Potworna matka/Część trzecia/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Wyraz twarzy sądownika bynajmniej nie zdradzał, czy podziela sposób zapatrywania Challeta.
— Czekam na pańskie opowiadanie... — przerwał mu.
Agent w krótkości, lecz treściwie jął opowiadać wyjazd swój z więzienia w Mazas, jak śledził Lucjana aż do domu jego matki, przy ulicy Kanoniczek, na Montmartre; odmalował przerażenie młodzieńca, na wieść okrutną, gniew jego i okrzyk zemsty, który z piersi jego się wydarł. Nie dramatyzując opowiadania, samego przez się dostatecznie tragicznego zajścia, Challet odmalował je z tak rzetelną prawdą, że obojętny sędzia śledczy nie mógł ukryć wrażenia, jakie nim zawładnęło.
— Niewątpliwe jest — rzekł po upływie kilku sekund — że ta wiadomość nieprzewidziana musiała być strasznym ciosem dla syna zmarłej! Jak niemniej i to, że oskarżycielka, Julia Tordier, jest kobietą bez serca i duszy... Nienawidzi ona rodziny nieboszczyka swego męża... Skorzystała z wzajemnej miłości córki i siostrzeńca, by tegoż wciągnąć w zasadzkę. Lecz w jakim celu ona to robiła?
— Panie sędzio śledczy, cel ten wykryje się ostatecznie...
— Spodziewam się... Co dalej, Challecie...
— Usłyszawszy ten okrzyk zemsty, i widząc, że wybiegł z domu matki, jak szalony, bałem się przez chwilę zbrodni, grożącej życiu Julii Tordier; uspokoiłem się wszakże, mówiąc sobie, że będę tam, aby zapobiec w potrzebie.
Nieszczęsny młodzieniec wskoczył do przejeżdżającego powozu i krzyknął: na ulicę Anbry. Stanęliśmy tam jednocześnie. Nowy cios go czekał...
— Miał dowiedzieć się o małżeństwie ukochanej mu Heleny Tordier... — przerwał mu sądownik.
— Pan sędzia wiedział już o tym — zawołał ze zdziwieniem Challet.
— Wiedziałem... o wszystkich torturach, jakich miał doznać ten młody człowiek.
— Niewątpliwie nie oszczędzono mu najwymyślniejszych! — Tutaj nastręczają się szczegóły, nad którymi obszerniej zatrzymać się winienem...
— Proszę...
— Wysiadłszy przy ulicy Anbry pod nr 7, Lucjan Gebert spojrzał w okna i nasłuchiwał paplania papugi w jednym z nich na drugim piętrze, następnie wszedł do wnętrza.
Byłem gotowy iść za nim, by przeszkodzić mu w jakimś czynie gwałtownym, gdy znowu się zjawił gniewny, z wyrazem bolesnego rozczarowania w oczach i jął przechadzać się przed domem krokiem nierównym a szybkim.
Upłynęło tak kilka minut.
Naraz otworzyły się drzwi sklepu położonego obok tego domu. Chłopiec, mogący mieć około lat piętnastu, w białej długiej bluzie, wyszedł do Lucjana Gobert i podał mu rękę.
— Mówisz, chłopiec piętnastoletni? — zagadnął sądownik, zapisując w notesie.
— Tak, panie.
— Wiesz jak mu na imię?
— Zaraz... — słyszałem jak Gobert nazywał go Julianem...
— Mów dalej.
— Na zapytanie Lucjana, chłopiec odpowiedział, że jeżeli Julii Tordier nie ma w domu, to dla bardzo prostej przyczyny, gdyż wydaje córkę za mąż, i przed chwilą właśnie orszak weselny udał się do merostwa.
Grom ten zmiażdżył do reszty młodego człowieka — ciężko było patrzeć na niego, słowo honoru daję!
Zachwiał się na nogach, i aby nie upaść uchwycił się drzwiczek mej dorożki, w pobliżu której się znajdował.
Zbladł, jak trup, patrzyłem tylko, rychło padnie nieżywy, atoli nie doszedł jeszcze do szczytu swojej golgoty!
Po chwili tego obezwładnienia, podniósł głowę i ujrzałem jego oczy.
Pałały krwawym blaskiem! — Nie widziałem i nie zobaczę nigdy oczu podobnych.
I znowu zaczął badać chłopca. — A! panie sędzio, to jest malec, który nie może się pochwalić ze zbytnią miłością dla pani Tordier, i który nie nazywa jej inaczej jak potworną Garbuską! — Widocznie w całej dzielnicy przyjął się ten przydomek, ostatecznie, bardzo trafny!...
Każde słowo małego łobuza rozdzierało serce młodzieńca, raniąc je piekielnie...
Wdziałem, jak drżał i bladł, lecz nie przestawał słuchać...
Tutaj, panie, powtórzę panu niektóre zdania, mogące wyjaśnić cel Julii Tordier, dla wciągnięcia w sidła Goberta, w które biedny młodzieniec dał się uwikłać...
— Tak sądzisz?
— Zostawiam to uznaniu pańskiemu.
— Słucham cię, Challecie.
— Najprzód chłopak, mówiąc panu Lucjanowi o pani Julii Tordier, która wraz z córką i przyszłym zięciem była w drodze do meorstwa, dosłownie to powiedział, co zapamiętałem, gdyż posiadam pamięć pierwszej kategorii: — Tańcowała na dwóch łapkach, jak swawolniczka, pomimo garbu swego!... Rzecby można, że ma być jej własne wesele... A co było osób! — Tylko nas nie zaprosili! — Pani Tordier ma na wątróbce mojego patrona, odkąd odprawił pięknego Prospera! A pan Lucjan na to: — „Więc to ona za niego wychodzi!“ — a chłopak odpowiedział: — Piękny Prosper jest ladaco, żeby nie powiedzieć łotr skończony! — Cóż pan chce, on był Beniaminkiem pani Tordier z czasów, kiedy jeszcze zakład jej nie był sprzedany memu patronowi. — Na niego tylko przysięgała, cackała się z nim, i stawiłbym dwadzieścia centymów przeciw dziesięciu, że wołałaby dziś być panną młodą, niż teściową!
— On to powiedział? — żywo zagadnął sędzia.
— Słowo w słowo.
— Z pewnością dzieciak, powtarzając te znaczące słowa, był tylko echem opinii ogólnej...
— I ja tak myślę...
— To ta kobieta wydała za mąż córkę, żeby mieć z niej parawan osłaniający brudne jej zamiary...
— Na to wygląda... — Brzydkie te rzeczy, lecz niezbyt rzadkie, na nieszczęście!...
— Co dalej?
— Jeszcze jedno słowo, które mnie zastanowiło...
— Jakie?
— Kiedy pan Lucjan zawołał z boleścią: — „Przyrzekła mi, że do ostatka, do śmierci opierać się będzie!... A nie miała siły dotrzymać przysięgi“ — chłopak odrzekł, wzruszając ramionami:
„Bardzo też można oprzeć się pani Tordier, jak sobie coś wbije do głowy albo do garbu! — Gdyby panna Helena chciała tylko skrzywić się, byłaby ją podrapała, zbiła, podeptała, skopała nogami...“
— Z tego można wnosić, że pani Tordier gwałtem zmuszała córkę do posłuszeństwa.
— Biła ją, męczyła... — te słowa były wymówione przez Lucjana Goberta, w oczy samej pani Tordier.
— Przy panu?
— Tak.
— Gdzież to?
— W kościele Saint-Merri, na trzeciej stacji do Golgoty nieszczęśliwego młodzieńca, który raz jeszcze chciał ujrzeć swoją ukochaną! Domyśla się pan, że w przewidywaniu skandalu, byłem o dwa kroki od niego... I spostrzegłszy go, Garbuska krzyknęła i zbladła, jak papier, na którym pan robi swoje notatki... Prosper Rivet, który mi nie wygląda na zucha, cofnął się w tył, a panna młoda padła na kolana...
Wtedy odegrała się scena, lecz taka, że mróz mi przeszedł po krzyżu, choć stary wilk ze mnie, i na różne rzeczy patrzyłem!
Na środku kościoła, w tłumie gości weselnych i ciekawych, Lucjan Gobert zwymyślał ciotkę, wyrzucał jej postępki, krzycząc na cały głos: „Zabiłaś mi matkę, zabiłaś mi wuja, a twego męża!“.
Sędzia zerwał się na równe nogi, przerywając Challetowi.
— Wymówił te słowa: zabiłaś mi wuja, a twojego męża! — zapytał.
— Tak, panie sędzio. Jeszcze dodał: Matko wyrodna, przyprawisz o śmierć Helenę, tak samo, jak jej ojca. Nareszcie, na zakończenie rzucił w oczy garbusa: „Pani Tordier, moja ciotko na nieszczęście, wdowo po moim wuju, jesteś nędznicą!“
— I ta kobieta to zniosła?
— Wezwała zięcia, aby upomniał się za nią...
— Cóż uczynił Prosper Rivet?...
— Dłuższa rejterada wobec publiczności była już niepodobieństwem... Zdobył się na rzucenie rękawiczki w twarz Lucjanowi Gobert...
— Czy potem nie przyszło do pięści?
— Wtedy właśnie uznałem potrzebę wdania się w tę sprawę... Lucjan Gobert miał się już rzucić na Prospera, z oczu jego wyczytałem, że byłby go zdusił i tym sposobem popsuł całą swoją sprawę. Położyłem mu rękę na ramieniu, i głosem prawa kazałem mu iść za sobą. Nastąpiła reakcja piorunująca. Wyszeptał: „Zapomniałem o wszystkim... jestem zgubiony!..“ I padł bez zmysłów na ziemię...
— Co za dramat!
— Przerażający! Wtedy to (jeżeli pan pozwoli użyć określenia teatralnego) weszły na scenę trzy damy...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.