Potworna matka/Część trzecia/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Wystarczyłoby jednego wypadku, słowa jednego, ażeby mnie zgubić... — mówiła sobie Julia. — O! ten Włosko!... Czemu on wie wszystko! Nazwisko Joanny zna tylko przez moją głupotę!... Gdyby on ją poznał! Tak samo spotkać się z nią może, jak ja się spotkałam? Kto wie, może się już znają? może już rozmawiali z sobą?... może się dowiedziała, że jestem jej matką i zamyśla o pomszczeniu siebie i swego ojca?... A! ta dziewczyna, wielce jest niebezpieczna!... Nie można się wahać... niebezpieczeństwo winno być usunięte... musi tak być!...
Julia, przed powrotem do domu, miała do zrobienia kilka kursów, z czym załatwiwszy się, umyśliła wieczorem dopiero udać się na ulicę de la Verrerie, dla zobaczenia się z Józefem Włosko.
Wyszedłszy z pałacu Sprawiedliwości, Joanna udała się wprost do swego hotelu. Miała nadzieję porozumienia się z Heleną.
Pogoda była przepyszna, okna mieszkania pani Tordier stały otworem, lecz Heleny nie można w nich było dopatrzyć.
Daremnie stała na czatach, aby choć słówkiem lub znakiem móc się porozumieć z tą, którą, jak siostrę, kochała.
Nagle musiała się cofnąć.
Ujrzała Julię, która, powróciwszy do domu, podeszła do okna, odczepiła klatkę z papugą i zaniosła ją wewnątrz mieszkania.
Jakkolwiek zwinnie się ukryła, dostrzegła ją Julia, groźnie ściągnęła brwi i dreszcz nerwowy wstrząsnął bezkształtnym jej ciałem.
— I znowu ona tu, naprzeciw mojego domu!... Podpatruje, co się u mnie dzieje! — z przerażeniem mówiła sobie Julia. — Umieściła się tu, ażeby mnie szpiegować na każdym kroku!
Pani Tordier odstąpiła od okna i, ukrywszy się w ciemnym kącie, usiłowała przekonać się, co robi Joanna.
Ta została na poprzednim stanowisku, nie przypuszczając, że była poznana, lecz doszła do przekonania, iż dziś należało wyrzec się nadziei porozumienia się z Heleną.
Zatem po upływie kilku minut, zamknęła okno.
Około godziny czwartej po południu, Joanna opuściła hotel, i szybkim krokiem podążyła w stronę ulicy de la Verrerie.
Józef Włosko znajdował się w swoim gabinecie na pierwszym piętrze, łączącym się pasażem z prywatnym jego mieszkaniem, składającym się z trzech pokoi.
Drugie piętro było niezamieszkane.
Włosko kazał je przed paru dniami umeblować, licząc, że gdy Piotr Bertinot powróci, zajmie je wraz z Joanną.
Jedne drzwi gabinetu Włoski wychodziły na schody służbowe, prowadzące na podwórze; można więc było dostać się do dyrektora, nie przechodząc przez biura.
Nad drugim piętrem była mansarda. Niektóre z okien mansardy otwierały się, jak tabakierka, mając widok na dachy.
Były dependent notariusza, zostawszy znacznym kupcem, rozmawiał z człowiekiem czterdziestoletnim, ubranym w żakiet wytarty, a w ręku trzymającym kapelusz filcowy, spłowiały i zmięty.
Gęste i zaniedbane włosy zasłaniały mu czoło. Suty zarost pokrywał trzy czwarte twarzy zwiędłej i pooranej.
Człowiek ten stał przed siedzącym Józefem Włoską.
— Dlaczego, — pytał go ten ostatni tonem ostrym — dlaczego nie przyszedłeś wczoraj rano tak, jak ja ci kazałem?...
— Powróciłem o drugiej w nocy — odpowiedział brodacz — a na południe musiałem już być w Joinville.
— To chociaż dziś z rana mogłeś się tu stawić...
— Głowa mnie bolała.
— To znaczy, że się upiłeś...
— Tak, lecz dopiero wróciwszy do Paryża, widząc poprzednio wszystko, co powinienem był widzieć, i jeżeli się upiłem, to wbrew mojej woli...
— Strzeż się, Tristanie!... Nieszczęsny przeznaczeniem opojów jest zdychać na słomie!... Zostawszy właścicielem zakładu, ulitowałem się nad tobą, znałem cię bowiem w lepszym bycie, i chętnie udzieliłem ci pożyczki, bo dałeś mi słowo honoru, że nie będziesz się upijał.
— To prawda...
— A jednak nie dotrzymałeś słowa!... Upiłeś się...
— Niewiele potrzeba, ażeby mi zaczmerało w głowie.
— Tym bardziej, powinieneś powstrzymać się zupełnie... Tym razem jeszcze ci przebaczam, lecz żeby to było po raz ostatni... Czy wszystko spełniłeś, com ci zalecił?
— Tak... co do joty...
— Wesele?
— Szło jak po maśle do samego merostwa, dokąd i ja się udałem...
— A co tam było?
— Gdy przyszło do podpisu u dołu umowy, mała była nawpół zemdlona, aż Garbuska musiała poprowadzić jej rękę...
— Doprawdy?
— Nie na tym koniec!...
— Cóż więc?
— Jeżeli się nie mylę (a to niepodobieństwo, bo słuch mam zajęczy), Garbuska odpowiedziała: Tak! w zastępstwie panny młodej, która nie otworzyła ust...
— I nikt z tych, coby mieli prawo po temu, nie zwrócił na to uwagi?
— Nikt...
— A w kościele?
— O! w kościele znowu inna heca... Istna chabanera... chabanera, której sam diabeł był się uląkł?
— Któż ją wywołał?
— Siostrzeniec Garbuski.
Tu Tristan stylem dobitnym odmalował Włoskowi znane nam zajście podczas ślubu Heleny. Gdy doszedł do okresu, w którym zjawiła się hrabina de Roncerny z córką i Joanną, Józef Włosko, mocno zainteresowany, zagadnął:
— Dwie damy z wyższego towarzystwa?
— I jakie jeszcze!
— Jedna hrabina ze swoją panną, przepraszam!... hrabina de Roncerny...
Były dependent notariusza, usłyszawszy to nazwisko, skoczył na fotelu i zawołał:
— Hrabina de Roncerny na ślubie Heleny Tordier!
— Ze swoją panienką, ładniutką jak pieścidełko, i jeszcze jedną młodą dwudziestoletnią osobą, także bardzo ładną, chociaż troszeczkę ułomną... ale bardzo niewiele.
— A nie wiesz, jak ona się nazywa?
— A! co to, to nie!.. wiem tylko, że spoglądała na Tordierową, jak gdyby wzrokiem swoim przebić ją chciała!
— To chyba musi być Joanna Bertinot — pomyślał były dependent notariusza, a głośno dodał: — A gdy Lucjan Gobert znalazł się już w powozie?
— Te trzy panie wsiadły z nim razem.
— Dokąd go powieźli?
— To mogę powiedzieć napewno, że do willi Petit-Bry, bo przy mnie mówiono o tym.
— Siostrzeniec Julii Tordier u hrabiego de Roncerny — mruknął Włosko. — To dziwne... Jutro tam będę, żeby się dowiedzieć, co słychać i przekonać się czy ta młoda dziewczyna ułomna, jest naprawdę Joanną Bertinot.
— To wszystko? — zapytał głośno.
— Ale gdzież tam!... Po uwiezieniu bezprzytomnego siostrzeńca, co za harmider wszczął się na garbatę Tordierowę, ratunku!... Wszyscy krzyczeli razem: do wody z nią! precz z garbusem! aż się w głowie mąciło.