<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Przygody Tomka Sawyera
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Adventures of Tom Sawyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Plany i nadzieje

Czytelnik wyobrazi sobie łatwo, jakiego wstrząsu doznała mała, uboga mieścina St. Petersburg z powodu odkrycia skarbu przez Tomka i Hucka. Tak olbrzymia suma w złocie wkraczała wprost w dziedziną nieprawdopodobieństwa. Nie mówiono o niczem innem, oglądano skarb i zachwycano się samym jego widokiem, entuzjazmowano się, tak że wreszcie pod naporem bardzo szkodliwego dla zdrowia podniecenia rozum niejednego statecznego obywatela poczynał cierpieć. Każdy dom w St. Petersburg i sąsiednich wioskach, o którym tylko głosiła wieść, że jest nawiedzany przez duchy, był anatomicznie niejako rozbierany, deska po desce, cegła po cegle, rozkopywano fundamenty i węszono za skarbami, — a robili to nie chłopcy, lecz poważni ludzie, nie odznaczający się wcale romantycznemi zamiłowaniami. Gdziekolwiek zjawili się Tomek i Huck, przyjmowano ich jak udzielnych książąt, wszyscy ich podziwiali i wytrzeszczali na nich oczy. Chłopcy nie mogli sobie przypomnieć, żeby ich słowa miały kiedyś przedtem szczególniejsze znaczenie; ale teraz każda ich uwaga była drogocennym skarbem i wędrowała jak objawienie z ust do ust; mogli robić, co chcieli, wszystko było uważane za coś nadzwyczajnego; widocznie zatracili wogóle zdolność robienia i mówienia rzeczy przeciętnych, codziennych; ba, nawet ich przeszłość stała się przedmiotem historycznych badań, i tam już odkrywano zapowiedzi wybitnej oryginalności. Miejscowy dziennik zamieścił szkice biograficzne chłopców.
Pani Douglas ulokowała kapitał Huck na sześć procent, a sędzia Thatcher uczynił to samo z udziałem Tomka i ciotki Polly. Jeden i drugi chłopiec miał teraz bajeczne wprost dochody: dolara w każdy powszedni dzień w roku, a pół dolara w niedzielę. To było tyle, co miał pastor, względnie co powinien był mieć według obietnicy gminy, — bo naogół nigdy nie mógł tyle zebrać. A w owych dawnych, niedrogich czasach można było za jednego i ćwierć dolara tygodniowo dać chłopcu utrzymanie, mieszkanie, szkołę, ubrać go i umyć.
Sędzia Thatcher powziął o Tomku bardzo wysokie mniemanie. Wyrażał się, że zwyczajny chłopiec nigdy nie wybawiłby jego córki z pieczar. Gdy Becky opowiedział mu, oczywiście w ścisłem zaufaniu, jak to Tomek wziął na siebie bicie, które się jej należało, był tem niezmiernie wzruszony; a gdy go prosiła, aby darował Tomkowi to kłamstwo, jakiego się przytem dopuścił w celu przeładowania niejako bicia z jej pleców na własne, odparł z zachwytem, że to było zacne, szlachetne, wspaniałomyślne kłamstwo, które może śmiało kroczyć z podniesioną głową, i w historii stanąć ręka w rękę ze sławioną miłością prawdy Jerzego Washingtona! Nigdy się jej ojciec nie wydawał tak wspaniałym, tak majestatycznym, jak w tej chwili, gdy chodził po pokoju i przy każdem słowie dla nacisku jeszcze przytupywał nogą. Pobiegła prosto do Tomka i opowiedziała mu wszystko.
Sędzia Thatcher spodziewał się, że ujrzy kiedyś w Tomku wielkiego prawnika, albo wielkiego wojownika. Obiecywał wystarać się, aby go przyjęto do Akademji Wojskowej, a następnie wykształcono na najlepszym wydziale prawniczym w kraju, by był przygotowany do jednej i drugiej karjery, albo do obu równocześnie.
Bogactwo Hucka i opieka wdowy Douglas wprowadziły go w kulturalne środowisko, a raczej wepchnęły go tam, wrzuciły przemocą, i cierpienia jego stały się większe, niż człowiek potrafi znieść. Służące wdowy utrzymywały go w czystości i schludności, myły go, czesały i szczotkowały, na noc kładły go do pościeli, która mu była w najwyższym stopniu niesympatyczna, bo nie było na niej ani jednej plamki, którąby mógł przycisnąć do serca i uznać za przyjaciela. Musiał jadać nożem i widelcem, używać serwetki, filiżanki, talerza; musiał się uczyć, chodzić do kościoła, wyrażać się poprawnie, tak że mowa w jego ustach stała się czemś zupełnie bez dźwięku i barwy; gdziekolwiek się obrócił, wszędzie krępowały go więzy i pęta cywilizacji, krępując ręce i nogi.
Przez trzy tygodnie znosił mężnie tę niedolę aż wreszcie pewnego dnia przepadł bez wieści. Całe dwie doby szukała go wdowa ogromnie zaniepokojona. Całe miasto było tem niezmiernie przejęte. Wywrócono wszystko do góry nogami, wyławiano nawet jego zwłoki z wody. Trzeciego dnia rano zabrał się Tomek sprytnie do badania wnętrz starych, pustych beczek, które leżały za opuszczoną rzeźnią i w jednej z nich odkrył zbiega. Huck spędził w niej noc, a teraz, po spożyciu śniadania, które składało się z jakichś kradzionych resztek jedzenia, wylegiwał się z rozkoszą i palił fajkę. Był nieumyty, nieuczesany i przystrojony w te same łachmany, które mu w czasach wolności i szczęścia nadawały taki malowniczy wygląd. Tomek wyciągnął go stamtąd, opowiedział mu, ile sprawił niepokoju i zamieszania, i nalegał, żeby powrócił do domu. Twarz Hucka straciła wyraz błogiego zadowolenia, i stała się nieopisanie melancholijna.
— Nie mów o tem, Tomku, — rzekł.
— Próbowałem, ale nie mogłem. Nie dam rady. To nie dla mnie. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Wdowa jest dla mnie dobra, bardzo dobra, ale ja tego życia znieść nie mogę. Każdego dnia każe mi o tej samej porze wstawać, każe mi się myć i czesać, że aż mi skóra złazi. Nie pozwala, żebym sypiał w drwalce. Muszę nosić to ohydne ubranie, w którem się duszę, bo powietrze przez nie przejść nie może, a przytem takie jest przeklęcie delikatne, że nie mogę w niem usiąść, położyć się, wytarzać się. Zdaje mi się, że już lata całe minęły od czasu, kiedy sobie zjeżdżałem po poręczy schodów nadół. Muszę chodzić do kościoła i pocić się i pocić — bo nie cierpię tych nudnych, długich kazań! Nawet mi muchy złapać nie wolno, nie wolno mi żuć tytoniu, a całą niedzielę muszę mieć buty na nogach. Wdowa je podług zegarka, idzie spać podług zegarka, wstaje podług zegarka — wszystko jest tam tak okropnie uregulowane, że zwierzę nie wytrzymałoby tego.
— Ależ, Huck, tak żyją wszyscy!
— To mnie bardzo mało obchodzi. Ja nie jestem wszyscy i nie mogę tego znieść. To straszne być tak uwiązanym. A dalej jedzenie takie udogodnione, tak się samo do ust ciśnie, nie mam żadnej przyjemności w zdobywaniu go. Muszę ciągle pytać, czy mogę iść łowić ryby, pytać, czy mogę iść się kąpać — do licha ciężkiego, o wszystko tylko pytać! A myślisz, że to przyjemność tak ciągle gadać elegancko i nie móc po swojemu ust otworzyć? Albo to naprzykład, że co rana musiałem chodzić na górę i rozdziawiać usta, by wpuścić do nich jakiś tam przyjemny zapach? Powiadam ci, zwarjować można! Wdowa nie pozwala mi palić, nie pozwala wrzeszczeć, ziewać, przeciągnąć się, drapać się w obecności ludzi! — W prawdziwym szale wściekłości i oburzenia Huck wołał dalej: — I niech to wszyscy djabli wezmą, wiecznie się modli! Nigdy w życiu takiej kobiety nie widziałem! Musiałem uciekać, Tomku, musiałem. A wreszcie, niedługo rozpoczyna się szkoła, i ja musiałbym tam iść, a to byłoby już zupełnie ponad moje siły! Wiesz, Tomku, być bogatym to nie tak łatwo, jak się człowiekowi wydaje. To tylko kłopoty, zmartwienia, wieczne męczarnie i pragnienie, aby śmierć raz nas od tego wszystkiego wyzwoliła. W tych łachmanach jest mi dobrze i nigdy się z niemi nie rozstanę. Wiesz, nigdy nie byłbym wlazł w to błoto, gdyby nie pieniądze — więc Tomku, bądź tak dobry i zabierz sobie moją część, a mnie dasz od czasu do czasu dziesięć centów, ale nie za często, bo to, czego nie muszę z trudem zdobywać, nie ma dla mnie wartości. Idź teraz do wdowy i poproś ją, żeby mnie puściła.
— Huck, ja tego nie mogę zrobić! To nieładnie. A zresztą, gdybyś tak spróbował tego życia przez dłuższy czas, tobyś je nawet polubił.
— Polubił? Tak samo, jak mógłbym polubić rozżarzony piec, na którym musiałbym siedzieć. Nie, Tomku, nie chcę być bogaty i nie chcę mieszkać w ich ohydnych, dusznych domach. Ja kocham lasy, rzekę, beczki i przy tem chcę pozostać. Do licha! Właśnie kiedyśmy zdobyli strzelby, jaskinię, i kiedy mamy wszystko, czego zbójca potrzebuje, musiała przyjść ta przeklęta, głupia historja i wszystko popsuć!
Tomek uznał, że teraz nadeszła jego chwila.
— Ależ, Huck, bogactwo nie powstrzyma mnie od zostania zbójcą.
— Nie? O, Chwała Bogu! Czy tylko mówisz to poważnie, Tomku?
— Tak poważnie, jak mnie tu widzisz! Ale przecież, nie możemy cię przyjąć do bandy, jeżeli nie masz dobrego wychowania.
Twarz Hucka wydłużyła się.
— Więc nie chcecie mnie przyjąć? A przecież przyjęliście mnie wtedy jako pirata?
— Owszem, ale to widzisz co innego... Zbójca to coś o wiele bardziej eleganckiego, niż pirat. W niektórych krajach pochodzą oni nawet z najwyższej arystokracji, bywają wśród nich książęta i tak dalej.
— Tomku, byłeś przecież zawsze moim szczerym przyjacielem? Nie wyrzucisz mnie chyba, co, Tomku? Nie zrobisz tego, powiedz, prawda, Tomku?
— Widzisz, Huck, nie chciałbym tego zrobić, ale co ludzie powiedzą? Powiedzą: „Hm! Banda Tomka Sawyera! Ładne tam są gagatki!” I ciebie mieliby na myśli, Huck! Ani ty nie chciałbyś te go, ani ja także nie.
Huck milczał przez pewien czas, jakby staczał walkę wewnętrzną. Wreszcie rzekł:
— Dobrze, wrócę do wdowy na miesiąc i spróbuję — może mi się uda przyzwyczaić do tego i przetrzymać, jeżeli tylko potem przyjmiesz mnie do bandy, Tomku!
— Oczywiście, Huck, mądrze powiedziałeś! Chodź ze mną, stary głuptasie, poproszę wdowę, żeby była trochę wyrozumialsza dla ciebie.
— Zrobisz to, Tomku, naprawdę? To doskonale! Żeby mi chciała trochę tylko pofolgować w tych pierwszych, najgorszych czasach! Palić i kląć będę tylko na osobności, i albo wytrzymam, albo zginę. A kiedy zbierasz bandę i zaczynasz zbójeckie rzemiosło?
— O, natychmiast! Możemy już dzisiejszej nocy zwołać chłopców i dokonać wtajemniczenia.
— Czego dokonać?
— Wtajemniczenia.
— A to co takiego?
— To znaczy poprzysiąc sobie, że będziemy się wzajemnie wspierali wiernie, że nigdy żaden nie zdradzi tajemnic bandy, choćby go krajano na kawałki, a każdego, ktoby skrzywdził któregokolwiek z członków bandy, zabijemy razem z rodziną.
— Doskonale, Tomku, cudownie... Powiadam ci!
— Oczywiście, wiem o tem. A zaprzysiężenie to musi się odbyć o północy, w najustronniejszem i najstraszniejszem miejscu, jakie tylko można będzie znaleźć. Najlepszy byłby jakiś dom, w którym straszy, ale one są teraz wszystkie rozkopane.
— Racja, o północy jest najlepiej, Tomku.
— Naturalnie. I trzeba przysięgać na trumnę i wszystko to podpisać krwią!
— To mi się właśnie podoba! To miljon razy lepsze, niż korsarstwo! Będę siedział u wdowy, choćby mię to miało życie kosztować, Tomku! A gdy zostanę kiedyś prawdziwym zbójcą i wszyscy będą o mnie mówili, wówczas i ona będzie się czuła dumna, że wydobyła mię z bagna.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Marceli Tarnowski.