Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga czwarta/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poza ogrodem, należącym do Bravées, był zrąb muru pokryty ostrokrzewem i bluszczem, porosły po krzywą; z pomiędzy kamieni wznosiła się drzewiasta dzika malwa i dziewanna. W tym zakątku Gilliatt przepędził całe prawie lato w niewysłowionej zadumie.
Przywykły do niego żyjące tam między kamieniami jaszczurki i wygrzewały się spokojnie na słońcu. Lato błyszczało i pieściło. Ponad głową siedzące go w trawie Gilliatta przeciągały chmury. Ptactwo świegotało dokoła; — a on wsparłszy czoło na dłoniach zapytywał sam siebie: Czemu napisała na śniegu me imię? Wiatr podmuchiwał od morza; niekiedy z oddalonej kopalni kamieni dochodził odgłos trąby górniczej, ostrzegający przechodniów, że wkrótce mina wybuchnie. Nie było widać portu Saint-Sampson — tylko wierzchołki masztów ukazywały się ponad drzewami; tam i sam latały mewy. Gilliatt słyszał niegdyś swą matkę mówiącą, że kobieta może zakochać się w mężczyźnie, że to się zdarza czasami, i sam sobie odpowiadał; a! rozumiem; Deruchetta zakochała się we mnie. Czuł w sobie smutek głęboki i mówił: ależ i ona myśli o mnie także! jak to dobrze urządzono! Zastanawiał się i nad tem, że ona jest bogata, a on biedny; statek parowy zdawał mu się ohydnym wynalazkiem. Nie mógł sobie nigdy przypomnieć daty. Przypatrywał się rozmyślnie wielkim czarnym szerszeniom o żółtym tułowiu i krótkich skrzydłach, jak brzęcząc wciskały się między szczeliny muru.
Pewnego wieczora Deruchetta idąc spać, zbliżyła się ku oknu, by je zamknąć. Noc była ciemna. Wtem nadstawiła ucha. Z głębi pomroku odzywała się muzyka. Na pochyłości wzgórka, albo może u stóp baszty zamku Valle, a może jeszcze dalej, wygrywał ktoś. Deruchetta poznała ulubioną swą piosenkę: „Bonny Dundee”, graną na szkockim rogu. Nie mogła tego pojęć.
Od owego czasu, taż sama muzyka odzywała się niekiedy wieczorami o tej samej porze, zwłaszcza podczas ciemnych nocy.
Niebardzo się to Deruchetcie podobało.