Potworna matka/Część trzecia/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przez całą drogę milczenie panowało w powozie, przerywane tylko czkawką Prospera.
Przejechawszy rogatki, powozy rozjechały się, każdy w swoją, stronę. Lando, wiozące Julię i młodą parę, skierowało się na ulicę Anbry.
Balsamiczne powietrze lasku Vincennes otrzeźwiło nieco Prospera.
Wysiadł pierwszy.
— Dalej-że, pani Rivet — rzekł, wyciągnąwszy obie ręce.
Garbuska skoczyła na stopień, ją więc musiał najpierw wysadzić.
— Wysiadaj! — krzyknęła na córkę.
Julia otworzyła drzwi domu i pchnęła je przed sobą.
Prosper zirytowany drapał się na schody, klnąc i potykając się na każdym prawie stopniu.
Doszli do drugiego piętra.
Julia kluczem, dobytym z kieszeni, otworzyła drzwi mieszkania i, potarłszy zapałkę, zapaliła dwie świece, stojące na komodzie.
— Ruszaj do swego pokoju! — krzyknęła na Helenę.
Ta zerwała się skwapliwie do spełnienia tego rozkazu, aby raz już znaleźć się samą, po dniu, pełnym bolesnych wrażeń.
Prosper, jeszcze pijany, zagrodził jej drogę, a ponieważ próbowała mu się wymknąć, oburącz uchwycił ją za fałdy sukni.
— Wolnego, wolnego, pani Rivet! — rzekł, wybuchając brutalnym śmiechem. — Tak się nie wchodzi, jedno bez długiego... pójdziemy razem.
Garbuska zzieleniała.
— Prosperze! — groźnie krzyknęła.
— No i co tam, teściowo? — odparł piękny komiwojażer, znowu wybuchając idiotycznym śmiechem. — O ile mi się zdaje, jestem żonatym formalnie! Mam prawo, do wszystkich diabłów! poznać się bliżej z moją żoneczką.
— Prosperze! — powtórzyła Garbuska, czepiając się jego ramienia haczykowymi palcami.
Sprzeczka i gniew spotęgowały nietrzeźwy stan komiwojażera.
— Do stu piorunów!... puszczaj, teściowo, wpijasz mi w ciało paznokcie! — huknął nędznik. — Wiedz o tym, że jestem żonaty i chcę mojej żony!...
Helena, wylękła, wzburzona i nieprzytomna ze zgrozy, usiłowała się wyrwać, lecz Prosper ani myślał puścić się jej sukni, drącej się w jego ręku.
Głosem zachrypłym bełkotał:
— Tak... tak... ja chcę mojej żony!
Nagle Helena zwróciła się do niego:
— Ja twoja żona, ja! — powtórzyła z nieopisaną wzgardą. — Mówiłam już panu, że nigdy!... Matka moja wiedziała o moim postanowieniu niezłomnym! — Uległam przemocy. Przysięgam, że nigdy nie przestąpisz progu tego pokoju! Nigdy! Przenigdy.
Prosper nie przestawał się śmiać, bełkocąc pijanym głosem:
— Zobaczymy, moja pani Rivet... Zobaczymy!... Nie trzeba mówić: hop!...
— Jesteś pijany, idź spać!...
— Tak, zobaczymy, pijany nie pijany, jestem tu panem mężem, i chcę tam wejść.
W pobliżu Heleny na stole stały zastawione przekąski i napoje, którymi częstowano gości przed wyjazdem, oraz całe nakrycie.
Helena porwała nóż, szybkim ruchem wyrwała suknię z jego ręki, tak że strzępy mu tylko zostały w dłoni i, stanąwszy w uchylonych drzwiach pokoju, rzekła głosem donośnym i energicznym:
— Jeżeli krokiem postąpisz, by tam wejść, przysięgam, że cię zabiję!
Garbuska uchwyciła go za poły i silnie w tył pociągnęła. Wyczytała w oczach Heleny silne postanowienie. Zrozumiała, że jeden krok jeszcze, a zięć jej padnie nieżywy, ugodzony nożem w serce.
Z zadziwiającą przytomnością umysłu młoda mężatka, korzystając z tej chwili, wpadła do pokoju, zasuwając za sobą rygiel.
Westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi.
Prosper, jako tchórz nikczemny, uląkł się noża.
Padł na pobliskie krzesło, z czołem, oblanym kroplistym potem. Twarz jego pokryła się trupią bladością, dolna warga zwisła mu z wyrazem ogłupienia.
— Prosperze, mój Prosperze, czy chory jesteś? — z niepokojem pytała garbata, usiłując nadać głosowi pieszczotliwe brzmienie. — Cierpisz?
W miejsce odpowiedzi, komiwojażer wykrztusił te słowa:
— Gorąco... pić, dawajcie pić!...
— Dość piłeś już, najdroższy...
— Wcale nie...
Wyciągnął rękę do stołu, z którego Helena wzięła przed chwilą nóż, porwał butelkę madery i wychylił ją do dna.
To go dobiło.
Pusta butelka wypadła mu z ręki, tłukąc się w drobne kawałki; jednocześnie głowa chwiać mu się poczęła i zmożony wstrętnym snem opilstwa, począł chrapać straszliwie.
Julia z opuszczonymi w dół rękami, wpatrywała się w niego z najwyższym przerażeniem które nawet przeszło w gniew, graniczący z wściekłością.
— A! nędznik! — syknęła — nędznik! A ja sądziłam...
Nie dokończyła.
Noc weselna kosztowała ją przeszło milion.
Nieco za drogo!
Zobaczymy, co robi Helena.
Znalazłszy się sama i bezpieczna, puściła wodze kipiącemu w niej oburzeniu, zerwała z głowy wianek dziewiczy, suknię weselną, i zdeptała nogami.
— Ja! żoną tego człowieka! — mówiła do siebie. — O! co za hańba! — Niech on się nie waży być dla mnie czym innym, jak obcym człowiekiem, inaczej zabiję go, przysięgłam i dotrzymam przysięgi!
Lucjanie, kochanku serca mego — dodała głosem słodszym, padając na kolana — ciebie jednego kocham, i dla ciebie żyć pragnę! Boże sprawiedliwy, ocal Lucjana!... Wspieraj nas oboje!
Helena pogrążyła się w gorącej modlitwie.
Modlitwa jest lekarstwem najcenniejszym... Jeżeli nie zawsze uleczy, pociesza jednak, i umacnia ducha.
Biedne dziewczę, udręczone, w niej tylko mogło szukać ukojenia.
Po tym raz jeszcze opatrzyła rygle u drzwi, rozebrała się do reszty i położyła na swym łóżeczku dziewiczym.
∗ ∗
∗ |
Dzielne bieguny irlandzkie hrabiny de Roncerny szybko przebyły przestrzeń pomiędzy kościołem Saint-Merri a willą Petit-Bry.
Lucjan jeszcze nie odzyskał przytomności.
Hrabia i Gaston z niepokojem oczekiwali powrotu swoich pań.
Widok zemdlonego Lucjana i obecność Joanny podtrzymującej jego bezwładną głowę świadczyły o jakimś nader ważnym zajściu.
Pani de Roncerny w krótkich słowach opowiedziała im wszystko, gdy tymczasem Marta zajęła się wydaniem rozporządzeń co do przygotowania pokoju dla rysownika i posłaniem po doktora.
W mgnieniu oka spełniono rozkazy, rozebrano Lucjana i położono do łóżka.
Hrabina z mężem, Joanna i pan de Beuil podążyli do jego pokoju. Wkrótce po tym zjawił się doktór.
Zbliżył się do łóżka, wybadał chorego i długo się zatrzymał, nasłuchując pulsu.
— Należy mu krew puścić — rzekł następnie, nie można tracić ani chwili!