Przygody na okręcie „Chancellor“/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

14 października. »Chancellor« wypłynął nareszcie z tego roślinnego oceanu, a gwałtowność wiatru znacznie się zmniejszyła, płyniemy jednak szybko ze ściągniętymi żaglami.
Słońce dziś pięknie świeci, ale jest bardzo gorąco. Obserwacye wskazują 21°, 33′ szerokości północnej i 50°, 17′ długości zachodniej.
O dziesięć stopni więc posunęliśmy się ku południowi. Pomimo to kierunek pozostaje ciągle ten sam.
Ażeby zdać sobie sprawę z tego niepojętego uporu, kilkakrotnie rozmawiałem z kapitanem Huntly i nie wiem co sądzić, czy ma zdrowe zmysły, czy zwaryował. Wogóle mówi zupełnie rozsądnie. Może więc jest to rodzaj maniactwa, odnoszącego się tylko do rzeczy tyczących jego zawodu.
Takie zboczenia psychologiczne niejednokrotnie już widziano i mówiłem o tem Robertowi Kurtis.
Porucznik wysłuchał mnie z zimną krwią i powtórnie oświadczył, że dopóki kapitan nie naraża statku na zgubę wyraźnem szaleństwem, nie można mu odbierać władzy, bez narażenia się na surową odpowiedzialność.
Wróciłem do kajuty około ósmej, następnie czytałem przy świetle lampy i rozmyślałem z godzinę, wreszcie położyłem się spać.
W kilka godzin potem rozbudził mnie jakiś niezwykły hałas. Na pokładzie słychać było szybkie kroki i żywe nawoływania. Zdaje się, że załoga miała jakąś pilną robotę. Co to jednak może znaczyć? sondować nie potrzeba, żagle ciągle pod wiatrem, nie rozumiem tego wcale.
Przez chwilę chciałem wyjść na pokład, ale hałas uspokoił się wkrótce. Kapitan Huntly także powrócił do kajuty, umieszczonej na przodzie wystawki, położyłem się więc i ja napowrót do łóżka.
Zapewne jakiś manewr spowodował tę bieganinę. A jednak okręt ciągle równo się kołysze, burza więc nie grozi.
Nazajutrz 14, o 6-ej zrana, wyszedłem na wystawkę i obejrzałem statek. Na pozór nic się na pokładzie nie zmieniło. »Chancellor« pędzi z szybkością 11 mil na godzinę i wybornie się trzyma na powierzchni lekko kołyszącego się morza.
Wkrótce potem pan Letourneur wyszedł z synem na pokład. Pomogłem Andrzejowi wejść na werendę i oddychamy świeżem powietrzem silnie napojonem wonią morza.
Pytałem tych panów, czy nie obudził ich w nocy hałas na pokładzie.
— Mnie wcale nie, jednym tchem przespałem całą noc — odpowiedział Andrzej.
— W takim razie można ci powinszować twardego snu — rzekł p. Letourneur — bo ja także zbudziłem się wskutek hałasu, o którym pan Kazallon mówi. Zdaje się nawet, że wołano: żywo! żywo! do klap, do klap!
— Która mniej więcej mogła być godzina?
— Około trzeciej zapewne.
— I nie wiesz pan, dlaczego tak krzyczano?
— Nie wiem, panie Kazallon, ale nic ważnego stać się nie musiało, jeżeli nas nie zawołano na pokład.
Poszedłem obejrzeć klapy, znajdujące się przed i poza wielkim masztem, przez które wchodzi się na spód okrętu.
Jak zwykle są zamknięte, zauważyłem jednak, że przykryto je płótnem żaglowem, zatykając hermetycznie o ile można było.
Dlaczego tak zapieczętowano te otwory, nie wiem, zapewne jest jakiś powód, którego nie mogę zgadnąć.
Robert Kurtis rzecz całą wytłómaczy mi, poczekajmy więc, aż przyjdzie kolej służby na niego, to zaś co zauważyłem, lepiej zatrzymać w tajemnicy i nic nie mówić panom Letourneur.
Dzień będziemy mieli bardzo ładny, słońce wspaniałe weszło, powietrze zupełnie suche.
Z przeciwnej strony nieba widać sierp księżyca, mającego dziś zajść dopiero o 10-ej zrana. Za trzy dni będzie ostatnia kwadra, a 23 nów.
W roczniku moim zapowiadają na ten dzień wielki przypływ. Na pełnem morzu widzieć tego nie będziemy, ale na brzegach będzie to ciekawe zjawisko, bo nów uniesie masę wody do znacznej wysokości.
Panowie Letourneur zeszli na śniadanie, ja zaś zostałem sam na wystawce, czekając na porucznika.
O ósmej Kurtis zmienił Waltera.
Przed przywitaniem się ze mną, Robert rzucił okiem na pokład i czoło jego zmarszczyło się.
Potem obejrzał żagle okrętu i stan nieba, wreszcie zbliżając się do Waltera, zapytał:
— Kapitan Huntly?
— Nie widziałem go dotąd.
— Co nowego?
— Nic.
Potem rozmawiali jakiś czas po cichu.
Na jedno z pytań Walter odpowiedział przeczącym ruchem głowy.
— Przyślij mi bosmana, mój Walterze — rzekł Kurtis do odchodzącego porucznika.
Bosman wkrótce się zjawił, a Robert Kurtis zadał mu kilka pytań, na które tenże odpowiedział po cichu, kiwając przytem głową. Następnie na rozkaz porucznika warta oblała wodą płótno, pokrywające klapy.
Zbliżyłem się nareszcie i witając Roberta, zacząłem rozmowę o rzeczach zupełnie obojętnych. Widząc jednak, że Robert nie wspomina nic o tem co się stało, zapytałem:
— Ale! ale! cóż to wyrabialiście dziś po nocy na pokładzie?
Robert Kurtis uważnie popatrzył na mnie, nic nie odpowiadając.
— No tak, dzisiejszej nocy obudził mnie i pana Letourneur hałas jakiś. Co się stało?
— Nic, panie Kazallon, fałszywy ruch sternika skrzywił nagle bieg okrętu, trzeba więc było zwrócić go na dawną drogę i stąd pewien ruch na pokładzie. Złe jednak naprawiono zaraz i »Chancellor« płynie dalej w tym samym kierunku.
Zdaje mi się, że Robert Kurtis, tak zawsze prawdomówny, teraz skłamał przede mną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.