Przygody na okręcie „Chancellor“/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody na okręcie „Chancellor“ |
Podtytuł | Notatki podróżnego J. R. Kazallon |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1909 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Ilustrator | Édouard Riou |
Tytuł orygin. | Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
7 października. Dziesięć dni temu opuściliśmy Charleston: droga odbywa się pomyślnie i szybko. Zaznajomiłem się z porucznikiem i często z nim rozmawiam.
Dziś rano Robert Kurtis powiedział mi, że zbliżamy się do gromady wysp Bermudzkich na wysokości przylądka Hatteras. Obserwacye wskazały 32°, 20′ szerokości północnej, a 64°, 50′ długości zachodniej według południka Greenwich. Przed wieczorem zobaczymy Bermudy, mianowicie zaś wyspę św. Jerzego.
— Jak to — zawołałem — dopływamy do Bermudów? Sądziłem, że statek wyjeżdżający z Charlestonu posuwa się w kierunku więcej północnym, trzymając się prądu Golfstromu.
— W istocie, panie Kazallon, jest to zwyczajny kierunek, który tym razem jednak kapitan uważał za stosowne zmienić.
— Dlaczego?
— Nie wiem, z samego początku ruszyliśmy drogą wschodnią, jesteśmy więc na wschodzie.
— Czyś pan mu robił jakie względem tego uwagi?
— Owszem, wspomniałem mu kilkakrotnie, że nie jedziemy zwykłą drogą, na co mi odpowiedział, że sam najlepiej wie, co czyni.
Mówiąc to Robert Kurtis zmarszczył kilkakrotnie brwi i potarł ręką czoło; sądzę, że nie mówi wszystkiego, co myśli.
— Jednakże panie Kurtis dziś mamy siódmego października, zbyt więc już późno na to, ażeby w tym roku szukać nowych dróg. Nie mamy ani dnia do stracenia, jeżeli chcemy dojechać do Europy zanim się zerwą nawałnice.
— Tak, panie Kazallon, ani jednego dnia.
— Racz mi wybaczyć panie Kurtis niedyskretne pytanie, chciałbym jednak wiedzieć zdanie pańskie o kapitanie Huntly.
— Ja myślę — odrzekł porucznik — ja myślę, że to jest... mój kapitan!
Zaniepokoiła mnie ta ostrożna odpowiedź. Robert Kurtis nie mylił się wcale. Około trzeciej majtek czuwający na bocianiem gnieździe zawołał: »Ziemia pod wiatrem, na północo-zachód«, dotąd jednak zaledwie rozróżnić ją można było jako lekką mgłę.
Około szóstej wyszedłem na pokład w towarzystwie Letourneurów, ażeby przypatrzyć się Bermudom.
Otoczone łańcuchem skał, wznoszą się one bardzo mało nad poziom morza.
I to jest ten zaczarowany archipelag, ta grupa malownicza, którą wasz poeta, panie Kazallon, Tomasz Moore wychwalał w swoich odach. Już w 1643 r. wygnaniec Walter z zapałem opisał te wyspy, a później, jeżeli się nie mylę, damy angielskie nie chciały nosić kapeluszy, jeżeli te nie były zrobione z liści bermudzkich palm.
— Masz słuszność mój Andrzeju, archipelag bermudzki był bardzo w modzie około XVII wieku, dziś jednak uległ zupełnemu zapomnieniu.
— Oprócz tego, panie Andrzeju — dodał Robert Kurtis — poeci, unosząc się nad tym archipelagiem, wcale nie zgadzają się z żeglarzami, bo do lądu tych krajów, których widok tak zachwycał pieśniarzy, bardzo trudno dostać się marynarzowi z powodu skał formujących naokoło pas, ukryty pod wodą i bardzo dla okrętów niebezpieczny. Co zaś do jasnego nieba, o tem także wiele możnaby powiedzieć. Sam ogon huraganów, które niszczą Antyle, uderza w Bermudy, burza zaś, to jak wieloryb, ogonem najsilniej bije. Radzę więc nie dawać zbytniej wiary opisom Tomasza Moore i Waltera.
— P. Kurtis słusznie mówi — dodał uśmiechając się Andrzej — poeci jak przysłowia, jeden drugiemu zawsze przeczy. Jeżeli Tomasz Moore i Walter unoszą się nad rozkoszą pobytu na tych wyspach, za to Schakespeare, który zapewne musiał je znać lepiej niż tamci obydwaj, na nich umieścił najstraszliwsze sceny swojego dramatu »Burza!«
Anglicy, odwieczni posiadacze archipelagu, utrzymują na nim stacyę wojskową, która pośredniczy między Antyllami i Nową Szkocyą. Archipelag ten wciąż si powiększa, liczy on 50 wysp i wysepek, a madrepory pracują bezustannie nad powiększeniem ich, łączą je pomiędzy sobą i z czasem utworzą nowy kontynent.
Oprócz nas nikt z podróżnych nie wyszedł na pokład, ażeby zobaczyć ten ciekawy archipelag.
Panna Herbey zaledwie się ukazała na wystawce, musiała cofnąć się, przywołana do kajuty lamentującym głosem pani Kear.