Potworna matka/Część trzecia/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Przez całą drogę milczenie panowało w powozie, przerywane tylko czkawką Prospera.
Przejechawszy rogatki, powozy rozjechały się, każdy w swoją, stronę. Lando, wiozące Julię i młodą parę, skierowało się na ulicę Anbry.
Balsamiczne powietrze lasku Vincennes otrzeźwiło nieco Prospera.
Wysiadł pierwszy.
— Dalej-że, pani Rivet — rzekł, wyciągnąwszy obie ręce.
Garbuska skoczyła na stopień, ją więc musiał najpierw wysadzić.
— Wysiadaj! — krzyknęła na córkę.
Julia otworzyła drzwi domu i pchnęła je przed sobą.
Prosper zirytowany drapał się na schody, klnąc i potykając się na każdym prawie stopniu.
Doszli do drugiego piętra.
Julia kluczem, dobytym z kieszeni, otworzyła drzwi mieszkania i, potarłszy zapałkę, zapaliła dwie świece, stojące na komodzie.
— Ruszaj do swego pokoju! — krzyknęła na Helenę.
Ta zerwała się skwapliwie do spełnienia tego rozkazu, aby raz już znaleźć się samą, po dniu, pełnym bolesnych wrażeń.
Prosper, jeszcze pijany, zagrodził jej drogę, a ponieważ próbowała mu się wymknąć, oburącz uchwycił ją za fałdy sukni.
— Wolnego, wolnego, pani Rivet! — rzekł, wybuchając brutalnym śmiechem. — Tak się nie wchodzi, jedno bez długiego... pójdziemy razem.
Garbuska zzieleniała.
— Prosperze! — groźnie krzyknęła.
— No i co tam, teściowo? — odparł piękny komiwojażer, znowu wybuchając idiotycznym śmiechem. — O ile mi się zdaje, jestem żonatym formalnie! Mam prawo, do wszystkich diabłów! poznać się bliżej z moją żoneczką.
— Prosperze! — powtórzyła Garbuska, czepiając się jego ramienia haczykowymi palcami.
Sprzeczka i gniew spotęgowały nietrzeźwy stan komiwojażera.
— Do stu piorunów!... puszczaj, teściowo, wpijasz mi w ciało paznokcie! — huknął nędznik. — Wiedz o tym, że jestem żonaty i chcę mojej żony!...
Helena, wylękła, wzburzona i nieprzytomna ze zgrozy, usiłowała się wyrwać, lecz Prosper ani myślał puścić się jej sukni, drącej się w jego ręku.
Głosem zachrypłym bełkotał:
— Tak... tak... ja chcę mojej żony!
Nagle Helena zwróciła się do niego:
— Ja twoja żona, ja! — powtórzyła z nieopisaną wzgardą. — Mówiłam już panu, że nigdy!... Matka moja wiedziała o moim postanowieniu niezłomnym! — Uległam przemocy. Przysięgam, że nigdy nie przestąpisz progu tego pokoju! Nigdy! Przenigdy.
Prosper nie przestawał się śmiać, bełkocąc pijanym głosem:
— Zobaczymy, moja pani Rivet... Zobaczymy!... Nie trzeba mówić: hop!...
— Jesteś pijany, idź spać!...
— Tak, zobaczymy, pijany nie pijany, jestem tu panem mężem, i chcę tam wejść.
W pobliżu Heleny na stole stały zastawione przekąski i napoje, którymi częstowano gości przed wyjazdem, oraz całe nakrycie.
Helena porwała nóż, szybkim ruchem wyrwała suknię z jego ręki, tak że strzępy mu tylko zostały w dłoni i, stanąwszy w uchylonych drzwiach pokoju, rzekła głosem donośnym i energicznym:
— Jeżeli krokiem postąpisz, by tam wejść, przysięgam, że cię zabiję!
Garbuska uchwyciła go za poły i silnie w tył pociągnęła. Wyczytała w oczach Heleny silne postanowienie. Zrozumiała, że jeden krok jeszcze, a zięć jej padnie nieżywy, ugodzony nożem w serce.
Z zadziwiającą przytomnością umysłu młoda mężatka, korzystając z tej chwili, wpadła do pokoju, zasuwając za sobą rygiel.
Westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi.
Prosper, jako tchórz nikczemny, uląkł się noża.
Padł na pobliskie krzesło, z czołem, oblanym kroplistym potem. Twarz jego pokryła się trupią bladością, dolna warga zwisła mu z wyrazem ogłupienia.
— Prosperze, mój Prosperze, czy chory jesteś? — z niepokojem pytała garbata, usiłując nadać głosowi pieszczotliwe brzmienie. — Cierpisz?
W miejsce odpowiedzi, komiwojażer wykrztusił te słowa:
— Gorąco... pić, dawajcie pić!...
— Dość piłeś już, najdroższy...
— Wcale nie...
Wyciągnął rękę do stołu, z którego Helena wzięła przed chwilą nóż, porwał butelkę madery i wychylił ją do dna.
To go dobiło.
Pusta butelka wypadła mu z ręki, tłukąc się w drobne kawałki; jednocześnie głowa chwiać mu się poczęła i zmożony wstrętnym snem opilstwa, począł chrapać straszliwie.
Julia z opuszczonymi w dół rękami, wpatrywała się w niego z najwyższym przerażeniem które nawet przeszło w gniew, graniczący z wściekłością.
— A! nędznik! — syknęła — nędznik! A ja sądziłam...
Nie dokończyła.
Noc weselna kosztowała ją przeszło milion.
Nieco za drogo!

Zobaczymy, co robi Helena.
Znalazłszy się sama i bezpieczna, puściła wodze kipiącemu w niej oburzeniu, zerwała z głowy wianek dziewiczy, suknię weselną, i zdeptała nogami.
— Ja! żoną tego człowieka! — mówiła do siebie. — O! co za hańba! — Niech on się nie waży być dla mnie czym innym, jak obcym człowiekiem, inaczej zabiję go, przysięgłam i dotrzymam przysięgi!
Lucjanie, kochanku serca mego — dodała głosem słodszym, padając na kolana — ciebie jednego kocham, i dla ciebie żyć pragnę! Boże sprawiedliwy, ocal Lucjana!... Wspieraj nas oboje!
Helena pogrążyła się w gorącej modlitwie.
Modlitwa jest lekarstwem najcenniejszym... Jeżeli nie zawsze uleczy, pociesza jednak, i umacnia ducha.
Biedne dziewczę, udręczone, w niej tylko mogło szukać ukojenia.
Po tym raz jeszcze opatrzyła rygle u drzwi, rozebrała się do reszty i położyła na swym łóżeczku dziewiczym.

∗             ∗

Dzielne bieguny irlandzkie hrabiny de Roncerny szybko przebyły przestrzeń pomiędzy kościołem Saint-Merri a willą Petit-Bry.
Lucjan jeszcze nie odzyskał przytomności.
Hrabia i Gaston z niepokojem oczekiwali powrotu swoich pań.
Widok zemdlonego Lucjana i obecność Joanny podtrzymującej jego bezwładną głowę świadczyły o jakimś nader ważnym zajściu.
Pani de Roncerny w krótkich słowach opowiedziała im wszystko, gdy tymczasem Marta zajęła się wydaniem rozporządzeń co do przygotowania pokoju dla rysownika i posłaniem po doktora.
W mgnieniu oka spełniono rozkazy, rozebrano Lucjana i położono do łóżka.
Hrabina z mężem, Joanna i pan de Beuil podążyli do jego pokoju. Wkrótce po tym zjawił się doktór.
Zbliżył się do łóżka, wybadał chorego i długo się zatrzymał, nasłuchując pulsu.
— Należy mu krew puścić — rzekł następnie, nie można tracić ani chwili!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.