Przebudzenie. Do wynajęcia/Część III/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Przebudzenie. Do wynajęcia
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1930
Druk Karol Prochaska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. To Let
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX
POD DĘBEM

Przez chwilę po odejściu gościa, Jon i matka stali nie mówiąc ani słowa, aż raptem Jon przemówił:
— Powinienem był go odprowadzić.
Ale Soames oddalał się już drogą, więc Jon udał się na górę, do pracowni ojca, nie ośmielając się wracać do matki.
Wyraz, jaki pojawił się na jej twarzy w chwili spotkania się z człowiekiem, którego żoną była niegdyś, ostatecznie przypieczętował decyzję, dojrzewającą w duszy chłopca od poprzedniego wieczoru, gdy rozstał się z matką. Był to niejako sztrych ostateczny, nadający powziętej idei zupełną realność. Poślubienie Fleur byłoby dla jego matki policzkiem i zdradą wobec zmarłego ojca... nie prowadziło do niczego dobrego! Jon nie miał w naturze najmniejszej nawet obraźliwości; w tej godzinie swej rozterki nie pozwolił sobie na żadne wyrzuty przeciwko rodzicom. Jak na człowieka tak młodego, miał w sobie nieco dziwną zdolność widzenia wszystkiego w pewnej jakby proporcji. Rzecz cała gorzej odbiła się na Fleur, gorzej nawet na matce, niż na nim samym. Cięższą rzeczą, niż porzucić kogoś, było być samemu porzuconym albo też przyczynić się do porzucenia ukochanej przez kogoś osoby. Niewolno mu było utyskiwać, nie chciał też czynić tego! Gdy stał, przyglądając się ociężałym blaskom słońca, miał znowu ową nagłą wizję świata, jaka nawiedziła go w noc poprzednią. Morze za morzem, kraj za krajem, miljony za miljonami ludzi — wszystko to pełne własnego życia, energji, radości, smutków i cierpień — wyrzeczeń i rezygnacyj i bojów o byt. Nawet gdyby chciał wyrzec się wszystkiego wzamian za jedną rzecz, której nie mógł osiągnąć, byłby głupi, sądząc, że uczucia jego tyle znaczą w tak ogromnym świecie, i zachowując się, jak beksiwe dziecko lub człowiek bez taktu. Wyobraził sobie ludzi, którzy nic nie mają — miljony, które straciły życie w wojnie — miljony, którym wojna mało co zostawiła oprócz życia — głodne dzieci, o których czytał — ludzi zwichniętych — więźniów — wszystkie rodzaje ludzi nieszczęśliwych... i wszystko to niewiele mu pomogło. Jeżeli ktoś utraci środki do życia, jakąż pociechę przyniesie mu świadomość, że wielu innych też je stracić musiało? Więcej rozerwała go myśl, by wyruszyć w ten wielki świat, o którym dotąd bodajże nic nie wiedział. Niepodobieństwem wydało mu się pozostawać tu w zamknięciu i ukryciu, gdzie przy całej wygodzie i pomyślności nie było nic do roboty, jak rozmyślać nad tem, co być mogło. Nie mógł wracać do Wansdon — do wspomnień o Fleur. Gdyby ją ujrzał znowu, nie mógłby sobie zaufać — a gdyby tu został, musiałby niewątpliwie z nią się spotkać. Było to nieuchronne, póki jedno było od drugiego niedaleko. Jedyną rzeczą, jaką należało uczynić, było odjechać jak najdalej i najprędzej. Jednakże, jakkolwiek bardzo kochał matkę, nie pragnął wyjeżdżać razem z nią. Niebawem, uświadomiwszy sobie, że myśl taka byłaby brutalna, w desperacji postanowił zaproponować matce wspólny wyjazd do Włoch. Przez dwie godziny w tym pełnym melancholji pokoju, starał się zapanować nad sobą, poczem przystroił się uroczyście do kolacji.
Matka uczyniła to samo. Jedli mało, z pewną powolnością, i rozmawiali o katalogu dzieł ojca. Wystawa była przygotowana na październik i niewiele już było do zrobienia.
Po kolacji matka narzuciła na siebie płaszcz i wyszli razem. Czas jakiś przechadzali się, mało mówiąc ze sobą, aż zatrzymali się w milczeniu przed dębem. Kierując się myślą: „Jeżeli zdradzę po sobie cokolwiek, zdradzę wszystko. — Jon ujął matkę pod ramię i rzekł, jakby całkiem przypadkowo:
— Mamo, pojedzmy do Włoch.
Irena przycisnęła do siebie jego ramię i odpowiedziała też, jakby od niechcenia:
— Bardzo byłoby miło, jednakże myślę, że beze mnie o wiele więcej tam zwiedzisz i zrobisz, niż ze mną.
— Ale ty tu będziesz osamotniona.
— Byłam raz osamotniona przez lat dwanaście zgórą. Zresztą chciałabym być tutaj na otwarciu wystawy ojca.
Jon ścisnął mocniej jej ramię — więc nic zawiódł się!
— Ty nie możesz pozostawać tu samiutka... to za wiele!
— Nie pozostałabym tutaj z pewnością. Zatrzymałabym się w Londynie, a po otwarciu wystawy pojechałabym do Paryża. Ty powinieneś spędzić conajmniej rok zagranicą i zobaczyć świat.
— Tak, chciałbym zobaczyć świat i nakreślić sobie zgrubsza jego obraz... ale nie chcę zostawiać ciebie samej.
— Mój drogi, jestem ci tyle przynajmniej winna. Jeżeli dla ciebie lepiej tak będzie, to będzie lepiej i dla mnie. Możebyś tak wyjechał już jutro? Przecież masz paszport.
— Tak, jeżeli mam jechać, to już najlepiej zaraz. Tylko... mamo... jeżeli... jeżelibym chciał zamieszkać gdzieś daleko... w Ameryce lub gdzieindziej... czy zechcesz tam przyjechać niezwłocznie?
— Zawsze i wszędzie, gdziekolwiek i kiedykolwiek mnie zawezwiesz. Jednakże nie wzywaj mnie, póki naprawdę nie będę ci potrzebna.
Jon westchnął głęboko.
— Duszę się tu w Anglji.
Stali jeszcze przez parę minut pod dębem, patrząc w stronę Epsom, otulonego mrokiem wieczornym. Gałęzie zasłaniały przed nimi światło księżycowe, które słało się poza tem wszędzie — na polach hen, w dali i na oknach osnutego pnączami domu, który już wkrótce miał być do wynajęcia...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Józef Birkenmajer.