Potworna matka/Część trzecia/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Po takim hałasie niezbyt wesoło musiał zejść dzień w Joinville? — odezwał się Włosko.
— Zrazu wszyscy osowieli — odparł Tristan, — lecz w miarę jak butelki strzelać poczęły, towarzystwo rozpogodziło się... z wyjątkiem panny młodej, której więcej do płaczu niż do śmiechu było...
— A pan młody?
— Spił się odrazu...
— Cóż, Tordierowa?
— Rozradowana, jak gdyby ona, a nie jej córka zaślubiła Prospera Rivet... Pożerała go oczami... Wszyscy troje powrócili do Paryża o godzinie drugiej nad ranem.
— Czy zostało ci jeszcze co z pieniędzy, danych na koszta?
— Zostało mi sześć sous.
— Z czterdziestu franków!
— Oszczędzałem, jak mogłem, ale należało się przecież pokazać, żeby nie zwrócić na siebie uwagi...
— Dobrze... Masz dwadzieścia franków... Jutro weźmiesz się znowu do roboty... Będziesz miał zawsze na usługi powóz i franka, na wydatki...
— Psie rzemiosło! — zawołał Tristan. — Cały dzień haruj na to, byś trzy franki zarobił, a wieczorem masz płótno w kieszeni!
— Nie pij tyle, a zostanie ci cokolwiek...
— A! gdybym mógł dostać bilet na loterię, który by wielki los wygrał?
— Na to potrzeba mieć węch! — Pierwszą okazję, co się nastręczy, chwytaj za czuprynę! To moja zasada!
— A gdzież ona? Starzeję się, a nie spotkałem jeszcze żadnej okazji!
— Może przyjść wtedy, kiedy najmniej się spodziewasz... A teraz zostaw mnie samego i zejdź schodami od podwórza.
— Dobrze... dobrze... znamy się na tym.
Tristan otworzył drzwi ukryte i zniknął.
Włosko, pozostawszy sam, rozmyślał:
— A zatem — mówił sam do siebie — Julia Tordier nie kapituluje!... Miłość dla Prospera, nienawiść dla Heleny i Lucjana ciągną ją ku fatalnej pochyłości!... Aresztowanie siostrzeńca, śmierć pani Gobert, męczarnie córki... Grubą stawkę zaryzykowała, rozbijmy bank! Zagalopowała się, i chyba się nie mylę, że kości połamie... dzień ten może już bliski... Jutro będę w Petit-Bry... Dziś zabierzmy się do pracy rozpoczętej...
Włosko miał na biurku szkatułkę, z której wydobył dobrze nam znany nóż kuchenny, nóż, którym Julia Tordier zabiła doktora Reynier, następnie autentyczny akt urodzenia Joanny Julii Bertinot, na koniec rodzaj małego kalendarzyka, który przed sobą rozłożył.
Pierwsze w nim stronice były zapisane przez Włoska opowiadaniem zbrodni, której był świadkiem, analizą jej pobudek, następnie, dzień po dniu, od daty pogrzebu Jakuba Tordier, wyszczególnienie akt Julii oraz komentarza nad nimi.
— Niech tylko przyjdzie do procesu Garbuski — mruknął Józef Włosko — będzie z tego wyborny podręcznik dla sędziego śledczego. Znajdzie on tu wszystko, poparte dowodami. Julia pożałuje tego, że mi groziła!
I, wziąwszy pióro, były dependent u notariusza rozpoczął pisać opowiadanie małżeństwa Heleny z pięknym Prosperem Rivet.
Pracę jego przerwał dzwonek elektryczny.
— O! o! ktoś mnie wzywa do biura na dole.
Zbiegł z drugiego piętra i, przechodząc przez pokoik kasjera, rzekł do tegoż?
— To pan mnie wzywałeś?
— Tak, panie, proszą tam pana.
— Kto?
— Jakaś młoda kobieta... Czeka w pańskim gabinecie.
— Idę do niej.
Zastał tam oczekującą Joannę.
Ujrzawszy ją, Włosko osłupiał.
Pomimo lekkiej ułomności, dziewczę nadzwyczaj miłe sprawiło wrażenie świeżością białej twarzy, obfitością włosów i wyrazem, tchnącym łagodnością.
Na jej widok, Włosko doznał uczucia, z którego na razie nie mógł zdać sobie sprawy.
Lecz, jako bystry obserwator z natury, zauważył od razu ramiona trochę za wysoko, co mu dało do myślenia.
— A! — odezwał się, witając ją skwapliwie, — pani nazywa się Joanna Bertinot, wszak się nie mylę?
Joanna wpatrywała się w Włoska niedowierzająco, jak gdyby mu z twarzy chciała wyczytać, czy w duszy jego złe, czy dobre przeważa.
Badanie to nie wypadło na jego niekorzyść.
Włosko, jak nam wiadomo, miał zaledwie lat dwadzieścia osiem i mógł uchodzić za przystojnego chłopca.
Odkąd, dzięki niespodziewanemu szczęściu i nieprzebierającej w środkach zręczności, porzucił na zawsze życie nędzne i awanturnicze, wyprzystojniał, ubierając się starannie, a wiadomo, ile na tym zyskuje powierzchowność człowieka.
Spojrzenie i cała fizjonomia nabrały wyrazu szczerości. Rysy miał regularne, zgrabny wąsik nad ustami, z poza których ukazywały się prześliczne zęby.
Joanna, z góry nieufnie usposobiona, spodziewała się ujrzeć zupełnie inną osobę od tej, którą miała przed oczami...
— W istocie, panie, jestem Joanna Bertinot — odparła zdziwiona. — Lecz byłam przekonana, że pan mnie nie zna.
— Widzę panią po raz pierwszy, co nie przeszkadza domyśleć się od razu — odparł z pośpiechem i, podając jej krzesło, dodał — prawie pewny byłem, że pani przyjdzie i jestem niewymownie szczęśliwy, że ją widzę... mam bowiem dla pani dobre nowiny...
— O moim ojcu, wszak prawda?...
— Tak, pani... Nie wątpiłem, że doniesie pani o mojej u niego bytności, z jego to porady przychodzisz do mnie.
— Rzeczywiście, odebrałam od ojca list... Mówi mi w nim, iż robisz mu pan nadzieję, na której ziszczeniu wiele mu zależy...
— Nadzieja ta, pani, dziś już stała się rzeczywistością.
— Czy to być może? — zawołała Joanna z wybuchem radości.
— Jest dla mnie szczęściem najwyższym, iż ja pierwszy mogę pani donieść o tym...
— A zatem mój ojciec?...
— Zwolniony od reszty kary...
— Więc jest wolny?...
— Będzie nim... jeżeli już nie jest...