Przegląd teatralny (II)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Przegląd teatralny
Pochodzenie Pisma ulotne
(1873-1874)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1906
Druk Piotr Laskauer i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXVIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
P ISMA

Henryka Sienkiewicza

TOM LXXVIII





Przegląd teatralny.
Sztuki: Kotzebuego „Nieszczęśliwi”, Dumasa syna „Pan Alfons” i Barière’a i Tiboust’a „Fałszywi poczciwcy”, grane w Teatrze Letnim w Ogrodzie Saskim, Eldorado i Alhambrze.

W ciągu ubiegłych dwu tygodni teatry nasze wystawiły trzy nowe sztuki, z których dwie lepsze grano w ogrodach: Alhambrze i Eldorado, trzecia zaś, najgorsza, ukazała się na scenie warszawskiego teatru letniego w Saskim ogrodzie. Mówiąc nawiasem, taki stan rzeczy przynosi wielki zaszczyt naszej reżyseryi, która, jak wieści chodzą, trzyma po kilkanaście lat dobre sztuki na półkach teatralnej biblioteki, czekając widocznie, „aż się przedmiot świeży, jak figa ucukruje, jak tytoń uleży“, a tymczasem troskliwie wystawia jednoaktówki, zdolne największych nawet miłośników sztuki wyleczyć raz na zawsze od manii chodzenia do teatru, ile razy grają coś nowego.
Do takich miłych nowalijek należy między wielu innemi i ostatnia jednoaktówka komedyjka Kotzebuego p. t. „Nieszczęśliwi“. W gruncie rzeczy nowalijka owa napisana była jeszcze w tych czasach, kiedy to „Wujaszek z Ameryki“ był nowością, wygodnie kończącą powieść lub sztukę. Umierał on sobie w New-Yorku, lub zjawiał się nad Wisłą w chwili największego niebezpieczeństwa dla bohaterów sztuki i, dowiódłszy kilkoma okrągłymi frazesami, że w „jasnem niebie daleko jest chłodniej, niż w piekle”, nagradzał milionami dolarów cnotę, karał zamknięciem kieszeni występek i łączył zakochaną parę.
Wszystko to było niegdyś, ale nie dzisiaj, „o nie, na Peruna!” Dziś „Wujaszek z Ameryki“ jest postacią tak wyzyskaną, opatrzoną i oklepaną, że istnienie jej prędzej nawet w rzeczywistości przypuszczalnem, niż w sztuce uprawnionem być może. Przecież to postać przysłowiowa! a jednak, któżby uwierzył, że oto przed dwoma tygodniami czerwony afisz zwiastował przyjście takiej figury na naszą scenę, jako nowość. Istotnie była to taka nowość, że każdemu mimowoli przyszła na pamięć owa bajka, której to dzieci słuchają z niewyczerpaną cierpliwością: Była to czapla na wysokich nogach, chodziła sobie po rozstajnych drogach, siadła na desce, czy powiedzieć jeszcze?
A kiedy rozciekawieni słuchacze błagają, by powiedzieć jeszcze, ciągnie się w ten sposób:
Była to czapla etc.
Sztuczka, bez pretensyi wprawdzie, ale mierna do wysokiego stopnia i równie nudna, jak mierna. Bogaty wujaszek, którego nie zna ani jedna z osób, do familii jego należących, przyjeżdża do kraju i podaje się nie za siebie, ale za egzekutora testamentu zmarłego niby bogacza, który cały swój majątek zapisał najnieszczęśliwszemu ze swoich krewnych. Naturalnie nieszczęśliwi, a pragnący otrzymać milionowy spadek krewni poczynają się schodzić jedni za drugiemi. Ma to być niby galerya portretów, czy typów, które oglądamy z kolei. Naprzód więc widzimy pijaka, potem złotego młodzieńca, potem nauczyciela tańców, potem aktorkę, potem woltyżerkę z cyrku, a potem jeszcze czułą i cnotliwą parę, która nakoniec otrzymuje względy i miliony wujaszka. Czytelnik łatwo sobie wyobrazi, ile jest miłej rozmaitości w tem kolejnem wprowadzaniu spadkobierców; ktoś dzwoni, sługa melduje, pan z powagą wygłasza słowo: prosić, i z za drzwi wyskakuje nowa lala. Ta ceremonia powtarza się z największą dokładnością, ośm czy dziewięć razy z kolei tak że widz z coraz wzrastającym niepokojem mimowoli zadaje sobie pytanie, jak prędko wszystko to się skończy, i czy czasem autorowi nie na dłużej wystarczy konceptu, niż jemu cierpliwości? Istotnie, niema żadnej dobrej racyi, dla której sztuka ta miałaby się kończyć kiedykolwiek; zupełny brak akcyi umożliwia usunięcie zakończenia do chwili, która się będzie autorowi podobała. Na dobitkę przerobiono sztukę na naszą scenę w ten sposób, iż rzecz niby dzieje się w Warszawie i między Polakami. Nie potrzebujemy dodawać, że popsuło ją to do reszty, niektóre bowiem postacie możliwe i mające swe znaczenie w Niemczech, przeniesione na nasz grunt, stały się pomysłami, nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Do takich postaci należy np.: woltyżerka cyrkowa. W Niemczech to może i wyrobił się pewien typ woltyżerki, ale proszę powiedzieć, czy kto widział Polkę, skaczącą z grzbietu cwałującego konia przez zaklejone obręcze? Podobne postacie należało w przeróbce usunąć; sztuka stałaby się przez to wprawdzie krótszą, ale tego rodzaju sztuki mają to właśnie do siebie, że im są krótsze, tem lepsze.
Co się tyczy „Pana Alfonsa“, sztuki Dumasa syna, granej w Eldorado, i „Fałszywych poczciwców“ Barière‘a i Thibousta, przedstawionych w Alhambrze, podamy o nich obszerniejsze sprawozdania wówczas, gdy sztuki te przedstawione zostaną w stałym naszym teatrze warszawskim. Tu tylko nadmienimy, że cokolwiekbądź o nich, a zwłaszcza o „Panu Alfonsie“ mówi tak prasa, jak i publiczność, zawsze sztuki to szerszego pokroju, pisane przez ludzi myślących i dla ludzi myślących. „Pan Alfons“ często bywa paradoksalnym; moralność jego podejrzana, a pożyteczność i racya bytu tłómaczy się tylko stanem społeczeństwa, wśród którego szukano dlań odpowiednich postaci. Gdzie upadek kobiety stał się faktem codziennym, a łamanie wiary małżeńskiej rzeczą powszechną, tam słusznie odkryto wszem wobec ową ranę społeczną, i słusznie zwrócono na nią uwagę opinii. Gdy nawie społecznej grozi niebezpieczeństwo, wówczas głosy, wołające o ratunek, są uprawnione, z drugiej strony uczyć, jak należy przebaczać winnym, obłąkanym i nieszczęśliwym, po ludzku jest i po chrześcijańsku. U nas wprawdzie do tego rodzaju wołania i nauki zawcześnie, dlatego i „Pan Alfons“ może mieć tylko znaczenie względne, jako obraz z obcego życia i obcych błędów. W każdym jednak razie i taka nawet sztuka, w porównaniu z farsami, jakiemi traktuje nas reżyserya głównego teatru, może się liczyć do lepszych nabytków miejscowego repertuaru.
Nakoniec, co do „Fałszywych poczciwców“, granych w Alhambrze, jest to jedna z najmoralniejszych, najdowcipniejszych i najlepszych komedyi, jakie przedstawiono u nas w ostatnich czasach. Satyra zręczna i cięta; charaktery pomyślane i utrzymane wybornie, a prawdziwy humor i poczciwa, zgodna z wymaganiami moralności tendencya stanowią celne zalety tej komedyi. Dodajmy do tego, że grano ją wybornie, ze zrozumieniem i werwą, jakiejby się nie powstydzili bardzo nawet wytrawni artyści. Już to trupa pana Trapszy odznacza się wcale pokaźnym doborem grających, a tacy artyści, jak pan Zaręba lub Morozowicz, mogliby stanowić cenny nabytek dla każdej, a zatem i dla naszej stałej sceny, która ma to znów do siebie, że spotykają się na niej tylko ostateczności.

Niwa.  1874 t. VI.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.