Przebaczenie (Lemański 1904)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przebaczenie |
Pochodzenie | Proza ironiczna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1904 |
Druk | W. L. Anczyc |
Miejsce wyd. | Warszawa-Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Miał Chłopiec kochankę, w której wszystko było dobre i piękne. Jeden tylko szpecił ją narów: gdziekolwiek znalazła kałużę błota, zaraz w nią właziła i nuż się babrać. Długo tak było, aż Chłopiec powiada: »Kiedyś taka, to ja ciebie nie chcę«. I poszedł sobie daleko, daleko.
Ale był to Chłopiec niemądry i nie wiedział, że jak się kocha, to się kocha, bo niema tej winy, którejby nie przebaczyło kochanie. Więc, w samotności, darmo przypominał sobie zły narów kochanki: o kochaniu jej zapomnieć nie mógł. Płakał, tęsknił i mówi: »Już nie mam cię, moja kochanko!... O jakże cię pragnę, chociażbyś samym była brudem! Gdzie ty? co robisz? Jakie masz sukienki?... Tak mi żałośnie, smutno bez ciebie i gorzko«.
Usłyszał te lamenty Czarownik.
— Czego płaczesz, dobry Chłopcze? — spytał.
— Jakże mi nie płakać? Tej którą kocham, niemasz przy mnie!
Tu opowiedział co i jak.
— A chciałbyś ją mieć znowu?
— Czy chciałbym? bez niej życia nie czuję, duszy nie mam.
— Masz duszę, masz, mój Chłopcze: przez nią pamiętasz i cierpisz. Ale jeśli mi ją dasz, to cię nauczę, jak odnaleźć kochankę.
— Bierz wszystko, tylko mi ją daj odszukać.
— Zrobisz tak. Gdziekolwiek zobaczysz kałużę błota, właź w nią po uszy i wynurzaj się tęgo, a znajdziesz, czego szukasz. To mój sposób, a teraz proszę cię o duszę.
— A nie oszukujesz mnie? Słowo?
— Słowo.
— No, to weź ją sobie, tę duszę, która mi sprawia tylko udręczenie.
Tu Czarownik kazał Chłopcu otworzyć usta, zapuścił w nie na sznurku haczyk, i po chwili wyciągnął z gardła coś w kształcie tiulowej szmatki, którą starannie zwinął w małą kulkę, włożył sobie w usta, pogryzł i połknął.
— No, bądź zdrów, Chłopcze — powiedział, i odszedł.
Chłopcu zrobiło się przykro. Zaczynał uczuwać w sobie czczość i nudę i niechęć do samego siebie. Kwiaty, które przedtem podniecały go jak usta kochanki, przemieniły mu się w garść barwnych śmieci; w zadumanych cichych drzewach widział tylko plątaninę koślawych sęków; zieleń traw przesianych słońcem raziła go jednostajnością. Czuł za to nieprzepartą chęć unurzania się w błocie coprędzej.
Jakoż znalazł sporą kałużę i skoczył w nią bez namysłu. Zaledwie się pogrążył, aliści drgnął z wielkiej radości, bo oto zatrzepotała się w nim dusza kochanki, dobra i litosna. Zaraz też inaczej spojrzał na otaczające go błoto. »Biedne — myślał — wszyscy stronią od niego, z wyjątkiem prosiąt, niech więc ma w swoich objęciach przynajmniej jednę ludzką istotę — mnie. Co to za rozkosz topić swoją białą czystość w takiem czarnem, biednem, lepkiem błocie!«...
Tak myśląc, tonął coraz bardziej, że tylko mu włosów trochę było widać. Później i te znikły. Na powierzchnię kałuży z trudem wygramolił się bąbel, pękł i skończyło się.
A tymczasem, gdy się to dzieje, porzuconej kochance zaczęło się dłużyć i mówiła: »O, czemuś mnie opuścił? Porzuciłeś swoją kochaneczkę, ty niedobry... Jestem taka sama, sama... Gniewam się na ciebie«...
Usłyszał to Czarownik i mówi:
— Czemu płaczesz, dobra Dziewczyno?
— Jakże mi nie płakać? ten, którego kocham, nie jest przy mnie.
— I dlaczegóż to, Dziewczyno? Albożeś nie ładna? I to masz ładne i tamto.
— Ładne, prawda?... Jednak mnie porzucił, brzydal ten.
— A kochał cię?
— O, bardzo.
— I całował?
— O, bardzo.
— A jakże on to cię całował? pokaż no mi, dziewczyno, to ci zaradzę.
— Ot tak... — i pocałowała Czarownika. Ten się oblizał i rzekł, oddając pocałunek.
— A może i tak całował?
— No, i tak czasem.
— A tak nie?
— I tak się zdarzało.
— No, to rzeczywiście brzydko, że cię porzucił. Ale trzeba mu przebaczyć, gdyż niema tej winy, którejby nie przebaczyło kochanie.
— Ach, to trudno, on taki niedobry! Tak mnie zostawić samą!
— I nie całować ot tak?
— Tak. — I tak?
— Och, tak...
— A może tak?
— No, i tak...
— A jednak trzeba mu przebaczyć koniecznie.
Tu Dziewczyna, widząc, że opór na nic się nie zda, popłakała jeszcze trochę i — przebaczyła.
Bo niema tej winy, którejby nie przebaczyło kochanie.