[144]XXIX. Cefal i Prokrys.
Nazajutrz, lubo świetnie krąg zajaśniał złoty,
Lecz wiał Eur z Eginy i nie puszczał floty.
Cefal z młodszymi posły do zamku przybywa;
Lecz Eak, snem głębokim zmożony, spoczywa.
Przyjął ich Fok u progu królewskich pokojów,
Bo Telamon lud z bratem wybierał do bojów;
Natychmiast ich do sali celniejszej wprowadził
I przy sobie cekropskich wysłańców posadził.
A wtem Cefala włócznia mocno go zdumiewa,
Okuta w złoto, cała z nieznanego drzewa.
Kilkoma wstęp do pytań uczyniwszy słowy:
— »Znam się dobrze na kniejach — rzekł — i lubię łowy;
Lecz dotąd nie wychodzę jeszcze ze zdumienia,
Z czego byłby ten pocisk. Gdyby był z derenia,
Miałby sęki; pożółkłby, gdyby był z jesionu.
Z czego jest, dojśćbym nie mógł, myśląc aż do zgonu,
Ale piękniejszej włóczni nie widziałem w życiu«.
— »Większe jeszcze przymioty poznasz w jej użyciu —
Tak na Foka pytania Klitus odpowiada —
Ugodzi, gdzie zamyślasz, i los nią nie włada,
Owszem, grot sam się wraca, cały krwią zbroczony«.
Na te słowa nerejski[1] młodzian zadziwiony
Pyta, skąd ten grot wyszedł, za co i od kogo.
[145]
To pytanie w Cefalu jątrzy ranę srogą,
Powód dostania tai, innych nie odmawia
Wyjaśnień i tak swoje skrytości wyjawia:
»I któżby kiedy myślał, o synu bogini,
Że mnie ten piękny pocisk nieszczęsnym uczyni?
Jam przez niego najdroższą małżonkę postradał.
Bodajbym tego daru nigdy nie posiadał!
O porwanej Orytji słyszeliście pewnie;
Prokrys była rodzoną siostrą tej królewnie,
Ktoby je razem widział, rzekłby bez wahania,
Że Prokrys była stokroć godniejszą porwania.
Miłość i wola ojca ślubnemi ogniwy
Złączyły mię z nią trwale i byłem szczęśliwy;
Może byłbym nim jeszcze, lecz nie chciały bogi.
Od ślubów naszych księżyc dwakroć zmienił rogi,
Gdym sieci na jelenia w samym stawiał zmierzchu;
A w tem Zorza z Hymetu kwiecistego wierzchu
Zeszła na ziemię z całą świeżości ozdobą
I zaraz, niechętnego, uwiozła mię z sobą.
Lecz mnie obraz Prokrydy stała miłość kryśli,
Prokrydę mam na ustach i Prokrydę w myśli.
Wspominam Zorzy świętość moich obowiązków,
Tkliwą miłość dla żony i szczęśliwość związków.
Wzruszyła się bogini i z gniewem tak rzecze:
»Poprzestań twoich żalów, niewdzięczny człowiecze!
Miej Prokrydę, lecz czytam z przyszłości tajnika,
Że będziesz chciał jej nie mieć«, — To wyrzekłszy, znika.
Wracając, wróżbę Zorzy z każdej zważam strony,
Lękam się, czym nie doznał niewierności żony.
Powody do zazdrości wiek i piękność daje,
Tłumią jednak nieufność skromne obyczaje.
[146]
Lecz mnie w domu nie było, lecz świeży od Zorzy
Miałem przykład, lecz wszystko kochających trwoży.
Słowem, chcę się przekonać i Prokrydy wiary
Zręcznie przyrzekanemi chcę doświadczyć dary.
Zorza chętnie do mego skłania się życzenia
I uczułem, jak nagle postać moją zmienia.
Niepoznany, przyszedłszy do własnego dworu,
Nie znalazłem w nim nawet do winy pozoru;
Prokrys zawsze cnotliwa była o mnie w trwodze.
Po tysiącu wybiegach wreszcie do niej wchodzę.
Ujrzawszy ją, zdumiałem i będąc już bliski,
Chcę doświadczeń poprzestać, a nieść jej uściski.
Smutną była, lecz żadna tej nie ma ponęty,
Jak ona w smutku; tęskni, że mąż jej jest wzięty,
A zważ, jaki musiała mieć powab niezwykły,
Kiedy nawet w żałobie jej wdzięki nie znikły.
Czyliż wspomnę, jak wszystkie wytrzymała próby
Cnotą i przywiązaniem! — »On mi tylko luby —
Mówiła — jemu wierność zachowam powinną«.
I któżby jej nie uznał jeszcze za niewinną?
Mnie tych dowodów nie dość; własną jątrząc ranę,
Liczne przyrzekam dary za względy mniemane.
I gdy mię już nadzieja cieszyła, choć błaha,
Nowe jej dary czynię, aż wreszcie się waha.
»Patrz, oto jestem — wołam — zalotnik zmyślony,
Mąż i świadek prawdziwy krzywoprzysięstw żony!«
Prokrys, płonąc od wstydu, słowa nie wyrzekła,
Ale z domu przed mężem podstępnym uciekła.
Ku mnie i ku mężczyznom nienawiścią tleje
I w orszaku Dyany górskie zwiedza knieje.
Ja oddaloną kocham z gorętszym zapałem,
[147]
Błagam o przebaczenie i błąd swój wyznałem,
I że tak kosztownemi doświadczany dary,
Możebym sam się zachwiał w dotrzymaniu wiary,
Tem ją wyznaniem z własną jej cnotą zgodziwszy,
Odtąd w stałej z nią zgodzie żyłem najszczęśliwszy.
Oprócz serca ofiary jeszcze dar mi czyni
Z charta, otrzymanego od łowów bogini;
»Wszystkich — rzekła Dyana — z łatwością przegonią.
Mam też od niej ten pocisk, co go dzierżę w dłoni.
Gdziem drugi dar postradał, równie z pierwszym rzadki,
Wnet się dowiesz i dziwne usłyszysz wypadki.
Gdy niedocieczonego odgadnąwszy wieszcza,
Edyp kraj swój ocala i sfinksa w grób wmieszcza,
Zgon jego srogą zemstę w Temidzie rozżarza;
Zaraz więc nowym Teby potworem przeraża:
Zsyła wściekłego lisa. Ten na liczne stada
I na stwożonych włościan zuchwale napada.
Sąsiednia młodzież, tknięta Teban klęską krwawą,
Rozległe okolice zajmuje obławą.
Lecz lis, mocny i zwinny, jedne zrywa sieci,
Gdy inne lekkim skokiem, jak strzała, przeleci.
Ze smyczy psy spuszczone, pędzą i nastają,
Ale on, jak ptak, igra z goniącą go zgrają.
Wołam Lelapa mego — tak się zwał chart żony.
Do smyczy nieprzywykły i zniecierpliwiony,
Rwie się z obroży, ciągnie, wspina się i zżyma,
A zaledwie spuszczony, już go w oczach niema;
W piasku tylko ślad został. Strzała nie z tą mocą
Leci ani głaz, wartką wyrzucony procą.
Stanąłem pośród pola na wzgórzu wysokiem,
Tych nieznanych wyścigów bawiąc się widokiem.
[148]
Już chart lisa jest bliski, lecz lis dościgany
Unika zręcznym zwrotem grożącej mu rany.
Wprost nie leci, to wkoło, to na stronę schodzi,
Przerywa zapęd charta i kły jego zwodzi.
Chart biegnie, już coś chwyta otwarta paszczęka;
Ale nie, kłami tylko w czcze powietrze szczęka.
Chwytam grot, już nim macham, już byłbym go rzucił,
Gdym znowu oczy moje na gonitwę zwrócił.
Wtem — o cuda! — dwa głazy spostrzegam zdaleka
I zdaje się, że jeden pierzcha, drugi szczeka.
Któryś bóg, gdy ich w biegu za równych ocenił,
Dla wieczystej pamiątki w głazy ich przemienił«.
Skończył Cefal. Fok nato: »Powiedz, jakąś winę
Upatrzył do tej włóczni?« — Cefal dał przyczynę:
»Gdy zmartwienia dopiero po mem szczęściu idą,
Więc ci zacznę o pierwszem mówić, Eacydo.
O, jak błogo odnawiać pamięć owej chwili,
Gdym z żoną, żona ze mną szczęśliwieśmy żyli,
Gdy oboje miłości równa łączy tkliwość,
Wierność była wzajemna, wzajemna troskliwość;
Dla Jowiszaby mojej nie zrzekła się ręki,
Jabym jej nie porzucił za Wenery wdzięki.
Ledwie słońca promienie świat złotem uwieńczą.
Szedłem zwykle na łowów zabawę młodzieńczą,
Sam, bez wiązanych sieci i bez straży konnej,
I psiarni nawet z sobą nie brałem powonnej;
Dość mi było oszczepu. A gdy już prawica
Dostatecznie się zwierząt posoką nasyca,
Zaraz chłodu i cienia szukałem swobodnie
I Aury, z gór zacisza wiejącej łagodnie.
Aura była mi w skwarnym upale ochłodą,
[149]
Aura była mi lubą po pracy nagrodą.
»Pociesz, Auro — śpiewałem piosnkę ulubioną —
Przybądź, droga, ochłodzić rozpalone łono!«
A może — bo mię zgubne wiodło przeznaczenie —
I słodsze jeszcze słowa mówiłem pieszczenie.
»Tyś to moją rozkoszą; tyś i życiem mojem,
Ty mię rzezwisz, pokrzepiasz, tyś mych uciech zdrojem;
Dla ciebie kocham tylko samotność i lasy,
Dla twego tchnienia lubię poranku niewczasy«.
Musiał słowa dwuznaczne ktoś podsłuchać blisko,
A słysząc często Aury głoszone nazwisko,
Tę Aurę wziął za nimfę i zbrodnię zmyśloną,
Nierozsądny, przed moją rozpowiedział żoną.
Miłość jest łatwowierna. Na te słowa zbladła
Tkliwa Prokrys, omdlała i na ziemię padła.
Odzyskawszy przytomność, zwie się nieszczęśliwą,
A tak mocno niewiarą dotknięta fałszywą,
Lęka się, czego niema, nazwiska bez ciała
I już jak nad istotną rywalką bolała.
Czasem jednakże wątpi, pragnie być zwiedziona,
Nie dosyć ufa skargom i nim się przekona,
Nie śmie jeszcze swojego potępiać Cefala.
Zaledwie uśmiech Zorzy ciemności oddala,
Idę, las zszedłszy, padam znużony na darni,
»O Auro, ty się mojej ulituj męczarni!«
Rzekłem; wtem jakieś słyszę w gęstwinie szemranie.
Nie zważam. »Przybądź — wołam — ty moje kochanie!«
Gdy się szelest przybliżał, myśląc, że pozyskam
Zdobycz jaką, w tę stronę lotny oszczep ciskam.
Była to Prokrys. Piersi włócznia jej przenikła.
»Biada mi nieszczęśliwej!« przeraźliwie krzykła.
[150]
Zbladły, drżący, poznając głos kochanej żony,
Biegnę z rozpaczą w sercu, prawie jak szalony.
Krwi strumieniem zbroczona, ledwie napół żywa,
Własny dar z rany krwawej usilnie wyrywa.
I tak znalazłem żonę nad życie mi drogą;
Drę na niej szaty, ranę zawiązuję srogą,
Krew chcę wstrzymać i błagam, by była pamiętną,
Że przez śmierć mi zostawi żonobójcy piętno.
Bez sił, już obumarła, zaledwie tak rzekła:
— »Zaklinam cię na bogów i ziemi i piekła,
Co wkrótce mymi będą, na naszą zażyłość,
Na świętość naszych związków, wreszcie na tę miłość,
Dla której, nieszczęśliwa, ducha dziś wyzionę,
Nie chciej, okrutny mężu, brać Aury za żonę!«
Rzekła; błąd jej poznaję i zaraz go niszczę.
Lecz na cóż mi się przyda, choć siebie oczyszczę?
Już z niej z krwią odchodzącą słaba znikła siła.
Dopóki patrzeć mogła, we mnie wzrok wlepiła,
W usta moje przelała swe ostatnie tchnienie
I bezpieczna, spokojniej zeszła między cienie.
|