[69]XIV. Narcyz.
Spór wiódł Jowisz z Junoną; pytanie podnietą,
Czy lepiej być mężczyzną, alboli kobietą.
Jowisz większy dział szczęścia przyznaje kobiecie,
Junona, że mężczyzna szczęśliwszy na świecie,
Przybrany za rozjemcę przez obiedwie strony,
Tyrezy stanąć nie mógł po stronie Junony.
Urażając się zbytnie w tak płochym przedmiocie,
Juno sędziego w wiecznej pogrąża ślepocie.
[70]
Co jeden bóg uczyni, drugi nie odmienia.
Nie mógł Jowisz zgubnego cofnąć przeznaczenia,
Przynajmniej mu w nagrodę za złe, co się stało,
Odkrył przyszłość: tak karę wynagrodził chwałą.
Wróż po miastach aońskich[1] wydawał niezwłocznie
Pragnącemu ludowi niemylne wyrocznie.
Lirjopa, gdy ją doszła tego wieszcza sława,
Przybywa, dociec syna przyszłości ciekawa.
Wróż, spytany, czy Narcyz lat szczęśliwych dozna,
Odpowiedział: »Jeżeli sam siebie nie pozna«.
Wróżba zdała się nie mieć prawdy podobieństwa,
Lecz ją sprawdził skutek — śmierć i nowość szaleństwa.
Jedna wiosna do wiosen piętnastu dodana
Powab niezrównanego rozwija młodziana.
Łączył w sobie dziewicze, łączył męskie wdzięki:
Niejedna piękność jego zapragnęła ręki.
Lecz zimnym był na miłość, głuchym na westchnienia.
Raz gdy w sieci drżącego naganiał jelenia,
Odgłos dająca nimfa ujrzała go w tłumie,
Która, jak pierwsza mówić, tak i milczeć umie.
Echo nie czczym odgłosem, była jeszcze ciałem,
Choć szczupły dar mówienia stał się jej udziałem,
Bo t}rlko słów ostatki mogła z ust wyronić.
Juno tak ją skarała, bo raz, chcąc zasłonić
Jowisza podejrzane schadzki i bezprawia,
Echo zręczną rozmową boginię zabawia:
Tymczasem zniknął Jowisz. Juno zdrad dociekła.
[71]
»Przez mowę mię zdradziłaś: stracisz mowę« rzekła.
Groźbę potwierdził skutek: Echo, już niemowa,
Ledwie jeszcze ostatnie dopowiada słowa.
Widzi, jak Narcyz w dzikie zapuszcza się knieje:
W ślad jego postępuje i skrycie goreje.
Ilekroć chciała lube uczynić wyznania
I słodkie łączyć prośby, wstyd i cnota wzbrania.
Więc to czyni, co może: w gęstwinie schowana,
Czeka, kiedy powtórzyć wyrazy młodziana.
Narcyz, zbłąkany w lesie, złudzony szelestem:
»Tu jestem« rzekł do swoich. Echo na to: »Jestem«,
»Przyjdź!« mówi Narcyz, słucha i patrzy dokoła,
Dziwiąc się, że go wzywa ten, kogo on woła.
»Cóż to? ode mnie stronisz?« gniewny Narcyz fuknie.
»Stronisz« głos mu nieznany z gęstwiny odhuknie.
Zdumiał się, a nie wiedząc, kto się w lesie chowa,
»Tu się zejdźmy!« zawołał. Nigdy chętniej słowa
Nie powtórzyła, jak to, zachwycona Echo
I słowo w czyn zmieniając, wybiega z uciechą,
Pewna, że jej udręczeń już koniec jest bliski.
»Śmierć raczej — krzyknie Narcyz — niż twoje uściski:
Nigdy cię nie pokocham«. — »Kocham« nieszczęśliwa
Tem jednem jeszcze tylko słówkiem się odzywa.
Wzgardzona, w las ucieka, twarz spłonioną kryje:
Mogłaby przeżyć miłość, wzgardy nie przeżyje.
Wszelki pokarm odrzuca, zamyka się w skale;
Bez końca, łzy ją niszczą, wycieńczają żale.
W ulotne cząstki ciało rozdziela się całe,
Głos pozostał, a kości zmieniły się w skałę.
Duch jej błąka się dotąd po górach i w lesie,
Dotąd koniec pytania w odpowiedzi niesie.
[72]
Wszystkie nimfy podobnej doznały pogardy:
Tak był nadobny Narcyz z swej piękności hardy.
Więc jedna z pogardzonych ręce w górę wznosi
I bogów o tę karę na dumnego prosi:
»O niechże sam pokocha, nie kochan wzajemnie!«
Prośbę panna Ramnuska[2] słyszy niedaremnie.
Świeża była krynica, pełna czystej wody,
Nie znały jej po górach pasące się trzody;
Ani ptak ani zwierzę ani gałąź spadła
Nigdy jej przejrzystego nie mąci zwierciadła.
Wkoło rosła darnina, rzeźwiły ją zdroje
I las przed słońcem cienie rozpościerał swoje.
Polowaniem znużony, Narcyz przy tym zdroju
Szuka w upał spoczynku, chłodu i napoju.
Jedno gasi pragnienie, drugie w sobie budzi:
Pijąc, własnej piękności widokiem się łudzi;
Kocha obraz bez ciała, kocha się w swym cieniu.
Niewzruszony, jak posąg, cały w zadumieniu,
Patrzy, tam pochylony nad przejrzystą wodą:
Niebaczny, sam się swoją zachwyca urodą.
Szyja, która białością mleko przypomina,
Włosy, godne Bakchusa, godne Apołlina,
I uśmiech czarujący oko jego zwabia.
Podziwia wszystko, w czem sam godny podziwienia,
Sam jest celem swych pochwał i swego pragnienia;
W jednej osobie razem i pali i płonie.
Ileż razy wyciągnął ku krynicy dłonie!
Widząc w wodnem zwierciedle cel swych życzeń bliski,
[73]
Czcze tylko zimnej wodzie przesyłał uściski.
Nie może dojść, co widzi, lecz widok go wzrusza,
A tem oka złudzeniem zapala się dusza.
Nieszczęsny! złudną marę chwytasz w złej godzinie!
To, co widzisz, jest niemem: odwroć się, a zginie.
Obraz, widziany w wodzie, twoim jest obrazem;
Nic własnego on nie ma, ożył z tobą razem,
Z tobą razemby zniknął, gdybyś odejść zdołał.
Próżno głód go odrywał i próżno snu wołał:
Narcyz był niewzruszony, a klęcząc na trawie,
Przyglądał się dni całe łudzącej postawie.
Jak szron ranny pod słońcem, jak wosk pod płomieniem,
Tak on znika, powolnem dręczony cierpieniem;
Trawi go ogień skryty, stracił powab zwykły,
I z bielszej nad śnieg twarzy wszystkie róże znikły;
Znikła czerstwość i siła i piękność wspaniała,
Którą wszyscy cenili, Echo ubóstwiała,
I choć jej Narcyz życia odebrał nadzieję,
Przecież Echo nad jego nieszczęściem boleje.
Ilekroć nad okropnym użalał się losem,
Echo »Ach!« jego swoim dzieliło odgłosem.
Łkania jego powtarza i jęki oddaje,
Gdy Narcyz raz ostatni nad krynicą staje;
»Żegnam cię — rzekł — napróżno kochany młodzianie!«
I Echo mu toż samo daje pożegnanie.
Wreszcie głowę znużoną Narcyz w trawę tłoczy
I wielbiące twarz własną śmierć zamyka oczy.
Ale nawet zeszedłszy w podziemne osiedle,
I tam się jeszcze w Styksu podziwia zwierciedle.
Płaczą po nim Najady, bratu święcąc włosy,
Płaczą Dryady: Echo wtóruje odgłosy.
[74]
Niosą urnę, pochodnie, wznoszą stos wysoki,
By ostatnią posługą uczcić jego zwłoki;
Ale już ich nie było: w tem miejscu z pod ziemi
Wyrósł kwiat złoty, liśćmi uwieńczon białemi!
|