[190]XLI. Cyparyssus.
Było wzgórze, na wzgórzu obszerna równina,
Której zieloność świeża nadała darnina,
Brakło cienia; lecz skoro wieszcz,[1] z bogów zrodzony,
[191]
Tam przybył i wywabił z lutni słodkie tony,
Na głos jego czarowny same drzewa biegły:
Dąb chaoński[2], w szerokie gałęzie rozległy,
Gaj Heljad[3], wonna lipa, trzmiel liśćmi osiany,
Wawrzyn dziewiczy[4], jesion do dzid używany,
Buk i wysmukła jodła i giętka leszczyna,
Jabłoń, której gałęzie mnogi owoc zgina,
I rozkoszne jawory, różnofarbne klony[5],
Wierzba rzeczna, lotos obficie wilżony,
Tamaryszki, bukszpany, co wieczyście kwitną,
Kalina, której owoc ma barwę błękitną,
Przyszedł bluszcz giętkonogi, winne latorośle
Z wiązem, po którym wino wspina się wyniośle,
Mirt dwufarbny[6], jeżówka z owocem czerwonym,
Modrzew, palma, nagroda zwycięscom wsławionym,
I z włosem podczesanym matce bogów[7] miła
Sosna, w którą swojego Attysa zmieniła.
I cyprys piramidny w tem gronie się mieści,
Godło ciężkiego smutku i tkliwej boleści,
Dawniej młodzian, kochanek tego niebios syna[8],
Co to struny na łukach i lutniach napina.
Polnym nimfom poświęcon, na kartejskiej łące[9]
[192]
Przebywał wielki jeleń. Szeroko rosnące
Zacieniały mu czoło gałęziste rogi,
Kamieńmi obsadzony naszyjnik miał drogi.
Róg lśnił się od pozłoty, z czoła srebrna cała,
Wisząc na taśmie, puszka swobodnie bujała;
Po obu stronach srebrne jaśniały kolczyki,
Ozdobione perłami. Nie jak inne dziki,
Próżen był wszelkiej trwogi, wrodzonej jeleniom,
Zwiedzał domy rolników, powolny życzeniom,
I obcym się poddawał do głaskania rękom.
Ty, którego Kartea dziwiła się wdziękom,
Ty go najbardziej lubisz, Cyparyssie młody;
To go sam do krynicznej doprowadzasz wody,
To na świeże pastwiska, to wieńce kwieciste
Przetykasz mu przez rogi piękne, rozłożyste;
To jakby na wierzchowca, na grzbiet jego wsiadasz,
I przez szkarłatne wodze biegiem jego władasz.
Był skwar, samo południe, a gorącość taka,
Że wrzały krzywe nogi niebieskiego raka[10].
Znużony, spoczął jeleń na miękkiej darninie
I wciągał chłód przyjemny w cieniu i gęstwinie;
Wtem Cyparys, niechcący, strzałą go przeszywa:
Widzi go bliskim śmierci i sam śmierci wzywa.
Jak go Feb chciał pocieszać, jak tę żałość ganił,
Którą tak mały powód serce jego zranili
Cyparys jednak jęczy i żąda w zapale,
Ażeby mógł tę stratę opłakiwać stale.
Zbytek łez go wycieńczył, znikła dawna siła
[193]
I zieloność na blade członki wystąpiła.
Te, co na śnieżnem czole w pierścieniach igrały,
Najeżyły się włosy i nagle stwardniały;
Szczyt ich wdzięczny w gwiaździste spogląda sklepienie,
A bóg zawoła, ciężkie wydawszy westchnienie:
»Coś mi smutku przyczyną, płacz odtąd na ziemi,
I bądź godłem boleści i dziel ją z smutnemi[11].
|