Potworna matka/Część trzecia/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Niestety!... wszak wobec Boga i ludzi była żoną Prospera Rivet!...
Lucjan, wolny, lekceważąc wszelkie niebezpieczeństwo, przyszedł w poświęcane progi kościoła, publicznie wygłosił matce jej i jej samej, że jedną i tą samą wzgardą je obrzuca!...
Biedne dziecko, jakże nikczemną się teraz czuła!
Jakże wyrzucała sobie, że tak przed notariuszem jak i przed ołtarzem nie wyrzekła tego słowa: — NIE!!!
On wszystko dla niej poświęcił, wolność swoją, życie ukochanej matki, niemal cały byt. Teraz słusznie mógł jej nienawidzić za niewytłumaczoną słabość!...
Może on umarł, padając na ziemię w chwili, kiedy ów nieznajomy powstrzymał go, gdy miał rzucić się na Riveta!... A ja jeszcze żyję!...
W pobliskich powozach rozbrzmiewały śmiechy; ona, siedząc naprzeciw Prospera, spuściła powieki, by uniknąć płomiennych pożądliwością jego spojrzeń, którymi ją obejmował, mimo groźnego wyrazu oczu Julii Tordier.
Nareszcie powozy stanęły przed hotelem na bulwarze Jainville, gdzie oczekiwała uczta zamówiona.
Prosper wysiadł pierwszy, i pomimo jej oporu, wsunął rękę Heleny pod swoje ramię, ciągnąc przemocą z powozu. Julia, drżąca z wściekłości, uczepiła się go z drugiej strony.
Goście wtargnęli z wielkim hałasem do sali restauracyjnej. Byli już mocno wygłodzeni. Na szczęście wszystko czekało gotowe, wobec powodu opóźnienia się wesela.
Nastąpiły dania, przeważnie zimne, przeplatane rozmaitymi gatunkami wina.
Wyznać musimy, iż libacje były obfite, stąd wesołość i wrzawa potęgowała się z każdą chwilą, występując z granic przyzwoitości i stając się więcej niż trywialną.
Biedna Helena stała się celem dowcipów, których, na szczęście, nie pojmowała znaczenia; smutna jej twarz instynktownie oblewała się palącym rumieńcem.
Po skończonym śniadaniu, zapowiedziano obiad na godziną ósmą; tymczasem zaś towarzystwo rozproszyło się po ogrodzie, urządzając gry i przejażdżki łodziami, co jest nieodłącznym przy wszystkich uroczystościach popularnych.
Jeden z drużbów zabrał mężowi pannę młodą, co było wielką dla niej ulgą, tak, że pragnęła by to jak najdłużej trwać mogło.
Julia Tordier z zięciem zostali czas jakiś sam na sam w ogrodzie. Prosper przebrał miarę w trunkach.
Głowa mu ciążyła i pałała, a w przewidywaniu nieprzyjemnych przejść, chmurny był i ponury.
— Wydajesz się smutnym, Prosperze mój, — rzekła do niego z umizgiem młodej i pretensjonalnej dziewczyny, stanowiącym wstrętny kontrast z jej bezkształtną powierzchownością. — Czy cię co drażni?
Młody człowiek zostawił ją bez odpowiedzi.
— Jednakże, zdaje mi się, — ciągnęła Julia — iż dotrzymałam ci obietnicy, poświęciłam nawet własną córkę dla ciebie, że i odtąd już nic nam nie przeszkodzi żyć jednemu dla drugiego, stąd więc powinieneś czuć się szczęśliwym i... chyba się nie mylę?
Były komisant mruknął z brwiami ściągniętymi i głęboką bruzdą na czole:
— Nawet i z tym rozkosznym zajściem w kościele po mszy!... To był skandal obrzydliwy!... niebywały!... Gotowi w dziennikach go otrąbić...
— Cóż ci to może szkodzić.
— Może mnie — ośmieszyć, a mnie się to nie podoba, i koniec.
— Ciebie ośmieszyć! Nigdy! — zawołał potwór. — Obelgi i groźby mnie jednej się tyczyły... Co za wartość one mieć mogą, gdy pochodzą od takiego kajdaniarza? — Uspokój się, potrafię pomścić nas!— Zobaczysz!...
— Nie mówmy o zemście, — przerwał jej Prosper.
— Masz słuszność... — figlarnie odparła szkaradna kobieta. — Mówmy o nas... o naszym kochaniu... przyszłości... o wszelkim szczęściu, jakim pragnę cię obdarzyć...
Na te tkliwe wyrazy Prosper wykrzywił się, co bynajmniej nie przeszkodziło teściowej uwiesić się u jego ramienia i przewracać do niego oczy.
Koledzy nowożeńca puścili się na poszukiwanie młodej pary, a znalazłszy go z teściową, mizdrzącą się do niego i szepczącą mu do ucha, podeszli ku nim:
— Ehe! — zawołał jeden z nich z nieprzystojną wesołością — Prosper jest zuch nielada, który rad twoich nie potrzebuje, by pokazać się małżonkiem wzorowym!... Ręczę za niego!...
Piękny Prosper wybuchnął śmiechem.
Julia zbladła straszliwie, w oczach jej zamigotały dzikie płomienie.
Całe popołudnie zapełnione było rozrywkami urozmaiconymi, przeplatanymi piciem rozgrzewających napojów.
Helena dała sobą powodować, jak martwy automat, jak gdyby duch w niej zamarł i serce zastygło.
Na godzinę przed obiadem zatrzymano przechodzącego kataryniarza i przy tej ochrypłej muzyce zaimprowizowano kadryle i polki.
Prosper chciał tańczyć z żoną. Próbowała opierać się, lecz nie zważając na to, popchnięto ją w objęcia małżonka.
Garbuska nie mogła powstrzymać się od złości.
— Trochę bladoszka, ale niczego moja żoneczka! — odezwał się głosem przepitym Prosper, tuląc do piersi Helenę, która ze wstrętem szarpnęła się w tył.
Prosper wziął to za żart.
— Ciesz się ostatkami, moja kokoszko! — mruknął. — Zobaczymy wieczorem, czy jestem mężem na żarty!
Julia, przykuta do niego wejrzeniem, po ruchu ust domyśliła się jego słów.
Błyskawica złości zamigotało w jej źrenicach.
— Nigdy! — szepnęła zgrzytając zębami. — Prędzej bym ją zabiła.
Przy obiedzie Prosper miał po prawej stronie teściowę, a naprzeciwko Helenę. Spoglądał na nią znacząco, powtarzając zcicha:
— Tak, tak... Zobaczymy wieczorem!...
— Nigdy! — powtarzała Julia, pieniąc się z wściekłości.
I raz po raz dolewała mu szampana.
Deser odbył się wrzaskliwie, nastąpiła kawa z likierami, wszyscy bez wyjątku byli pijani, w ogólnym zamieszaniu ktoś nieopatrznie wymówił imię Lucjana Gebert.
Helena poczęła się trząść na całym ciele. Julia wykrzywiła twarz, jak potępiona. Prosper, którego krew podniecona winem, mózg zalewała, pochwycił nóż i, uderzywszy nim w stół, przebił go na wylot, krzycząc ochrypłym głosem:
— Niech go dostanę; a tak uczęstuję jak tę oto deskę, serce mu wydrę!...
Wybuch ten zmroził całe zgromadzenie. Korzystając z tego, Garbuska dała znak do odjazdu.
— Jutro w południe zejdziemy się na śniadaniu — wrzeszczał Prosper i, zataczając się, dał się wsadzić do powozu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.