Przebudzenie. Do wynajęcia/Część II/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Przebudzenie. Do wynajęcia
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1930
Druk Karol Prochaska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. To Let
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV
NA GREEN STREET

Niewiadomo, czy wrażenie, że Prosper Profond jest niebezpieczną osobą, należało przypisać gotowości, z jaką ofiarował Valowi klaczkę Mayfly; czy też uwadze Fleur: „On się zachowuje tak, jak właściciele traktjerni; wciąż krąży i krąży cichaczem wokoło“; czy durnemu zapytaniu, zwróconemu pod adresem Jacka Cardigana: „Co z tego komu przyjdzie, że będzie się trzymał przyzwoicie?“ — czy może poprostu temu, że był cudzoziemcem, czyli — jak się teraz mówić zwykło — obcym. Natomiast wiadomo było, że Anetka wyglądała niezwykle uroczo oraz, że Soames sprzedał mu obraz Gauguin’a, a następnie podarł czek w kawałki, tak iż sam Monsieur Profond oświadczył:
— Nie dostałem tego małego obrazu, który kupiłem od pana Forsyte.
Chociaż patrzano nań podejrzliwie, jednakże bywał stale w wiecznie zielonym domku Winifredy na Green Street, na każdym kroku okazując dobroduszną tępotę, której nikt nie poczytywał za naiwność — to bowiem określenie zgoła nie pasowało do osoby M. Prosper Profonda.
Winifreda w dalszym ciągu uważała go za „zajmującego“ i posyłała mu wciąż bileciki tej treści:
— Proszę przyjść; będziemy mieli „frajdę“.
Poczytywała sobie za cechę żywotności używanie wyrażeń z języka potocznego.
Tajemniczość, którą wedle powszechnego mniemania miał być otoczony, wynikła stąd, że on jakoby wszystko widział, wszystko słyszał i poznał, wszystkiem się zajmował i we wszystkiem tem nie znalazł niczego — to było zgoła rzeczą nienaturalną. Angielski typ sceptycyzmu był dobrze znany Winifredzie, która zawsze obracała się w sferach hołdujących modnym hasłom; sceptycyzm ten nadawał zawsze jakieś piętno lub znamię, na którem zawsze można było zyskać cośniecoś. Atoli nie widzieć zgoła niczego w jakiejś rzeczy — i to nie dla pozy, ale dlatego, że naprawdę w niczem nie było niczego — było to zgoła nie po angielsku; co zaś nie było w zasadzie angielskie, to mimo woli odczuwało się jako coś niebezpiecznego, a nawet prawie że nieprzyzwoitego. Nawet Winifreda, w sercu zawsze wierna naturze Forsytów, zdawała sobie sprawę, że tego rodzaju dziwaczny sceptycyzm nie prowadzi do niczego, więc nie powinien wcale mieć miejsca. Monsieur Profond w istocie cudactwo swoje zanadto uzewnętrzniał w kraju, który płaszczykiem przyzwoitości osłaniał podobne drażliwe sprawy.
Gdy Fleur, powróciwszy co tchu z Robin Hill, przybiegła na kolację, „dziwadło“ stało już w oknie saloniku Winifredy i wyglądało na ulicę z taką miną, jakgdyby nie dostrzegało tam niczego. Fleur wpatrzyła się w kominek, przybierając taką minę, jakgdyby widziała płomień, którego tam nie było.
Monsieur Profond odszedł od okna. Był w stroju wieczorowym — miał białą kamizelkę, a w dziurce od guzika tkwił kwiat biały.
— Doprawdy, panno Forsyde — odezwał się — ogromnie się cieszę, że panią widzę. Czy zdrów pan Forsyde? Mówiłem dzisiaj, że chciałbym zrobić mu małą przyjemność. On się czemś gryzie.
— Pan tak sądzi?
— Gryzie — powtórzył Monsieur Profond, gardłowo wymawiając dźwięk r.
Fleur obróciła się wkółko.
— Chce pan wiedzieć — spytała — coprawił oby mi przyjemność?
Jednakże słowa: „Wiadomość, że pan wyniósł się na cztery wiatry“ zamarły na jej ustach, gdy spostrzegła wyraz jego twarzy. Widać było wszystkie jego piękne białe zęby, dziwnie wyszczerzone.
— Dziś w klubie słyszałem o dawnych jego strapieniach.
Fleur otwarła oczy szeroko.
— Co pan przez to rozumie?
Monsieur Profond poruszył swą gładko wylizaną głową, jakgdyby chciał osłabić i zbagatelizować wypowiedziane przed chwilą oświadczenie.
— To jeszcze było przed urodzeniem się pani; to mała sprawa.
Fleur czuła wprawdzie, że Profond, umyślnie przeszedł na inny temat, ażeby zatuszować przed nią własną rolę w zgryzotach ojca; jednakże nie mogła oprzeć się odruchowi nerwowej ciekawości.
— Proszę mi powiedzieć, co pan słyszał.
— Poco? — mruknął Monsieur Profond — przecież pani zna całą tę historję.
— Pewnie, że znam. Chciałabym jednak wiedzieć, czy pan przypadkiem nie słyszał wieści fałszywych.
— Pierwsza żona jego — bąknął Monsieur Profond.
Stłumiwszy w sobie sprzeciw: „On nigdy wpierw nie był żonaty“ — spytała:
— No i cóż z nią było?
— Pan Jerzy Forsyde opowiadał mi, że pierwsza żona ojca pani wyszła później za jego kuzyna Jolyona. Myślę, że musiała to być mała nieprzyjemność. Widziałem jej syna... ładny chłopak!
Fleur spojrzała w górę — kręciło się jej w głowie. Monsieur Profond, djabelsko okropny, kręcił się przed jej oczyma. Więc to... było przyczyną! Największym wysiłkiem, na jaki wogóle dotąd potrafiła się zdobyć, udało się jej zatrzymać w miejscu tę tańczącą figurę. Nie umiała powiedzieć, czy on to zauważył. W tejże chwili weszła do pokoju Winifreda.
— Aha! jesteście już tu oboje! Ja z Imogeną miałyśmy dziś popołudniu przemiłe chwile w bazarze dziecięcym.
— Jakich dzieci? — zapytała Fleur machinalnie.
— Komitetu „Ratujcie dzieci“. Przynoszę taki nabytek, moja droga. Stary wyrób ormiański... jeszcze przedpotopowy. Chciałabym słyszeć pańskie zdanie o tem, panie Prosperze.
— Ciociu — szepnęła nagle Fleur.
Taki był ton w jej głosie, że Winifreda przesunęła się do niej jak mogła najbliżej.
— Co się stało? Czy się czujesz niedobrze?
Monsieur Profond przed chwilą cofnął się do wnęki okiennej, skąd nie mógł podsłuchać ich rozmowy.
— Ciociu... on... on mi opowiedział, że tatuś już przedtem raz był żonaty. Czy to prawda, że ona się z nim rozwiodła i wyszła za ojca Jona Forsyte’a?
Choć Winifreda była matką czterech młodych latorośli, jednakże nigdy w życiu nie czuła się bardziej zaambarasowaną jak w tej chwili. Twarz siostrzenicy taka blada, oczy tak ciemne, głos tak stłumiony i pełen naprężenia!...
Ojciec twój nie życzył sobie, byś o tem wiedziała odpowiedziała z całym spokojem, na jaki mogła się zdobyć. — Takie rzeczy się zdarzają. Nieraz mówiłam, że powinien opowiedzieć ci rzecz całą.
— Och! — na taką tylko odpowiedź zdobyła się Fleur, jednakże Winifreda poklepała ją za to po ramieniu... po drobnem, krzepkiem ramieniu, tak białem i wdzięcznem! Nigdy nie umiała powstrzymać się od pochwalnego spojrzenia i gestu, gdy szło o synowicę, która już w sam raz nadawała się do zamążpójścia — jednakże chyba nie za chłopczynę — Jona...
— Myśmy o tem oddawna zapomnieli... tak to było dawno! — rzekła. — Chodźmy na kolację!
— Nie, ciociu! Czuję się niebardzo dobrze. Czy mogę pójść na górę?
— Moja droga! — rzekła półgłosem Winifreda, zaniepokojona — chyba nie bierzesz sobie tego do serca? Przecieżeś jeszcze nie wstąpiła należycie w świat! Ten chłopak jest jeszcze dzieckiem!
— Jaki chłopak?... Mnie tylko głowa boli. Ale z tym panem nie mogłabym wytrzymać przez wieczór dzisiejszy.
— No dobrze, dobrze! — odrzekła Winifreda; — idź i połóż się do łóżka. Poślę ci bromu i pogadam z Prosperem Profondem. Co go nadało rozgłaszać te sprawy? W każdym razie sądzę, iż lepiej się stało, żeś się o tem dowiedziała.
Fleur uśmiechnęła się.
— Tak — odparła i wymknęła się z pokoju.
Gdy szła na górę, w głowie się jej kręciło, w gardle czuła jaką dziwną, palącą suchość, a w piersi trzepotał jakiś lęk i niepokój. Dotychczas ilekroć opanowała ją choćby przelotna obawa, zawsze można było dorozumieć się, jaki to ciężar spoczywa na sercu. Już same wrażenia popołudniowe były dogłębne i drażniące — nadomiar zaś przyszło owo straszne odkrycie, z którego naprawdę rozbolała ją głowa. Nic dziwnego, że ojciec w takim sekrecie przechowywał ową fotografję poza fotografją jej własną? Wstydził się, że ją przechowuje“ Ale czyż mógł nienawidzieć matkę Jona, a mimo to przechowywać jej fotografję?..
Przycisnęła ręce do czoła, usiłując rozjaśnić sobie wszystko. Czy oni powiedzieli Jonowi?... Czy jej wizyta w Robin Hill zmusiła ich do odsłonienia mu prawdy? Wszystko się spiknęło ku temu! Ona o tem wiedziała — wszyscy wiedzieli — z wyjątkiem może jednego Jona!
Chodziła tam i zpowrotem, gryząc wargę i rozmyślając z desperacką zawziętością. Jon kochał swą matkę... jeżeli więc oni mu wszystko powiedzą, jakże on się zachowa wobec tego? Nie umiała na to dać odpowiedzi... Ale jeżeli nie powiedzieli mu nic... to czy ona nie powinna... nie mogłaby zdobyć go dla siebie... wyjść za niego, zanim się on dowie o wszystkiem? Odgrzebała wspomnienia z Robin Hillu. Przypomniała sobie twarz jego matki — której bierny wyraz, powściągliwość i uśmiech, ciemne oczy i jakby przypudrowane włosy napełniały ją zakłopotaniem; potem twarz jego ojca — uprzejmą, przygnębioną, ironiczną. Czuła instynktownie, że oboje wzbranialiby się opowiedzieć Jonowi całą prawdę, wzbranialiby się nawet go zadrasnąć — bo doprawdy ta wiadomość zadrasnęłaby go dotkliwie!
Należało zatem uprzedzić ciotkę, żeby nie mówiła ojcu, iż ona już wie o wszystkiem. Dopóki nie podejrzywano ani jej ani Jona, że są już wtajemniczeni we wszystko, póty była jeszcze możność zatarcia śladów 1 dopięcia wszelkich zamierzeń. Jednakże czuła się niemal powalona o ziemię swem osamotnieniem. Wszyscy podali sobie ręce przeciwko niej... wszyscy! Było tak, jak powiedział Jon: — i on i ona pragnęli żyć, tymczasem na zawadzie stawała im przeszłość — przeszłość, której nie rozumieli i w której nie brali udziału! Ach, co za hańba!... Naraz przyszła jej na myśl Juna; może ona zechciałaby im pomóc? Albowiem Juna, bądź co bądź, wywarła na niej wrażenie osoby sympatyzującej z ich miłością, zżymającej się na przeszkody.
Jednakże naraz Fleur pomyślała instynktownie:
— Nie chcę zdradzać się przed nikim, nawet przed nią. Nie ważę się na to! Chcę mieć Jona... mieć go wbrew wszystkim na świecie!
Wniesiono zupę oraz ulubione pigułki Winifredy, zabezpieczające od bólu głowy. Połknęła jedno i drugie. Niebawem ukazała się i sama Winifreda. Fleur rozpoczęła kampanję od słów następujących:
— Wiesz co, ciociu, nie życzę sobie, by ludzie myśleli, że ja się kocham w tym chłopcu. Przecież ledwo miałam sposobność widzieć go na oczy!
Winifreda, choć doświadczona, nie była fine, to też rzeczoną uwagę przyjęła z widoczną ulgą. Ponieważ dla młodego dziewczęcia niemiłą — oczywiście — rzeczą była wiadomość o skandalu rodzinnym, przeto zabiegliwa ciotka postawiła sobie za zadanie umniejszyć znaczenie całej sprawy; do zadania tego była niepospolicie uzdolniona, „wzrósłszy“ przystojnie pod opieką ojca-wygodnisia i matki, której nerwów nie wolno było drażnić, następnie zaś przeżywszy lat wiele jako żona Montague’a Dartie. Dzięki temu jej opowieść była majstersztykiem niedomówień. Pierwsza żona ojca Fleur była wielką wietrznicą i lafiryndą. Nawinął się jej potem pewien młokos, dla którego porzuciła ojca Fleur. Potem po latach, gdy wszystko już — już miało się znów załagodzić, ona zadała się z ich kuzynem Jolyonem, wobec czego ojciec — rzecz prosta — był zmuszony rozwieść się z żoną. Obecnie — mówiła dalej Winifreda — nikt już o tem nie pamięta, poza najbliższą rodziną. Kto wie zresztą, czy nie stało się, jak tylko stać się mogło najlepiej: oto ojciec ma dziś Fleur, Jolyon i Irena są podobno bardzo szczęśliwi, a ich syn jest ładnym chłopcem.
— A o tem, jak Val dostał Holly, także jest cała historja... możeś słyszała?
Lejąc balsam takich słów, Winifreda jednocześnie klepała bratanicę po ramieniu, myśląc:
— Miłe bobo!
Poczem wróciła do Prospera Profonda, który pomimo swej niedyskrecji był tego wieczoru bardzo „zajmujący“.
Przez parę minut po odejściu ciotki, Fleur zostawała pod materjalnym i duchowym wpływem bromu. Ale wnet powróciła rzeczywistość. Ciotka w opowiadaniu swem pominęła wszystko, co miało treść istotną i zasadniczą — wszystkie uczucia, nienawiść, miłość, nieubłaganą zawziętość serc roznamiętnionych... Fleur, która tak niewiele zaznała życia i tknęła się jedynie rąbka miłości, spostrzegała jednakże instynktem, że słowa mają tylko nikły związek z faktem i uczuciem, jak moneta niewielką ma styczność z chlebem, który się za nią kupuje.
— Biedny ojciec! — myślała. — I ja biedna! Biedny Jon! Ale mniejsza o wszystko... ja muszę go mieć!
Z okna swego pokoju, zasnutego już mrokiem, dostrzegła „tego człowieka“, wychodzącego z drzwi na dole i „wykradającego się“ precz. Gdyby matka i on... jak wpłynęłoby to na jej sprawę? Niewątpliwie ojciec jeszcze ściślej przygarnąłby się do niej, tak iż wkońcu zgodziłby się na wszystkie jej żądania albo tem prędzejby się pogodził z tem, co ona zrobiła bez jego wiedzy.
Wzięła z doniczki, stojącej na oknie, bryłkę ziemi i z całej siły cisnęła ją za znikającą postacią Profonda. Bryłka upadła za blisko, jednakże sama czynność rzutu dała Fleur pewną satysfakcję.
Z Green Street nadpłynął powiew powietrza, przesyconego niemiłym zapachem nafty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Józef Birkenmajer.