naleganiem doktór — dopóki nie zapanujemy nad gorączką, ktoś musi dzień i noc czuwać, a taki trud najsilniejszego złamie.
— Stanie się, jak rozkażesz, panie doktorze — odparła Joanna. — Lecz ja nie odstąpię go tak, jak nie odstąpiłam jego matki!
— Anielskie masz serce, Joanno — rzekła, ujmując jej rękę hrabina. — Poświęcenie otworzyło ci drzwi tego domu... Mamy nadzieję, iż nie opuścisz go więcej...
— Kto może zbadać przyszłość, pani hrabino? — szepnęła Joanna. — Bądź co bądź, wdzięczna jestem za dobroć pani dla mnie.
Następnie, zwracając się do doktora:
— Słusznie pan daje mi pomoc... Potrzebuję wyjeżdżać do Paryża... W ciągu krótkich moich nieobecności, będzie mnie ktoś zastępywał przy panu Lucjanie... Nie tylko jemu samemu, lecz i jej coś winnam... biednej pannie Helenie, stokroć nieszczęśliwszej i godniejszej pożałowania, niż on...
— Co tylko uczynisz, będzie dobrym, Joanno... — odparła pani de Roncerny. — Lękam się, aby ona nie postradała odwagi do życia...
— Ręczę, że nie zbraknie jej siły i męstwa!
W tej chwili chory począł się niepokoić.
Doktór, kładąc palec na ustach, nakazał obecnym milczenie, następnie pochylił się nad Lucjanem. Ten poruszył się pary razy jeszcze, nareszcie uspokoił się i oddech jego stał się miarowym.
— Śpi — rzekł doktór po cichu. — Zaledwie śmiałem się tego spodziewać, zostawmy go w spokoju.
Wszyscy przeszli do pokoju przyległego.
W tak ważnym zbiegu okoliczności, pan de Roncerny uważał za stosowne objaśnić doktorowi stosunek, łączący Lucjana z jego domem, i zapytał, jak mu wypada postąpić.
— Rzecz prosta... — odparł doktór. — Ja napiszę świadectwo choroby, które pan zechce kazać poświadczyć u mera w Petit-Bry i zalegalizuje u komisarza policji naszego kantonu. Dokument ten złożony na ręce sędziego śledczego z którym pan ma stosunki, zwolni pana od zajmowania się czymkolwiek bądź, aż do nowego rozporządzenia.
— Kiedy mogłoby być gotowe to świadectwo?
— To, co odemnie zależy, natychmiast.
W istocie doktór zredagował bardzo obszerne objaśnienie.
W trakcie tego, lokaj przyniósł lekarstwa.
Objaśniwszy Joannie, jak ma z nimi postępować, doktór powrócił do pokoju chorego, który spał bez przerwy.
Zadowolony ze swoich oględzin, rzekł:
— Będę tu wieczorem.
Joanna, upewniwszy się, że Lucjan śpi spokojnie, zostawiła przy nim na straży dwie pokojowe, dodane jej przez hrabinę, a sama usiadła dla napisania do pani Gevignot, aby opowiedzieć jej, co zaszło, prosić o przebaczenie, jeżeli nie powróci do Boissy-Saint-Leger, a także, aby zechciała wyekspediować do hotelu, przy ulicy Anbry, wszystkie listy, jakie by do niej przyszły.
Joanna ułożyła sobie, iż będzie spędzać w Paryżu trzy razy tygodniowo po parę godzin, ażeby móc, jeżeli nie rozmówić się z Heleną, to przynajmniej czegoś się o niej dowiedzieć.
Napisała także do ojca, malując całą swoją radość, jakiej by doznała, gdyby był zwolniony, i otrzymał wielką łaskę co do pobytu w Paryżu. I to dodała, że wkrótce zobaczy się z tym panem Włosko, o którym on jej wspominał, zalecała mu jednak względem niego nadzwyczajną ostrożność. Należało, jak się wyraziła, unikać zbytniej otwartości z człowiekiem, którego nie znamy prawdziwych przekonań, ani celu, a którego postępowanie, ostatecznie wydało się jej nader tajemnicze.
Dwa te listy jednocześnie zostały wrzucone do skrzynki pocztowej.
Doktór, powróciwszy wieczorem, stwierdził, że przepisy jego spełniono skrupulatnie i ze zrozumieniem; nie przeszkadzało to jednak, aby stan Lucjana nie pozostawiał pewnej obawy. Należało lękać się nocy bardzo niespokojnej. Dając wskazówki, jak postępować w tym razie, dodał jednak, że można liczyć na młodość i silny organizm chorego.

∗             ∗

Przypominamy sobie, jako Challet, agent bezpieczeństwa, którego zadaniem było nie tracić z oczu Lucjana, do chwili umieszczenia go w willi Petit-Bry, uważał swą misję za spełnioną.
Pozostawało mu tylko dokładne zdanie sprawy sędziemu śledczemu, a że ustne, choć krótkie, opowiadanie jaśniej przedstawia rzecz, niż raport piśmienny, postanowił widzieć się z sędzią osobiście.
Udał się do pałacu sprawiedliwości i kazał się zameldować. Sędzia, ujrzawszy go, objawił zdziwienie.
— Pan! — zawołał. — Czy młody człowiek już jest w Petit-Bry?
— W tej chwili, w której mam zaszczyt mówić z panem — odparł Challet — bez wątpienia już tam odjechał, lecz w bardzo smutnym stanie...
— Co się tam stało? — Bardzo dużo rzeczy.
— Mów, Challecie, nie pomiń najmniejszego szczegółu.
— Jest ich niemało... Lecz czy wolno mi będzie powiedzieć panu moje zdanie osobiste o Lucjanie Gobert?...
— Otóż, według mnie, Lucjan Gobert jest człowiekiem uczciwym w całym znaczeniu tego słowa!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.