[164]XXXIV. Tezeusz w gościnie u Acheloja.
Gdy Tezej, powracając z tak smutnej wyprawy[1],
Spieszy do Aten szukać zwycięstwa i sławy,
Wstrzymuje go Acheloj, deszczami wezbrany;
»Wnijdź — rzecze — do mej groty, wodzu niezrównany,
I nie chciej wszystko rwącej powierzać się fali.
Widziałem, jak z łoskotem, wielkie głazy wali,
Jak sosny rwie z korzeniem, jak wzdęta w swym biegu,
I obory i stada porywała z brzegu;
Próżno buhaj był silny, próżno rumak rączy.
Często, gdy się z wodami śnieg stopiony złączy,
Tysiące ludzi w przepaść porywa w godzinie.
Bezpieczniej się zatrzymać, aż burza przeminie,
Aż w dawne wrócą łoże spokojniejsze wody«.
»Dom i radę przyjmuję — rzekł bohater młody
I do groty półbożka kieruje swe kroki.
Ściany w niej były z twardej wykute opoki,
Za posadzkę mech miękki, zaś pola sklepienne
Zdobią piękne muszelki, naprzemian odmienne.
Dobrą połowę nieba już słońce przebiegnie,
Gdy Tezej z przyjaciółmi do biesiady legnie;
Tu Pirytoj odważny, tam Leleks sędziwy,
Któremu włos gdzieniegdzie szron obsypał siwy,
I inni, którym dom swój Acheloj otwiera,
Szczęśliwy, że takiego przyjął bohatera.
[165]
Nimfy znoszą potrawy, potem wino stare
Każdemu w kryształową nalewają czarę.
Wtedy, patrząc na morze, mówi wódz rycerzy;
»Powiedz nam, co za wyspa tam daleko leży?«
»Nie jedna — rzekły Acheloj — pięć wysp tu jest razem,
Odległość tylko mylnym łudzi nas obrazem.
Gdy ci wszystko opowiem, nie będziesz zdziwiony,
Że się tak nad Enejem mści córka Latony.
Te wyspy były dawniej nimfami morskiemi.
Raz wezwawszy do siebie wszystkich bogów ziemi,
Gdy kazały na ucztę dziesięć zabić wołów,
Mnie nie proszą do zabaw, nie proszą do stołów.
Wzdymam nurty i jakby powodzią wezbrany,
Las odłączam od lasu i od łanów łany.
Wspomniały o mnie nimfy, gdy je silnie wzdęty,
Z miejscem zabaw w bezdenne zepchnąłem odmęty,
A fale moje z morzem połączywszy społem,
Ląd, od ziemi wyrwany, na pięć wysp[2] rozciąłem.
Dalej, ach, dalej jeszcze wyspę zobaczycie:
Była to Perymela, droższa mi nad życie.
Miłość ma ją zgubiła. Ojciec rozgniewany
Nieszczęsną córkę strącił z opoki w bałwany.
Śpieszę przynieść jej pomoc, tonącą unoszę
I wielkiego Neptuna tak pokornie proszę:
»Władco trójzęba, morską rządzący krainą,
Ty, na którego łono wszystkie rzeki płyną,
Przybądź, łaskawie mego wysłuchaj błagania
Za tą, którą zgubiłem przez nadmiar kochania!
Ojciec, by się chciał sercem, nie wściekłością rządzić,
[166]
Byłby córce przebaczył: słaba — mogła zbłądzić.
Daj jej spokojne miejsce, gdzie bezpiecznie siędzie,
A nie, to niech już wreszcie sama miejscem będzie!«
Bóg wysłuchał błagania, na znak schylił czoło;
Zaraz się wszystkie wody zatrzęsły wokoło.
Drży nimfa, płynie dalej, ja krzepię nadzieją,
Ściskam czule i czuję, jak członki twardnieją,
Jak krew krzepnie, jak ziemia piersi jej pokrywa
I jak na twarz zachodzi: przestała być żywa.
Tak drogą Perymelę Neptun w wyspę zmienia«.