<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Pretendent z Ameryki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. P.
Tytuł orygin. The American Claimant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


Rozdział V

Odpowiedź na telegram nie nadeszła; córka nie przyjechała; nikt nie zdawał się tem być zdziwiony lub zaskoczony — to znaczy nikt, za wyjątkiem Waszyngtona. Po upływie trzech dni spytał lady Rossmore, co by to miało znaczyć; odpowiedziała spokojnie.
— O, coś przyszło jej do głowy; trudno odgadnąć co. Ona jest przecież Sellersówna — do szpiku kości, przynajmniej pod niektóremi względami. A żaden z Sellersów nie jest w stanie powiedzieć, co zamierza zrobić — ponieważ sam nie wie, co zrobi. Sally da sobie radę; nic nie jest w stanie jją zadziwić; kiedy coś postanowi, to przyjedzie lub napisze — ale co, tego niepodobna przewidzieć.
Skończyło się na liście. W tej właśnie chwili doręczono go matce, która przyjęła go bez drżenia rąk, bez gorączkowej niecierpliwości, lub innych manifestacyj, zrozumiałych wtedy, gdy się otrzymuje dawno oczekiwaną odpowiedź na kategoryczny telegram. Spokojnie i starannie przetarła okulary, gwarząc swobodnie, następnie rozerwała kopertę i czytała głośno:

Wieża Kenilworth, Krużganek Redganket, Rowena Ivanhoe Kollegjum, czwartek.

„Kochana, droga Mamo Rossmore — och, co za radość! — nie możesz sobie wyobrazić! Jak wiesz, one zawsze kręciły nosem na nasze pretensje; odpłacałam im pięknem za nadobne, kręcąc nosem na nie. Powtarzały zawsze, że jest coś wielkiego, pięknego, gdy się jest choćby cieniem earla, ale, że my jesteśmy jedynie cieniem cienia, i dwa czy trzy razy pozwoliły sobie w tem miejscu parsknąć: puh! puh! A ja zawsze odcinałam się im, że nie to jest nieznośne, że ktoś nie może się wykazać czterema pokoleniami Amerykańsko - Kolonjalno - Handlowo - Lasolowo - Mc Allister szlachectwem, ale, że musi się przyznać do takiego pochodzenia — puh! fe! Ach, ten telegram, to był prawdziwy cyklon! Posłaniec wszedł prosto do Wielkiej Rob Roy sali posłuchań, nadzwyczaj podniecony, wyśpiewując: „Depesza dla lady Gwendoliny Sellers”, i szkoda, żeś nie widziała, jak to całe zgromadzenie głupich i ćwierkających dziewcząt zbaraniało! Siedziałam naturalnie w kącie, sama jedna — w miejscu odpowiednim dla Cinderelli. Wzięłam telegram, przeczytałam i próbowałam zemdleć — udałoby się to doskonale, gdybym miała czas się przygotować, ale to było tak nieoczekiwane, rozumiesz chyba — ale mniejsza o to, zrobiłam inną mądrą rzecz; przyłożyłam chustkę do oczów i łkając uciekłam do swego pokoju, gubiąc, oczywiście, telegram. Jednym kątem oka spojrzałam — (to wystarczyło, by zobaczyć, że cała zgraja rzuciła się na telegram) — a następnie uciekłam, niby zrozpaczona, a właściwie szczęśliwa, jak ptak.
Następnie zaczęły się wizyty i kondolencje. Musiałam przenieść się do pokoju panny Augusty - Templeeton - Ashmoro - Hamilton, gdyż powstał niebywały tłok, a w moim pokoju mieszczą się najwyżej trzy osoby, no i jeszcze może kot. Od tej chwili nie opuszczam Przybytku Żałości i bronię się, jak umiem przeciwko wszystkim próbom spoufalenia się ze mną. Czy wiesz, że pierwszą dziewczyną, która przybiegła dzielić ze mną łzy i wyrazić mi swoje współczucie, była ta warjatka Skimpertówna, która zazwyczaj dokuczała mi tak bezwstydnie i szczyciła się swojem lordostwem i pierwszeństwem przed całą szkołą, ponieważ któryś z jej przodków, kiedyś tam, był jakimś Mc Allister. To tak, jakgdyby jakiś błotny ptak w menażerji chciał latać, ponieważ jego pradziadem był ptero dactylus.
Ale największym triumfem było — zgadnij co! Ale nie zgadniesz nigdy! Oto co jest. Ta mała warjatka i dwie podobne do niej stale kłóciły się ze sobą i awanturowały o pierwszeństwo; z tego powodu o mało nie umarły z głodu, gdyż każda z nich chciała uprzedzić koleżanki przy wstawaniu od stołu, a więc żadna nigdy nie kończyła obiadu, ale zrywała się aby wyjść przed wszystkiemi. A więc, kiedy pierwszy dzień żałożci i odosobnienia minął, — sprawiłam sobie, naturalnie, żałobną suknię — zjawiłam się znowu przy ogólnym stole i — wiecie co się stało?! Te trzy rozczuchrane gęsi siedziały tam oddawna, i zaspokajały swój długotrwały głód — i zawijały, zawijały, żarły i żarły, jadły i jadły, — aż im oczy zmętniały, — czekając pokornie, żeby lady Gwendolina ujęła berło i ruszyła się pierwsza, rozumiecie?
O, tak, przeżyłam cudowne chwile! I wiecie — żadna z koleżanek nie była na tyle okrutną, żeby mi się spytać, w jaki sposób doszłam do tego nowego imienia. Niektóre z nich zrobiły to z poczciwości, ale inne — nie. Postąpiły tak nie z wrodzonej dobroci, ale z nabytej przezorności. To je tak wykształciłam.
A więc jak tylko zakończę dawne porachunki i nacieszę się jeszcze trochę temi odurzającemi chmurami gniewu, spakuję manatki i pojadę do domu. Powiedz papie, że kocham go tak, jak swoje nowe imię. Więcej nie mogę powiedzieć. Jakiś dobry duch go natchnął! Ale natchnienie nie opuszcza go nigdy. Tyle od twojej kochającej córki

Gwendoliny”.

Hawkins pochwycił list i obejrzał go.
— Śliczne pismo — powiedział. — zdradza śmiałość i żywość, i załatwiła się z tem prędko. Jest dowcipna — to jasne.
— O, oni wszyscy są dowcipni — Sellersowie. To znaczy byliby, gdyby jeszcze żyli. Nawet ci biedni Lathersowie byliby dowcipni, gdyby się byli urodzili Sellersami; mówię Sellersami czystej krwi; oczywiście mieli trochę krwi Sellersów — nawet sporo krwi Sellersów, — ale — dolar papierowy to nie to samo co dolar prawdziwy.
Na siódmy dzień po wysłaniu telegramu, Waszyngton przyszedł zaspany na śniadanie i natychmiast otrzeźwił go elektryczny spazm radości. Przed nim stało najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widział w życiu; była to Sally Sellers, lady Gwendolina; przyjechała w nocy. I suknie jej wydały mu się najpiękniejsze i najwytworniejsze z tych, na jakie kiedykolwiek patrzył, a przytem były tak doskonale pomyślane, uszyte, i dopasowane, a to przez dobór ozdób, rozmieszczenie ich, i harmonijne zestawienie barw. Była to jednak suknia domowa i skromna, ale Waszyngton przyznał w duchu, że jest „bycza” (wyrażenie angielskie używane w Cherokee Strip). A gdy ujrzał, zrozumiał, dlaczego i przez kogo ubogi i bezpłodny dom Sellersów zakwitnął jak róża i czarował oczy, i radował duszę: Sally była tą czarodziejką, ona jedna potrafiła to zrobić i nadać wszystkiemu swój własny styl i połączyć wszystko w harmonijną całość.
— Moja córka, major Hawkins. Przyjechała do domu na czas żałoby; przyleciała do domu na wieść o nieszczęściu, aby dopomóc autorom swoich dni nieść brzemię ciosu, który na nich spadł. Kochała bardzo ostatniego earla — ubóstwiała go.
— Ależ, ojcze, nie widziałam go nigdy na oczy!
— Racja; myślałem o kim innym; o jej matce.
Ja ubóstwiałam tego wędzonego łupacza? Sentymentalną, głupią?...
— To znaczy miałem na myśli siebie. Biedny, szlachetny starzec! byliśmy nierozłączeni!
— Słuchajcie, dobrzy ludzie; Mulberry Sel-Mul — Rossmore, djabli nadali z tem trudnem nazwiskiem, którego nigdy nie potrafię... słyszałem na własne uszy, jak powiedziałeś, słyszałem jak powtarzałeś to po tysiąc razy, że kiedy ten biedny baran...
— Myślałem o... o... mniejsza o to, o kim myślałem; i to nie o to chodzi; ktoś ubóstwiał, przypominam to sobie, jak gdyby to było wczoraj, i...
— Ojcze, uścisnę dłoń pana majora Hawkinsa, zakończę tę całą ceremonję przedstawiania, i nie będę go już zajmowała swoją osobą. Pamiętam pana doskonale, panie majorze Hawkins, chociaż byłam małą dziewczynką, kiedyśmy się po raz ostatni widzieli; jestem bardzo, bardzo rada, że pana widzę i że możemy gościć pana w naszym domu, jak kogoś bliskiego — i uśmiechając się, uścisnęła mu serdecznie dłoń i wyraziła nadzieję, że i on nie zapomniał o niej.
Waszyngton czył się nadzwyczaj uszczęśliwiony jej serdecznością i chciał odpłacić tem samem, zapewniając, że nietylko pamięta ją, ale pamięta ją lepiej, aniżeli swoje własne dzieci, ale to nie chciało jakoś ułożyć się gładko; jednak udało mu się jakoś wybrnąć z zawiłej sentencji, która okazała się bardzo na miejscu, gdyż treścią jej było niezręczne, ale niewymuszone wyznanie, iż piękność jej tak go zdumiała, iż stracił przytomność, przeto nie może dokładnie powiedzieć czy pamięta ją, czy nie.
Słowa te zyskały mu jej przyjaźń.
W rzeczywistości uroda tego prześlicznego stworzenia była z typu najrzadszych i to nas tłumaczy że poświęcimy jej trochę czasu. Była piękną nie dlatego, że miała takie oczy, nos, usta, brodę, włosy, uszy — ale, że były one w sposób szczególny rozmieszczone. O prawdziwej piękności więcej stanowi prawidłowe umieszczenie i harmonijny podział powabów, aniżeli ich jakość. To samo dotyczy barw. Niektóre kombinacje barw, które podczas wybuchu wulkanicznego dodają piękności pejzażowi, napewno zbrzydziłyby dziewczynę. Taką właśnie była Gwendolina.
Ponieważ przyjazd Gwendoliny skompletował kółko rodzinne, postanowiono przystąpić do oficjalnej żałoby uznawszy, że należy ją rozpoczynać codziennie o godzinie szóstej (pora obiadowa) i kończyć równo z obiadem.
— Jest to stary ród, majorze, znakomity stary ród, i zasługuje, by śmierć jego synów obchodzono żałobą niemal królewską, niemal cesarską, chciałem powiedzieć. Sal- Gwendolino! niema jej? mniejsza o to; podajcie mi moje parostwo; znajdę je sam, i pokażę wam parę szczegółów, z których przekonacie się, czem był wasz dom. Zaglądałem do dzieła Burke’a i przekonałem się, że z sześćdziesięciu czworga naturalnych dzieci — moja droga, czy zechcesz podać mi tę książkę? Leży na sekretarzyku w buduarze. Tak. Otóż, jak powiedziałem, jedynie St. Abbans, Graffon i Bucclengh figurują przed nami na liście parów — pozostała szlachta angielska idzie za nami. Teraz powróćmy do Wilhelma — i znajdziemy list dla X. Y. Z.! O, ślicznie — kiedy go odebrałeś?
— Wczoraj wieczorem; zasnąłem, zanim wróciłeś; a kiedy zszedłem na śniadanie, panna Gwendolina, ach, na jej widok straciłem głowę!
— Cudowna dziewczyna, cudowna; jej znakomite pochodzenie znać w każdym ruchu, rysie twarzy, ale co mówi list? O, to interesujące!
— Nie czytałem jeszcze... Ser... Rossm... panie Rossm...
— Milordzie. Możesz mówić krótko: milordzie. To zwyczaj angielski; otwieram list; zobaczymy, co pisze.
„A. Wiecie do kogo. Zdaje mi się, że was znam. Czekajcie dziesięć dni. Przyjeżdżam do Waszyngtonu”.
Wzruszenie zniknęło z twarzy obu gentlemanów. Przez chwilę panowało przykre milczenie, następnie młodszy powiedział z westchnieniem:
— Ależ my nie możemy czekać dziesięć dni na pieniądze.
— Ależ ten człowiek jest zupełnie głupi! Siedliśmy na mieliźnie, mówiąc prawdę!
— Gdybyśmy mogli dać mu znać w jakiś sposób, że jesteśmy chwilowo w takim położeniu, że każda zwłoka...
— Tak, tak, masz rację; a więc, gdyby on mógł przyjechać natychmiast, byłoby to dla nas ogromne ułatwienie, które, które...
— Które...
— Ocenimy należycie.
— To właśnie — i nic nie omieszkamy odwdzięczyć się.
— Naturalnie. Na to powinien się złapać. Jeżeli napiszemy to zręcznie, a on jest człowiekiem, posiada jakieś ludzkie uczucie, spółczucie i t. p., to będzie tu za dwadzieścia cztery godziny. Papier i pióro! Skończmy z tem!
Wspólnie wysmażyli dwadzieścia dwa rozmaite ogłoszenia, ale żadne z nich nie było zadowalające. Głównym błędem ich wszystkich była natarczywość; szczegół ten uważali za nader niebezpieczny; ogłoszenie zredagowali zbyt wyraźnie, mogło zbudzić podejrzenia Peta; zredagowane tak, by nie wzbudzać podejrzenia, brzmiało płasko i niezdarnie. Wreszcie pułkownik zrezygnował, mówiąc:
— Zauważyłem już, że w takich literackich zamierzeniach, które niejednokrotnie uprawiałem, rzeczą najtrudniejszą jest ukryć swoją myśl, jeśli się nie chce wyrazić jej jasno; przeciwnie, jeśli przystępujesz do pisania z czystym sumieniem i nie masz nic do ukrycia, to napiszesz książkę, której nawet wybrany nie jest w stanie zrozumieć. Wszyscy tak robią!
Hawkins zrezygnował również i obaj zgodzili się na to, że trzeba w jakiś sposób zabić czas i przeczekać dziesięć dni; ostatecznie udało im się wyciągnąć promień radości i z tej sytuacji: ponieważ mają coś określonego w przyszłości, to spokojnie mogą pożyczyć trochę pieniędzy na rachunek owej nagrody — tyle, w każdym razie, żeby im wystarczyło do tego czasu; tymczasem pułkownik udoskonali swój system materjalizacji, a wtedy żegnajcie na zawsze wszelkie troski!
Nazajutrz, dziesiątego maja, zdarzyło się parę ciekawych rzeczy; między innemi: szczątki szlachetnych bliźniąt arkanzaskich opuściły Amerykę, wysłane do lorda Rossmore, a syn lorda Rossmore, Kirkandbright Llanorez Marjozibanks Sellers wicehrabia Berkeley, wsiadł na okręt w Liwerpool, by udać się do Ameryki i złożyć prawa earlowskie na ręce prawowitego earla, Mulberrego Sellers, z Rossmore Towers, powiat Kolumbia, S. Z. A. P.
Te dwa tak ważnie ładunki okrętowe spotkały się i minęły w pięć dni później na oceanie Atlantyckim.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.