<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliška Krásnohorská
Tytuł Powiastka o wietrze
Wydawca Księgarnia Ludowa
Data wyd. 1884
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Józef Chociszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Stara, nizka chałupka stała na pagórku w odosobnieniu. Przy niéj w małym ogródku wznosiła się rozłożysta jabłoń. Na niéj było pełno maleńkich, zielonych jabłuszek, twardych jak kamienie, jeszcze niewyrosłych i niedojrzałych. Naraz zaczęła się jabłoń chwiać na wszystkie strony, jabłka uderzały o siebie, aż w końcu powstał tak silny wiatr, że nagiął całą jabłoń ku chałupce, a jabłuszka uderzyły trzy razy w okienko.
W chałupce mieszkał stary ojciec Błażéj. Zasmucił się wielce, gdy usłyszał kołatanie jabłek w okienko. Wspierając się na szczudle, obudził swoje dzieci, gdyż ponieważ było jeszcze rychło rano, przeto oboje Dorotka i Witek jeszcze spały. Dorotka zaraz wstała, lecz Witek ziewając, usiadł na pościeli i pytał się, dla czego go dziś ojciec tak rychło rano budzi.
Ojczulek usiadł między niemi i chwycił ich za ręce.
„Moje miłe dziatki,“ opowiada im spokojnie, „nadszedł czas, że trzeba mi mówić wam o tém, czegoście jeszcze nie słyszały. Słuchajcie uważnie, jeżeli jako dobre i szczere dzieci mnie miłujecie.
Jest temu wiele lat, kiedy straszna burza huczała na ziemi i na morzu. I moje pola doznały skutków téj okropnéj burzy, gdyż grad zniszczył mi plony na polach, sad i winnica do szczętu zostały zniszczone, dom i wszystek dobytek się zatopił, a nawet i moje okręty z towarami zatonęły. Dawniéj byłem bardzo bogaty, a potem miałem tylko tę chałupkę, w któréj wprzód mieszkał mój owczarz. Wy byłyście ówczas małemi niemowlętami, a miałyście wszelkie wygody. Był to straszny dla mnie dzień, gdym pierwszy raz usłyszał, jakeście z głodu płakały, prosząc o kawałek chleba. Wtém razu pewnego — dziś właśnie upływa jedenaście lat od téj chwili — jechał około téj chałupki na koniu cudzy pan, który spostrzegł naszą biedę i zlitował się nad nami. Wszedł do chałupki, usiadł z nami za stołem i rozkazał swemu służebnikowi, aby nam zastawił śniadanie. A gdy się to stało, wstał i dał mi pełną sakiewkę dukatów, abym mógł sobie kupić małe pole, żeby was wyżywić. Z radości nieomal oniemiałem, przecież nie pozwoliłem mu odejść bez wszystkiego. Panie, rzekłem, całując jego ręce, powiedzcie mi, kto jesteście i gdzie was znajdę, abym mógł wam kiedyś rzetelnie się odpłacić. Pan zadziwił się i tak się odezwał: Dla czego chcesz mi oddać, kiedy ci daruję? — Chcę dobre dobrém opłacić, odpowiedziałem, i starać się będę, abym wam mógł oddać cały wasz podarunek. — Myślisz tak na prawdę? pytał mnie się pan i patrzał mi bystro w oczy. — Mam poczciwy zamiar, rzekłem i podałem mu na to rękę. Wtem z podwórza zapukała jabłoń w okienko, a pan mówił z powagą: Słyszysz, tam za oknem jest świadek. A kiedy mi chcesz odpłacić? — O panie, mówiłem, będę oszczędzał co rok, a co oszczędzę, to wam oddam. — Na to pan: Będę ci czekał lat jedenaście, a potem mi oddasz, co będziesz miał uzbieranego. Dzięki wam, panie, zawołałem pełen radości, za jedenaście lat poznacie, żeście obdarzyli męża poczciwego. Jak się atoli nazywacie i zkąd jesteście, mój panie? — Tu zapukała znowu jabłoń w nasze okienko; pan uśmiechnął się smutnie i mówił: Słyszysz ten wiatr? uważaj: zkąd dziś wieje; gdy po 11 latach znowu z téj strony zawieje, wtedy idź wciąż trzy dni mu naprzeciw, nie oglądaj się ani na prawo, ani na lewo i nie daj się niczem z raz obranéj drogi zwrócić, a wtedy mnie znajdziesz. Potem pytaj się tylko: gdzie jest ojciec, który ma synów setkami, w rzeczy zaś saméj żadnego; a każdy ci powie moje nazwisko. Oddaj mi uczciwie, jesteś bogatszy niż ja, gdyż mnie burza w morzu większy, niż tobie, skarb zatopiła. — Pan wnet wyszedł, siadł na konia i popędził naprzeciw wiatru i nigdym go już nie widział.“
Tu stary ojciec Błażéj zamilknął, spoglądając smutnie i w zamyśleniu na starą jabłoń, która była świadkiem jego przyrzeczenia. I przytuliła się ku niemu Dorotka, pytając: „I jakżeż ojczulku, co się stało dalej?“
„Stało się tak,“ dołożył ojciec, „że dar dobroczyńcy mego obronił nas wszystkich od głodu i biedy, gdyż mogłem was, moje dzieci, używić i wychować. A teraz, dziś właśnie upływa jedenaście lat, wiatr wieje znowu z téj strony, jak ówczas, dziś miałbym iść i oddać dług dobroczyńcy.“
„Tybyś nas opuścił?“ zawołał Witek, i objął ojca za szyję.
„Nie, miłe dzieci, gdyż nic nie mam, abym dług oddał, bo wiatr i burza co rok mi wszystko na polu zniszczyły. Gdybym był zdrów i młody, poszedłbym do dobroczyńcy i odpłaciłbym mu dług wierną służbą i pracą rąk swoich.“
Tu Dorotka powstała i rzekła stanowczym głosem: „Ojczulku, ja pójdę zamiast ciebie i będę tak długo u dobroczyńcy służyła, dopóki naszego długu nie odpłacę.“
„Dobrze, moje dziecię,“ mówił ojciec, „masz już lat czternaście, możesz iść w służbę, aby dobroczyńca twego ojca uważał za poczciwego. A co ty Witku?“
„Ojczulku, jabym miał od ciebie iść precz?“ pytał się bojaźliwie Witek, nie śmiejąc spojrzeć ojcu w oczy.
„Masz już lat trzynaście i ty możesz służyć twemu dobroczyńcy, aby twój ojciec nie był kłamcą i niepoczciwym człowiekiem.“
„Ty pójdziesz ze mną,“ mówiła Dorotka, „ojciec dał słowo, a to musi być jak święte. Czy słyszysz tego świadka?“ mówiła, gdy jabłoń znowu zapukała w okienko.
„Uczynicie dobrze, moje dzieci,“ mówił drżący ojciec; „ciężko mi się z wami pożegnać, ale za to będzie szczęśliwe nasze powitanie, gdy waszę powinność wykonacie.“
I wyszedł stary Błażéj do ogródka, gdzie usiadł pod jabłonią i płakał gorzko, że musi się z dziećmi pożegnać.
Dorotka przygotowała wszytko na podróż. Zrobiła dwa zawiniątka: jedno sobie, drugie dla Witka, a choć jéj niejedna łza upadła, gdyż opuszczała z ciężkiém sercem ojca, przecież wiedziała, że poczciwe słowo ojca koniecznie trzeba spełnić. Wzięła z komórki na trzy dni chleba dla siebie i Witka, włożyła w koszyk, obejrzała się po raz ostatni po miłéj izdebce i zaprowadziła Witka pod jabłoń, aby się pożegnać z ojcem. Tam przytuliły się oba dzieci ku niemu, a on im dał błogosławieństwo na daleką podróż i tak do nich przemówił:
„Tyś Dosiu większa i roztropniejsza, broń mi więc Witka od wszego złego i przyprowadź mi go napowrót ku mojéj radości. A teraz, moje złote dzieci, idźcie wciąż przez trzy dni naprzeciw wiatru, a niech się dzieje co chce, nie oglądajcie się ani na lewo, ani na prawo, nie dajcie się niczem zastraszyć, ani odwrócić, dopóki nie znajdziecie dobroczyńcy i dopóki mu nie odsłużycie. Pytajcie się tylko o ojca, który na setki liczy dzieci, a przecież nie ma żadnego.“
Wtem zatrzęsła się jabłoń nad niemi a twarde jabłuszka padły im na łono. „Schowajmy je sobie na pamiątkę,“ mówiła Dosia; i wzięli sobie obaj po trzy jabłka do zawiniątek. Potem ucałował je ojciec raz ostatni i dzieci udały się w drogę naprzeciw wiatru. Były im przykre te pierwsze kroki, gdyż ani w lewo, ani w prawo nie wolno im było się oglądać, i dla tego nie widziały, jak ojciec wyszedł za niemi na szczudle i tak długo im błogosławił, dopóki nie stracił ich z oczu. A gdy wracał do swéj chatki, zaszumiał dziki wiatr i przełamał starą jabłoń na dwoje. Wtedy stary ojciec padł na kolana i modlił się gorąco, aby jego dzieciom nie stało się nic złego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eliška Krásnohorská i tłumacza: Józef Chociszewski.