[215]Przechadzki z Muzą.
Nudo, o Matko Muz,
Ty pozdrowioną mi bądź!
(Goethe).
Wstęp.
Poskromicielko żalów i łez,
Mych młodych lat opiekunko,
Czarowna tkaczko rozwianych snów,
Siostro, kochanko, piastunko!
Ach, towarzyszko minionych dni,
Przebacz mi zdradę nikczemną, —
Gdziekolwiek jesteś, o Muzo znijdź,
Roztocz swe skrzydła nademną.
Na mojem sercu dłoń swoją złóż,
Pociesz tęskniące swe dziecię,
Dziś, gdy mnie straszny ogarnia spleen,
Gdy mi tak pusto na świecie.
[216]
Powróć, o Muzo, nie mścij się win,
Spójrz, pokutuję dziś srodze,
Żem ci odkosza zuchwale dał,
Żem cię porzucił na drodze.
Żenował mnie twój ubogi strój,
Drażniły twe słabe siły,
Raził klasycznej powagi brak,
Przeróżne wady raziły,
Bom chciał cię zaraz wprowadzać w świat, —
A strach mi było krytyków,
Drżałem przed sądem wytwornych Muz,
Przed żądłem ludzkich przytyków!
Miast czoła potem i serca krwią
Na lepszy strój ci zarobić, —
Jam wolał ciebie, o Muzo ma,
Niechęcią i zdradą dobić!
I podążyłem samotny w świat,
Wzgardziwszy Muzą, — i oto,
Dokąd zaszedłem? — ach, wyznać wstyd!
Zaszedłem poprostu… w błoto!
Ha, nie wiem nawet, czy poznasz mnie:
Znikł już z mej twarzy rumieniec,
Los mego ducha oskubał z piór,
Postarzał się twój młodzieniec!
Przylgnęło błoto do moich szat,
Krew ochłodziła się bardzo,
[217]
I moje sądy życiowem złem
Nader ostrożnie dziś gardzą.
Nie szukam idej, a wierzę w fakt
I chętnie korzystam z faktu, —
Spokojnie czekam, aż przyjdzie kres
Mojego z życiem kontraktu.
O mało-m nawet nie włożył już
Sybaryckiego szlafroka,
Bo o wygodę dziś więcej dbam,
Niźli o piękno dla oka.
A moje serce niezna dziś nic,
Prócz paru stron fizyologii,
A jeśli w drogę kto włazi mi,
Łokciem usuwam go z drogi.
Zacząłem nawet cokolwiek tyć…
Bezmyślność sprawia te cuda!
I byłbym może zupełnie rad,
Lecz… straszna trapi mnie nuda!
Dla mego ucha muzyka sfer
Brzmi, jak przeciągłe ziewanie;
Ziewa naokół przestrzeń i czas…
I marzę, marzę o zmianie!
I oto dzisiaj… — szczęśliwy zwrót,
Czy tchnienie życia dawnego?!
Naraz tęsknotą zadrgał mój duch
Za Tobą… nie wiem dlaczego? —
I wzywam Ciebie, o Muzo ma,
Mych młodych lat opiekunko,
[218]
Czarowna tkaczko rozwianych snów,
Siostro, kochanko, piastunko!
Przybądź tak biedna, jak byłaś wprzód,
Nie chcę Cię wlec już na bale,
(Chyba Apollo zaprosi nas);
Niech Parnas nie zna nas wcale!
Przy mem domowem ognisku siądź, —
O wieńcach mi się nie marzy, —
Ot, noś kluczyki, gosposią bądź,
Bo nuda źle gospodarzy.
Niech mnie filistrem poezyi zwą,
Nie będę wcale się zżymał;
Jeżeli zechcesz, pończoszkę rób,
Ja będę włóczkę ci trzymał.
Wyjdziemy sobie każdego dnia,
Jak mąż ze żoną pod rekę, —
Ja wezmę ciemny garnitur swój,
Ty weź twą skromną sukienkę,
Będziem na wszystko patrzyli wraz;
I słuchać wszystkiego będziem,
A kiedy wrócim wieczorem znów,
W moim pokoju zasiędziem.
Ty na kolanach usiądziesz mych,
Ja wezmę pióro do ręki, —
Wsłucham się w szepty słodkich twych ust
I będę skrobał piosenki.
Ty dopomożesz pamięci mej,
Ty mi użyczysz natchnienia,
[219]
Abym na papier przelewać mógł
Wszystkie przechadzki wrażenia…
Wzniosłe, czy małe, mniejsza o treść,
Niema na świecie drobnostek:
Semiramidy wiszący most
I zwykły cielęcy mostek, —
Wszystko to wartość jednaką ma,
Gdy w dobrą formę oprawne,
Zarówno może pouczyć myśl
I być zarówno zabawne!
Soter Rozbicki opisem swym
Zmniejszy i Napoleona,
A o wielkości pajączka wraz
Byron swym rymem przekona!
A zresztą dobrze piszę, czy źle —
Mniejsza, nie miejcie pretensyi;
Nie publikuję wszak moich bzdurstw
I za nie nie biorę pensyi.
Piszę dla siebie, dla Muzy mej, —
To sprawy są delikatne,
Niech więc się żaden nie wścibia nos
Tu, w moje życie prywatne!
Ot, w państwie rymów jam — burżua
A burżuazką ma Muza,
Za socyalistę krytyka mam,
Za złośliwego intruza!
A więc spacerów nie psujcie nam,
One mi służą na zdrowie:
[220]
Me serce żywiej, gdy piszę, drga,
I trochę jaśniej mi w głowie!
Będę więc pisał — mniejsza o treść,
Co z kałamarza wyciągnę:
Nie dbam ja o to, że pracą tą
Laurów, ni palm nie osiągnę.
Niech na Parnasie lśni świetny bal,
Ja z Muzą zostanę w domu:
Jej będę czytał poezyje swe,
A zresztą — prawie nikomu, —
Chyba, że kiedy zjawi się gość,
Co choć zna świetne pałace,
Nie wzgardzi drobną chateczką mą
I spyta o moją pracę,
O mą pół-pracę, zabawkę wpół
Przyjemną, a nieszkodliwą;
Takiemu tylko kantaty me
Z rozkoszą przeczytam żywą;
Gotów-em nawet w kieszeni swej
Zanieść mu zeszyt do domu;
Ja Muzie czytam poezyje swe,
A zresztą — prawie nikomu.
A jeśli nawet skusi mnie druk,
Wymówka jest znakomita:
Przyznajcie, proszę, że prawie nikt
Już dzisiaj wierszy nie czyta!
|