Przy Morskiem Oku (Zachariasiewicz, 1894)/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zacharyasiewicz
Tytuł Przy Morskiem Oku
Podtytuł Nowela
Pochodzenie Almanach Tatrzański, rocznik tatrzaństwa illustrowany 1894/95
Redaktor Jan Grzegorzewski
Wydawca J. Gażek
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Pani Aneta widocznie rada była nowemu towarzyszowi podróży, który teraz przez całe dni z niemi chodził. W hotelu uchodził on za »grafa« i tak go służba nazywała. Sypał za to jej bogate datki przy każdej sposobności, osobliwie, gdy razem z panią Anetą i Leonią obiad jadał. Również, gdy zwiedzali razem różne osobliwości stolicy, nieszczędził datków dla odźwiernych i cyceronów, a czynił to tak, że pani Aneta widziała. W rozmowie uderzał w tony wyższej sfery, a jeżeli jakie zdarzenie ze swego życia opowiadał, to zawsze był przy tem jakiś hrabia, albo przynajmniej baron. Gdy pani Aneta z Leonią zatrzymały się przy wystawie konfekcyi, i tę lub ową suknię, lub mantylę chwaliły, pan Alfred opowiedział zaraz obszernie, że podobne toalety widział na wieczorze u księcia S. lub na obiedzie u księcia R. Te dwa książęce domy Wielkiego Księstwa powtarzały się często w jego opowiadaniach, a tych, którzy używali tytułu hrabiów, nazywał zdrobniale imionami chrzestnemi. Słowem — występował jak człowiek żyjący na większym świecie, spokrewniony i zaprzyjaźniony z pierwszemi rodami.
Pani Anecie wielce to pochlebiało i z każdym dniem przyjaźniej patrzyła na pana Alfreda. Leonia nie bardzo się nowym towarzyszem zachwycała. Raził ją często widoczną blagą, a niekiedy źle ukrytym cynizmem, charakteryzującym człowieka wcześnie przeżytego. Jako towarzysz zaś i cicerone był nieoceniony. Wiedział, gdzie i jak się chodzi do muzeów i teatrów, wiedział, co kosztują bilety, a z dorożkarzami zuchwałymi dawał sobie zawsze radę. Była to wielka wygoda dla kobiet, był on dla nich żywym Bedeckerem, a zanim tydzień przeminął, tak się do niego przyzwyczaiły, jakby był ich najbliższym krewnym. Tym sposobem zawiązała się między niemi pewna poufałość, która ułatwiała ich wzajemny stosunek, z czego nie zaniedbał pan Alfred przy każdej sposobności korzystać.
Gdy raz po dłuższej przechadzce w zwierzyńcu, do hotelu wrócili, odźwierny oddał panu Alfredowi telegram. Odczytawszy spiesznie telegram, zawołał z wyrazem przestrachu na twarzy:
— Czyż to być może, aby los dla mnie miał być tak okrutny? To szatan mógł wymyśleń, aby mnie wśród rajskich rozkoszy wzywać do łoża umierającej ciotki?
— Jakto? — umiera? zapytała nagle pani Aneta.
— Jeszcze nie umiera, odpowiedział pan Alfred, ale jest w trakcie na drugi świat. Telegrafują, że mocno chora, że mnie chce widzieć jak najprędzej.
— W takim razie pan odjedzie, rzekła Leonia z małą chmurką na czole.
— Powinienem odjechać natychmiast.. obowiązek, a zresztą i wdzięczność tak każe, — ale wśród tak wyjątkowych okoliczności nie wiem, czy się zdobędę na to.
Pani Aneta spojrzała na Leonię, która zdawała się być z tego telegramu niezadowoloną.
— My pana nie zatrzymujemy, ozwała się po chwili pani Aneta, choć przyznam się, że ta niespodziewana nowina miesza nam nieco nasze szyki.
Leonia spojrzała chmurnie na matkę.
— Ułożyłyśmy sobie z Leonią, mówiła dalej pani Aneta, że zawadziwszy o znaczniejsze miasta w podróży, będziemy je zwiedzać w towarzystwie przygodnego naszego cicerona.
Pan Alfred schwycił się za czoło i zamyślił.
— Chodzi tu o moją własną przyjemność, rzekł po chwili, jeżeli tak skromnie nazwać można to błogie uczucie, jakiego doznaję w towarzystwie moich rodaczek. Sprobuję jednak, czy się nie da pogodzić wdzięczność spadkobiercy z osobistą jego przyjemnością. Zatrzymam się do rana, pięć razy będę telegrafował przez noc, dowiadując się o przebiegu choroby, a jeżeli pogorszenia nie będzie, to mogę mój wyjazd odłożyć.
— To będzie bardzo dobrze, pan wypełnisz swój obowiązek, a my na tem może skorzystamy.
— Więc żegnam do jutra rana, rzekł pan Alfred podając rękę pani Anecie.
— Mam nadzieję, odpowiedziała pani Aneta, że odpowiedzi na telegramy nie będą dla nas tak okrutne.
I z całą serdecznością uściskała mu rękę. Leonia uczyniła to samo, a pod wpływem konającej ciotki, uścisk jej był może także gorętszy.
Gdy obydwie kobiety w swoim pokoju były, rzekła pani Aneta po dłuższem milczeniu:
— Bardzo dobrze wychowany młody człowiek. Czuć w nim lepsze towarzystwo, w którem się obraca. Usłużny dla nas, jak rzadko to się dzisiaj u młodych ludzi wydarza. Zdaje się być także dobrze skoligacony... Czy ty, Leonciu, tego nie uważasz?
— I owszem, odpowiedziała Leonia, przyjemnie jest mieć kogoś koło siebie, który nam usłużyć może. Jest przyjemny towarzysz.
— Ale on coś często na ciebie patrzy?
Leonia zarumieniła się.
— Cóż w tem dziwnego? zapytała.
— Nic dziwnego, jak nie mniej w porządku był twój rumieniec, gdym o niego zapytała.
— Jak też mama na takie drobnostki uważa! zawołała, śmiejąc się Leonia.
— Z takich drobnostek składa się zazwyczaj nasze życie.
Pokojowa weszła teraz do pokoju, aby nakryć stolik do herbaty.
Przez otwarte drzwi słychać było głos pana Alfreda, który nakazywał posłańcowi, aby się spieszył z telegramem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.