<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Brzydki chłopczyk
Pochodzenie Proza ironiczna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1904
Druk W. L. Anczyc
Miejsce wyd. Warszawa-Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BRZYDKI CHŁOPCZYK

A teraz opowiem wam kochane dziateczki o jednym brzydkim chłopczyku. Ach, co to było za brzydactwo!... Posłuchajcie tylko.
Od urodzenia już był on taki leniwy, że to przechodzi wszelkie pojęcie. Cały dzień wylegiwał się w kołysce, a jedynem jego zajęciem był wrzask do tego stopnia przeraźliwy, że aż mama musiała mu zatykać usta kawałkiem cukru zawiniętym w szmatkę. Biedna mama, ile ona łez wylała przez tego nicponia, tegoby nie mogło obliczyć dwóch najstarszych profesorów matematyki. Nikt nie nazywał go inaczej, tylko Jaśkiem. I słusznie. Powiedzcie: gdyby tak was nazywano, czy nie spalilibyście się ze wstydu, wy grzeczne, kochane Jasieczki?... Ale Jasiek nie dbał o to, nawet się nie rumienił.
Wreszcie brzydal ten zdecydował się porzucić kołyskę, ale tylko po to, aby sprawiać mamie nowe zmartwienia. Nie chciał się nic a nic uczyć. Z popłatanych przez niego elementarzy możnaby założyć sporą papiernię, wskazówek używał do robienia sobie w piasku ogródków! Co powiecie — pewnego razu nie zawahał się wylać z kałamarza wszystkiego atramentu, dlatego tylko, żeby uwolnić muchę, która tam była wpadła. Dla głupiej muchy robić taką szkodę!...
A raz znowu było tak. Przyszedł do mamy dziadek po proszonym Chlebie. Miał duży kostur, dużą brodę, duży worek i duży zielony daszek nad oczyma. Mama dała mu czerstwą bułkę i powiedziała w dodatku: — niech Pan Bóg opatrzy.
Jasiek przyglądał się dziadkowi uważnie — niestety, uważniej niż sylabom — naraz wymknął się z pokoju; po chwili przybiegł zadyszany i podał dziadkowi zieloną okładkę od książki.
— Na, masz kapelusz! — zawołał takim tonem, jakby okładka warta była pół miliona.
— Ach! — krzyknęła mama — toż ten urwis obdarł »Wiązanie Helenki«! Co ja pocznę z tym chłopakiem!... Za karę nauczysz mi się od »Piła piłuje« do »Woźnica wozi«...
Jasiek jednak nie chciał »piłować«. Od książki odbiegał i włóczył się to po łące, to po lesie. Jak myślicie, co on tam robił? Oto kładł się na brzuchu i przyglądał się albo mrówce, jak wlecze skrzydło chrabąszcza, albo pszczole, jak ssie miód z kwiatka.
Pominąwszy to, że kłaść się na brzuszku jest niegrzecznie i że tak robią tylko źle wychowane chłopczyki, niszczył on przytem ubranie i czas próżniaczo przepędzał. Było też na co patrzeć!... I czego on nie wymyślał, żeby się stać uprzykrzonym. Mamie zwłaszcza dokuczał ciągłemi pytaniami:
— Mamo, a jak grzmi, to co jest?
— To Bozia jedzie po niebie — mówiła mama tajemniczo.
— A jakie ma Bozia konie, kare czy siwe?...
Pękać doprawdy ze śmiechu, co on raz zrobił! W czasie burzy i ulewy wybiegł do ogrodu, przemókł do suchej nitki i zaziębił się. Mówił, że chciał zobaczyć, jakie Bozia ma konie. No, czy nie głupi bęben? Mama naturalnie zadała mu od »Katarzyna szczury łapie« do »Wilk wyje«.
Albo ni z tego, ni z owego, zapytuje Jasiek:
— Mamo, co to znaczy być dobrym?
— To znaczy, widzisz, hm... kochać Bozię i bliźnich.
— A czy reneta kocha Boga i bliźnich? co, mamo?
— A to utrapieniec!... jakże może jabłko kochać Bozię!
— Bo mama mówiła wczoraj, że reneta dobra.
— Widzisz, reneta nie ma duszy.
— A ja mam duszę, co mamo?
— Ty masz.
— A gdzie ja mam duszę, co mamo?
— Eh, odczep się smarkaczu! Już mnie głowa przez ciebie rozbolała...
Istotnie mama przyłożyła sobie do skroni dwa plasterki cytryny, przywiązała je chustką, poczem wyrzekła:
— Ucz się; jak się będziesz uczył, to się wszystkiego dowiesz!
I co powiecie! Odtąd Jasiek zaczął się pilnie uczyć. Ale uważcie tylko dlaczego? Bo chciał wszystko wiedzieć. Nie naśladujcie go, kochane dziateczki: słyszałyście przecie nieraz zdanie: »Dzieci nie powinny wszystkiego wiedzieć«. Była więc to naganna i harda ambicya w tym brzydkim chłopaku. Dał on jej dowody i w późniejszem życiu.
W gimnazyum, naprzykład, na egzaminie umyślnie spóźnił się z własnem wypracowaniem, bo odrabiał drugie dla kolegi. Czy wiecie, dlaczego to zrobił? Jedynie, żeby kolega miał mu coś do zawdzięczenia. Jaki szpetny charakter!
Co większa, gdy mu umarła mama, nawet nie nosił po niej żałoby — do tego stopnia był wyzbyty z czulszych uczuć. Nawet nie wziął swojej części spadku, nie szanując ostatniej woli mamy. Oddał go siostrze, twierdząc, że sam na siebie zapracować potrafi. W tem, jak widzicie, dał dowód wielkiej zarozumiałości.
Wogóle, w stosunkach z ludźmi był szorstki, brutalny.
Nie powiedział nikomu żadnej grzeczności. A przecież to tak niewiele kosztuje, a zjednywa serca!
— Co ja się mam kłaniać tym błaznom? — mówił.
I rzeczywiście nie kłaniał się.
To też marny los zgotował sobie.
Żył sam, opuszczony. Nie miał ani żony, któraby pytała go: »Mój drogi mężusiu, czy mi do twarzy w tym nowym staniku?« A to tak miło, gdy żona zapytuje, czy jej co do twarzy! Nie miał ani teściowej, któraby mówiła: »Mój panie, moja córka ma czerwoną żyłkę na oku, czyżby płakała!?« Nie miał też ani synka takiego malutkiego, co wybiega naprzeciw, gdy wracacie do domu, gramoli się na kolana, chwyta malutkiemi rączkami za wąsy, albo raptem wykrzykuje: »Daduzu, ja chce nedzwedza!« Tak, tak, kochane dziateczki — nic z tego wszystkiego nie miał Jasiek — niecnota.
Jak żył, tak też i umierał, sam. Za trumną nie szedł nikt, tylko jeden policyant podprowadził ją do końca ulicy; zresztą miał inny pilny interes na rogu.
Na cmentarzu leży Jasiek w kącie wilgotnym. Gdyby nie wilgoć, to i tej kępki niezapominajek z pewnościąby tu nie było. Jeden kwiatek zabłąkał się aż na mogiłę. Mała muszka przylatuje tu czasem i siada na kwiatku. To pewno praprawnuczka tej, którą Jasiek wyratował ongi z atramentu. Ale wy omijajcie to miejsce, kochane, lube dziateczki!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.