[310]POWSTAŃCIE, SMUTNI!
Powstańcie, smutni!
Wy, którzy na świat patrzycie z obłoków,
Z dziedziny duchów —
Wy, których wiatr po świecie rozpędza i miota,
Jak liście suche — 5
Wy, których w rozpacz gna przez zawieruchę
Okrutna nędza żywota —
Wy, którym życie gra, jak dźwięk łańcuchów,
Jak zgrzyt wleczonych oków,
Na zardzewiałych strunach starej lutni — 10
Wy, którzy pośród tłumów, jak pośród leśnych głusz,
Chodzicie w smutku zamyśleni,
Jak cienie własnych dusz,
Jak dusze własnych cieni —
I wy, którzy świtaniem marzycie o czynach, 15
Jakie świat stary zdruzgocą,
A wieczorem, zamgloną księżycową nocą,
W najświętszych zadumania skrytego godzinach
Pytacie gwiazd pobladłych: „Po co?” —
I wy, ostatni w tym szeregu, 20
[311]
Najwyżsi ducha wzrostem,
W snach dochodzący do wieczności brzegu
Po włośniach tęsknot, rozwieszonych mostem
Nad otchłaniami nicości —
Myślą przelatujący całą drogę krwawą, 25
Jakoby w jednej dobie,
Idącej w słońce ludzkości,
Widzący zgon jej ostateczny jawą,
Gdy się jej dzieła w atomy rozpylą,
Duchem bawiący już na jej pogrobie. — 30
Powstańcie, o żebracy wiecznego spokoju!
Dla dusz, które się tu poczuły chwilą,
Jedyny spoczynek w boju!...
Wezbrało morze cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk — 35
Z padołu łez — za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...
Oto ogromna, szara rzesza ludu
Zaległa ciche brzegi nad jeziorem, 40
Jak bór w nabożnym chwieje się skupieniu
I czeka cudu.
A pośród onej rzeszy, na wzniesieniu
Chrystus, ze sercem z miłosierdzia chorem,
Z czyśćcem boleści... 45
Miał cudne kazać przypowieści —
I słów nie może naleźć... milczy... chyli głowę...
Oto rozdano tysiąc koszów chleba,
Brakło — nie wystarczyło na połowę —
[312]
Okruszyn nie ostało. 50
Jak kazać duszy dźwigać się do nieba,
Gdy cięży smutkiem ciało?
Oto idą ku zorzom wieczornym
Ściemniali, cisi, potraceni,
Wśród omroczonych pól przestrzeni, 55
Szlakiem ugornym —
Jak gdyby cienie drzew-nędzarzy,
Samotnie, z dala przylasków stojących,
Zmrokiem odstały od ziemi
I szły ugorem ku słonecznej zarzy, 60
Do swoich jasnych macierzy,
Do ogni je rodzących...
I tak żeglują postaciami swemi
Ku złotej ziem obrzeży,
A lęk wstrząsa ich ciemną, jednodniową duszą, 65
Iże światła odeszły, a one z nocą ostać muszą.
Idą znużeni, cisi, niemi,
Oczyma w ogniach zórz czerwonych,
I na swych barkach pochylonych
Niosą przeciężki smutek ziemi. 70
Oto duch ludzki z tej ziemi wystrzela —
Posąg olbrzyma!
Już się w połowie górnej przeaniela,
Skrzydłami błyska,
Już głowę dumną nad chmurami trzyma 75
Z płomieniem włosów,
Już przejasnymi spogląda oczyma
W wieczyste boże ogniska,
[313]
Z których na ziemię ongi przed wiekami
Padła nieszczęsna iskra losów, 80
I jeszcze wyżej wzbić się pragnie. —
Daremnie!... Próżno rwie skrzydłami,
Nie może drgnąć, bo oto
Połową ciała ugrzązł w bagnie...
Wszystko tej ziemi grząskiej błoto 85
I wszystkie przyziemne stwory:
Małże, ślimaki, żółwie, wodorosty,
Polipy, mchy oślizgłe i przepotworne osty,
Całe to ziemskie śmiecie
Podnosi z błota wzwyż łakome ślepia 90
I odnóżami, mackami ciała się czepia.
Wszystko, co ducha gniecie,
Co ściąga, co niewoli,
Co rani, co kaleczy,
Cała ta ziemska pleśń, 95
Zagrażająca życiu jady trującemi,
Skupiła się tu oto w jednej jedynej woli:
Aby nie puścić ducha z błotnej ziemi,
Aby zaś nie wybłysnął słoneczny posąg-pieśń,
Przemocny hymn człowieczy! 100
Na bój o wyzwolenie ducha
Wstańcie, smutni!
Niech się raz przerwie cisza głucha,
Niech się od waszych wzlotów powietrze samo rozlutni,
Niech burza wstanie! 105
Niech ziemie dotąd spokojne
Wstrząśnie dreszcz, przestrach, przebudzenie
I ten pierwszy świt ducha — pytanie:
[314]
„Któż to w powietrzu tam prowadzi wojnę?”
Na bój o wyzwolenie!... 110
Kiedyś drzewiej nad brzegiem jeziora
Dusze rosły, ciała karmiono cudem,
Chrystus ziarna miłości, dotąd nie wzeszłe, siał —
To było wczora.
Dziś Chrystus pełen człowieczej boleści 115
Stoi milczący między głodnym ludem —
Jakżeż ma mówić przypowieści,
Gdy dusze przygniótł ciężki smutek ciał?
Smutek, jak kamień młyński, na miał dusze pali.
I z oczów, miasto duszy, wyziera głód wilczy. 120
Cisza zaległa niebo. Oto i Chrystus milczy.
Któż ten kamień odwali?
Kiedyś drzewiej rodzic tej ziemi — słońce,
Zarówno wszystkim swym gorzało tworom.
Dziś gorze mocniej gwiazdom — bliższym niebieskim dworom. 125
I oto dusze ziemi, za źródłem swym tęskniące,
Głodne życia, wyrostu, rozkwitu,
Idą po drogach mrocznych i wyciągają ręce,
Chcąc tęsknotą zdjąć zorze gasnące,
Jak rozwieszoną złotą w słońcu przędzę, 130
Aby z niej utkać strój wyższego bytu.
I oto idą w męce,
Jako te dusze drzewnych cieni,
Znużeni, cisi, pochyleni,
Niosąc na barkach swoich całą nędzę, 135
Jaka osmęca ziemię.
Któż zdejmie z ramion ich to brzemię?
[315]
Wszystkiemu światu czas dany do woli
I wszelkim pracom dani wykonawcy.
Ale któż smutnych wyzwoli, 140
Którzy są dani ich zbawcy
W człowieczych synach,
Jeśli nie owi, którzy przeszli życiem
Przez cały smutków czyściec
Z całym piekielnym jego bólu wyciem, 145
Aże ich wreszcie owiał na wyżynach
Kojący wicher wieczystych pochodni,
Smutek-żar, smutek-ogniściec!
Co ich wyzwolić godni.
Na pustkach swoich górnych słyszcie, duchy! 150
(Wołam w głos — i wiem, że snu wam
Nie płoszę — byt wasz przebudzeniem).
W nizinach morze wezbrało cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk —
Z padołu łez — za wyzwoleniem 155
Wznosi się ku pustce głuchej,
A przeto wznosi się ku wam
Las rozmodlonych rąk!
Powstańcie, smutni...
Niech was obaczy świat, który uwierzył, 160
Żeście podani słabości jagnięcej —
Niech was obaczy i niech się zadziwi,
Że jesteście w hojności, jak bogowie, rozrzutni,
Bowiem w nędzy swej dajecie więcej,
Niżby kto miarą człowieczą przemierzył, 165
Nie dla oklasku —
I że jesteście żywi!
[316]
Twórzcie płomienny czyn, by z jego blasku
Padły czerwone smugi na szereg stuleci
Na kształt budzących straszydeł — 170
W górę!... Niech łomot waszych skrzydeł
Świat, jako grom, przelęknie!
Co z nieba duszą — za wami poleci,
A co z ziemi — od ducha porażone, klęknie.
|