[265]PRZEPROSINY BOGA
[267]
Żyli dwaj staruszkowie
W ogromnej zażyłości
Z staruszkiem Panem Bogiem,
Prostym, jak oni prości.
Chodzili z nim na „jednego“
Do Pietra, czy do Jakóba,
Nigdy się nie zachwiała
Przyjazna z Nim rachuba.
Przyjaźń to była szczera,
Przyjaźń to nie na żarty:
Gwarzyli z sobą, jak mogli,
Grywali z sobą w karty.
Aż tu jednego razu
Oblazła ich wielka trwoga:
Wmówił w nich jakiś ceper,
Że obrazili Boga.
Że go pospolitują,
Że miejsce jego jest w tumie,
Nie w zwykłej chłopskiej chałupie,
Nie w zwykłym chłopskim rozumie.
I, widać, wszelką miał słuszność
Mądrala edukowany,
Bo nagle im się wydało,
Że Bóg opuścił ich ściany.
[268]
I odtąd mieli ci starcy
Żywot już całkiem zatruty
I chęć ich wzięła ogromna,
Jakiejś ogromnej pokuty.
„Ja się ukorzę w ten sposób,
Że pójdę, na początek,
Myć nogi dwunastu dziadom,
We Wielki Czwartek, czy Piątek.“
„A ja“, — oświadczył drugi,
„W ten sposób grzech swój okupię,
Że będę, jak święty Szymon,
Lat siedem stał na słupie“.
Tak idąc, tak się kajając,
Tak chłoszcząc swe niecne wady,
Wcale się nie spostrzegli,
Że ktoś, — ciap! ciap!, — w ich ślady.
Usiedli na burcie rowu,
Straszliwie utrudzeni,
A obok nich usiadł ktoś trzeci
W jaworu chłodnej cieni:
„Cóż to się z wami dzieje?dzieje?“
Zapyta wędrowiec nieznany.
„Szukamy Pana Boga,
Opuścił nasze ściany.“
„Ja sobie rachuję,“ rzekł jeden,
„Że, przecież go odnajdziemy,
Choć rzucił naszą chałupę
Nic nie mówięcy, niemy.“
[269]
„Zaś moja kalkulacja,“
Tak drugi się wątpić ośmieli,
„Że chyba niema go wcale,
Nie znajdzie się do niedzieli.“
Poklepał ich po ramieniu
I tak im odrazu powie:
„Poco się włóczyć po świecie,
Wracajmy, staruszkowie!
Zajrzymy sobie po drodze
Do Pietra, lub pana Jakóba,
A potem zagramy w karty,
To będzie najlepsza rachuba“.
„Dyć to nasz Pan Bóg, o raty!
O, przepraszamy Cię mile
Za głupią myśl naszą, że mógłbyś
Rzucić nas choćby na chwilę“.