Potworna matka/Część trzecia/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

— Trzy damy! — powtórzył zdziwiony sędzia.
— Właściwie dwie, w towarzystwie osoby niższego stanowiska, a wszystkie trzy w ciężkiej żałobie. Dwie pierwsze: to hrabina i hrabianka de Roncerny, przybyłe na ślub Heleny Tordier.
— Rozumiem ich obecność, gdyż panna de Roncerny była na pensji razem z Heleną Tordier i zaprzyjaźniły się z sobą. Czego nie mogę sobie wytłumaczyć, to żałoby, widziałem się bowiem nie dawno z hrabią de Roncerny, który nie miał na kapeluszu krepy... Powiedz mi coś o trzeciej osobie...
— Jest to młoda panienka, mogąca mieć lat dwadzieścia, na imię jej Joanna...
— A jak wygląda?
— Twarzyczka ładna, ramiona wysoko... coś zakrawa, jak gdyby lekko garbata... lecz jej z tym do twarzy..
— Już wiem... To jest panna Bertinot, młoda pokojowa w służbie u pani de Roncerny, która niesprawiedliwie obwiniona była o kradzież biżuterii.
— Krótka rozmowa odźwiernego domu, przy ulicy Kanoniczek, z Lucjanem Gobert, dała mi do zrozumienia, że a panienka zamknęła oczy umierającej pani Gobert.
— A więc ona ją znała?
— Bez żadnej wątpliwości, a także jej syna, i wiedziała o wszystkim, gdyż, kiedy Lucjan upadł zemdlony, rzuciła się ku niemu i, uklęknąwszy wraz ze mną, usiłowała o cucić. A kiedy Garbuska przechodziła mimo nas, udając się do zakrystii, zwróciła się ku niej, i głosem, którego nie zapomnę nigdy, zawołała: „A! jeżeli i tego jeszcze zabiłaś, biada ci, biada!“ A spojrzenie ładnej dziewczyny wyrażało nienawiść nieubłaganą...
Sędzia wciąż robił notatki.
— Co dalej, Challecie? — pytał.
— Już wszystko prawie... Ponieważ pani de Roncerny dała mi się poznać, zgodziłem się na zabranie Lucjana Goberta do willi Petit-Bry, gdzie, według danej mi przez pana instrukcji, miałem go zawieźć osobiście.
— Dobrze, Challecie, jestem z ciebie zadowolony.
Agent ukłonił się.
— Czy pan sędzia potrzebuje mnie jeszcze? — zapytał.
— Tak.
— Czekam rozkazu...
— Koniecznie chcę wiedzieć, czy miały zasadę słowa chłopca sklepowego, Juliana, tyczące się wdowy Tordier i jej zięcia...
— W takim razie trzeba przeprowadzić śledztwo na ulicy Anbry i w okolicy.
— O to idzie...
— Uczynię wszystko, by zadowolić pana sędziego.
— Nie wątpię... Życzę sobie także objaśnień dotyczących śmierci nieboszczyka Tordiera.
— Sprawozdanie urzędowe doktora złożone w merostwie, dołączone do aktu zejścia, musiało orzec jej przyczynę.
— Nie można polegać na tym... Doktorzy merostwa najczęściej wywiązują się ze swego zadania z godną pożałowania lekkomyślnością... Pogłoski sąsiedzkie mają nieraz więcej wagi.
— Postaram się zebrać ustne wiadomości.
— Jedno jeszcze daje mi do myślenia, mianowicie łącznik, istniejący pomiędzy Julią Tordier a tą Joanną Bertinot, której przywiązanie do Gobertów jest aż nazbyt widoczne... Lecz o tym pomówimy później... Odejdź już, Challecie, daję ci swobodę działania i liczę na ciebie.
Agent, któremu schlebiało zaufanie sędziego, oddalił się z silnym przedsięwzięciem nie zrobienia mu zawodu.
Wkrótce ujrzymy go czynnym, nie wchodząc w to, czemu sędzia przywiązywał tyle wagi do rzeczy tyczących się pośrednio sprawy Lucjana Gobert.
Zestarzały w zawodzie, obranym z powołania, Challet znał gruntownie obyczaje i zwyczaje paryskie, tu się bowiem urodził, żył i spodziewał się umrzeć.
Wiedział, iż większa część handlujących otwarte ma sklepy tylko do południa; potem zamykały się żaluzje, i każdy stawał się panem swego czasu i swojej osoby.
Pożegnawszy sędziego, Challet przyodziany w kostiumie zamożnego mieszczanina, zasiadł w kawiarni przy ulicy Anbry, vis-a-vis hotelu, gdzie Joanna wynajęła dwa pokoje. Przez szyby przejrzyste kawiarni, wybornie widział sklep Jerzego Troublet i wejście do domu Julii Tordier.
Wewnątrz sklepu Troubleta, widać było Julka krzątającego się z pośpiechem chłopca, przejętego myślą o zbliżającej się godzinie swobody.
Challet zażądał mazagranu i dziennika, i pozornie czytając, nie spuszczał z oka magazynu i okien Garbuski, wciąż przysłoniętych żaluzjami.
— Tam na górze jeszcze nie wstali — myślał.
Mylił się jednak.
Julia Tordier była na nogach od siódmej z rana.
Po nocy przepędzonej w zajadłej złości, odzyskała nareszcie władzę nad sobą.
— Po co mam sobie szkodzić? — perswadowała sobie.
— Gniew jest złym doradcą... Na tym świecie potrzebna cierpliwość... Będę z Prosperem tak uprzejma, jak gdybym nic nie miała mu do zarzucenia... Będzie mi wdzięczny za moją wyrozumiałość... Zapomni o tym bydlątku, za którym nic nie przemawia prócz młodości i zgrabnej figury; ona go nienawidzi w dodatku i gdyby nie ja, niezawodnie byłaby go zabiła dzisiejszej nocy... Zawsze tak będzie, z tej więc strony mogę być spokojna... Z czasem i przy cierpliwości, wszystko się ułoży... Nadejdzie moja godzina...
Podreptała do jadalnego pokoju, aby obudzić Prospera, śpiącego w tym samym fotelu, na którym powaliło go pijaństwo.
Kiedy otworzył oczy, straszny zamęt panował w jego umyśle. Zapomniał, co było wczoraj, i nie mógł sobie zdać sprawy, gdzie się obecnie znajduje.
Wkrótce jednak oprzytomniał, zwyczajem pijaków, obytych z nadmiarem trunków.
Pamięć mu powróciła, i pomimo dużej dozy cynizmu, nie mógł się oprzeć, pewnego rodzaju pomieszaniu.
Spostrzegła to Julia Tordior, lecz wierna nakreślonemu sobie planowi, który w jej przekonaniu miał doprowadzić ją do urzeczywistnienia nikczemnych jej pragnień, chciała od razu wprowadzić go w najlepszy humor.
— A! biedny mój Prosperku — rzekła słodziutkim głosem, zmuszając zbladłe bezsennością wargi do uśmiechu, — musiałeś mieć noc bardzo nieprzyjemną... Tak źle się śpi w ubraniu i na fotelu w dodatku!
Były komiwojażer oczekiwał niemiłej sceny. Zachwycony pozorami zgody, pośpieszył odpowiedzieć:
— Z wszelką pewnością, teściowo, że każdy włos diablo mnie boli i czuję każdą kosteczkę... Ale to moja wina!... Nie zapruszyłem, ale zalałem sobie pałkę... Przebrałem miarę! Nie wiedziałem już, co mówiłem i co robiłem... Musiałem być nieprzyzwoity... Przyjmij moje przeproszenia...
— Przeciwnie, bardzo milutki byłeś... Boże mój, wszak wiadomo, co to jest mężczyzna, kiedy ma trochę nadto szampana w głowie... Lecz nie o to idzie. Potrzebujesz rzeczywiście odpocząć trochę... Tylko dla ciebie kazałam urządzić i umeblować świeżutko pokój nieboszczyka Tordier.
Łóżko gotowe... Rozbierz się, połóż i prześpij się parę godzin...
— Sapreminette, teściowo, pyszna myśl!... Świetne masz dziś natchnienia!
Garbuska mówiła dalej:
— Obudzę cię za dwie godziny, przyniosę ci do łóżka kawę i cieplutką brioszkę... Następnie ubierzesz się i podążymy do Joinville, gdzie oznaczyliśmy spotkanie naszym przyjaciołom na godzinę dwunastą w południe!...
— Tak... I może przyjemniej będzie, niż wczoraj... Można się spodziewać, że nie spotkamy się z tym Lucjanem Gobert i tymi trzema paniami w żałobie... brrr!
Julia uśmiechnęła się z goryczą.
— Bądź spokojny... Nie spotkamy ich, a z jedną z tych dam, z tą małą garbuską, podejmuję się załatwić rachunki!
— Z nią, bardzo pięknie... Ale ten Gobert?... O mały włos że mnie nie porwał za gardło i nie udusił... Jakim sposobem on może być wolny?
— Dowiemy się.
— Ja wyobrażam sobie, że on zbiegł z więzienia i że go złowił jakiś agent policyjny.
— Być bardzo może.
Potworna kobieta wiedziała, że jest wprost przeciwnie, była bowiem świadkiem, jak zniesiono go do powozu pani de Roncerny, lecz wolała przemilczeć o tym przed Prosperem.
— Zresztą — dodała — mniejsza z tym... Wczorajsze jego obelgi miały wszystkich weselników za świadków, a to może jeszcze większą ściągnąć na niego odpowiedzialność, która i tak już jest niemałą!... Bądź spokojny... Będzie on miał spłacony dług, z procentami... Teraz, połóż się, mój piękny Prosperku... Jak się wyśpisz, będziesz jeszcze piękniejszy!...
Julia wyszła z pokoju z uśmiechem na ustach, tłumiąc jednakże ciężkie westchnienie.
Następnie wyszła po sprawunki i wpół godziny powróciła niosąc mleko, briosze i świeże masło.
Złożywszy to w kuchni, skierowała się do pokoju córki i zastukała do drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.