[193]XLII. Król Midas.
Z gniewem[1] porzuca dziką Bakchus okolicę,
Zwiedza w dobrańszem gronie Tymolu winnice
I Paktol, jeszcze drogiem nie błyszczący złotem,
Nie będący z swych piasków zazdrości przedmiotem.
Satyry i Menady za swym bogiem śpieszą;
Brak jednego Sylena między zwykłą rzeszą.
Wiekiem, winem osłabły, został starzec jeńcem
Frygijskich gospodarzy; ci go kwiatów wieńcem
Opasawszy, przywiedli przed swojego władcę.
Często Midas z Orfejem na bakchanckiej schadce,
Często z Eumolpem bywał. Gdy mu się więc zjawił
Spólnik zabaw, rad z gościa, świetną ucztę sprawił.
Dziesięć dni, dziesięć nocy trwała bez ustanku;
Gdy jedenasta zorza gwiazdy o poranku
Spędzi, Król Midas z dworem idzie w Lików kraje
I Sylena młodemu uczniowi oddaje.
[194]
Wesół z mistrza powrotu bożek i szczęśliwy,
Królowi wybór daru zostawia szkodliwy.
Bo chciwiec zgubne dla się objawił żądanie:
»Czegokolwiek się dotknę, niech złotem się stanie«.
Przystaje i tę prośbę zaraz Bakchus iści,
Żałując, że tak płochych zapragnął korzyści.
Odszedł król, rad z spełnienia zgubnego zamiaru.
Chce dotknięciem doświadczyć rzetelności daru,
Ledwie wierzy, Bakchusa zdziwiony szczodrotą:
Ułamał gałęź z dębu, w ręku trzyma złoto.
Podnosi kamień z ziemi: aż tu złota bryła;
Dotknął skiby: i skiba w złoto się zmieniła;
Uszczknął kłosy: już złote żniwo go zdumiewa;
Zerwał jabłko: myślałbyś, że z Hesperyd drzewa.
Gdy mu tak wielkie cuda odurzają zmysły,
Dotknął podwoi dłonią: i te złotem błysły.
Gdy swe ręce umywa u czystego stoku,
Aż płyn złoty, Danay pożądany oku.
Ledwie już myślą zdoła ogarnąć nadzieje:
Czego się dotknie, wszystko od złota jaśnieje.
Radość króla Midasa z każdą chwilą wzrasta.
Każe stawiać na stoły i wina i ciasta;
Lecz gdy dotknie prawicą owoców Cerery,
Czy też darów Bakchusa, już z nich kruszec szczery.
To znów do ust potrawy chciwa przytknie ręka:
Każda w zębach potrawa, jakby blacha, szczęka.
W puhar wody przejrzystej wleje soki winne:
Ledwie dotknie puharu, już z nich złoto płynne.
Wpada w rozpacz i, bogacz, ubogim się widzi,
I tym, którego pragnął, dostatkiem się brzydzi.
Skarb głodu nie nasyca, płonie od pragnienia,
[195]
A nienawistne złoto rozjątrza cierpienia.
Wznosząc ręce ku niebu, ile tylko zdoła:
»Przebacz, ojcze lenejski[2], zgrzeszyłem — zawoła —
Zlituj się nad proszącym i wybaw czem prędzej,
Wybaw mię, dobroczyńco, z tej błyszczącej nędzy!«
Słysząc łagodny Bakchus, jak ze skruchą żebrał,
Żałującemu winy, dar zgubny odebrał.
»Gdy zechcesz obmyć z ciała dar źle pożądany,
Idź do rzeki, przy Sardach toczącej bałwany,
Wzdłuż jej brzegów — rzekł Bakchus — kierując swe kroki,
Staniesz u jej źródliska w kotlinie głębokiej,
A gdzie spieniona woda jak najmocniej bije,
Włóż głowę: tak się złoto i wina obmyje«.
Nurza się Midas w zdroju: zaraz z jego ciała
Moc złota się rozeszła i w rzekę rozlała;
Dziś w niej złota nasienie zobaczysz na oczy
I dotąd z dawnej żyły złote piaski toczy.
Midas, zbrzydziwszy złoto, teraz wiejskie czary,
Lasy i górskie Pana polubił pieczary.
Ale tępe pojęcie, jakie miał, zostało,
I to mu jeszcze złego przyniesie niemało.
Spoglądając na morze, wznosił szczyt swój hardy
Tmol, u stóp swych mający Hypepy i Sardy.
Tam flet w ręku Pan niosąc, z kilku trzcin spojony,
Gdy wobec nimf wesołe wydobywał tony,
Śmiał wyrzec, że gra cudniej, niźli Feb na lutni
Bożek Tmolu nierównej został sędzią kłótni.
Na swojej górze starzec z powagą zasiada,
Wieniec z liści dębowych na skronie zakłada;
[196]
Patrząc na bożka bydła, mówi temi słowy:
»Zaczynaj! Nie trać czasu: jam słuchać gotowy«.
Z całej mocy Pan dmuchnie, dudki zapiszczały;
Przytomny sprzeczce Midas rozpływa się cały.
Potem schyla się bożek dla Feba słuchania,
A z nim razem Febowi cały las się kłania,
Feb w wieńcu laurowym, na sobie ma szaty
Powłóczyste, tyrskiemi pojone szkarłaty;
Lutnia z kości słoniowej, od kamieni lśniąca,
W lewej, w prawej pałeczka, którą struny trąca;
Już stąd znać arcymistrza. Zagrał: czarownemi tony,
Płynącemi z strun lutni, Tmolus upojony
Zaraz głosi nad Panem tryumf Apoilina;
Tak musiała dank przyznać luyni wiejska trzcina.
Ten wyrok sprawiedliwym uznali świadkowie,
Sam tylko prostak Midas niesłusznym go zowie.
Król Delu rozgniewany nie chce cierpieć dłużej,
Że uchu tak tępemu postać ludzka służy;
W szarą sierść je odziewa i pociąga w górę,
Ruszać im się pozwala i zmienia naturę.
Prócz tej kary człowiekiem, jak był, tak i został,
Tylko uszy osiełka leniwego dostał.
Wstydzi się król swych uszu i ukryć je stara,
Do czego służyć miała szkarłatna tyara.
Lecz pewnego dnia sługa dostrzegł jego sromu;
Nie śmiał tego odkrycia powierzyć nikomu.
Że nie mógł do milczenia przezwyciężyć siebie,
Opodal więc na łące mały dołek grzebie
I w niego cicho szepcze, jakie tego rana
Niespodziewane uszy zobaczył u pana.
[197]
przysypawszy nowinę garścią ziemi świeżej,
Czemprędzej i po cichu z owej łąki bieży.
Ledwie się w nowej ziemia odżywiła wiośnie,
Gęstych trzcin spora kupa w owym dołku rośnie
I zdradza swego siewcę, bo gdy je wiatr ruszy,
Zaraz szeleszczą: »Midas dostał ośle uszy«.
|