Przygody na okręcie „Chancellor“/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Od 8 do 13 października. Wiatr północno-zachodni dmie silnie.
Morze rozkołysało się i żegluga męczy coraz gorzej. Deski w podłodze trzeszczą i to mnie nudzi potężnie. Podróżni prawie cały czas siedzą pod wystawką, ja zaś wolę zostać na pokładzie, pomimo ciągłego deszczu, przenikającego aż do kości.
Od dwóch dni daleko prędzej płyniemy, pomimo zniżenia masztów; wiatr przelatuje od 50 do 60 mil na godzinę.
»Chancellor« jest ciągle w najlepszym stanie, zboczenie jednak silne pcha nas ciągle na południe.
Zachmurzone niebo nie pozwala robić obserwacyi astronomicznych, nie wiemy zatem na pewno, gdzie się znajdujemy.
Towarzysze podróży nic nie wiedzą o dziwnym i niewytłómaczonym kierunku, jaki kapitan nadał statkowi.
Anglia jest na północo-wschodzie, a my ciągle płyniemy na południo-wschód! Robert Kurtis nie rozumie uporu kapitana, który zamiast puszczać ciągle żagle z wiatrem, powinien je zmienić i na północo-zachodzie szukać przyjaznych prądów.
Dziś zrana na wystawce spytałem Roberta Kurtisa, czy kapitan czasem nie zwaryował?
— Pan obserwujesz go ciągle, panie Kazallon, powinieneś więc lepiej wiedzieć ode mnie.
— Nie wiem co myśleć o nim, ale rzeczywiście ma szczególny wyraz twarzy i oczy często spoglądają błędnie!
— Czy jeździłeś pan z nim kiedy?
— Nie, panie Kazallon, po raz pierwszy teraz z nim płynę.
— I zwracałeś pan powtórnie uwagę kapitana na zły kierunek żeglugi?
— Zwracałem; ale on ponownie mi odpowiedział, że wie co robi.
— Powiedz mi, panie Kurtis, co myślą o tem bosman i porucznik Walter?
— Myślą toż samo, co pan i ja.
— No, ale gdyby kapitanowi Huntly przyszła fantazya zawieźć nas do Chin.
— To pojedziemy do Chin.
— Tak, ale subordynacya ma pewne granice?
— Nie, dopóki postępowanie kapitana nie grozi niebezpieczeństwem okrętowi.
— A jeżeli naprawdę dostał pomieszania zmysłów?
— W takim razie, panie Kazallon, wiem co mi robić należy.
Przyznam się, że było to dla mnie niespodzianką, nie wchodzącą wcale w program podróży na »Chancellorze«.
Pogoda coraz gorsza, w tej stronie Atlantyku silne wiatry ciągle panują w jesieni.
W nocy z dnia 11 na 12 »Chancellor« wpłynął na morze Sargaskie: tak nazywają przestrzeń wody otoczoną ciepłym prądem Golfstromu i pokrytą wodorostami, które Hiszpanie nazywają »Sargasso«.
Okręty Kolumba z trudnością zaledwie przebyły tę ruchomą masę.
W dzień Atlantyk wygląda jak ogród; panowie Letourneur wyszli także na pokład, pomimo silnej nawałnicy, która dmiąc na metalowe liny wydobywa z nich dźwięki jak ze strun harfy.
Ubranie każdy zapiął jak najszczelniej, chcąc je uchronić od poszarpania przez wiatr.
Okręt na tej łące morskiej przecina kolej szeroką, niekiedy wiatr zarzuca długie jak dzikie wino gałązki aż na liny masztowe, tworząc pomiędzy niemi festony zieleni.
Algi, te wstążki bez końca, 300 do 400 stóp długie, czepiają się masztów i pną się do samego szczytu.
Przez kilka godzin musieliśmy odpierać ten napad wodorostów, chwilami zaś »Chancellor«, cały okryty lianami, wyglądał jak krzak płynący po niezmiernej łące.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.