Przygody na okręcie „Chancellor“/XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XL.

7 stycznia. I tego wieczora jeszcze, pomimo ofiary pana Letourneur, nie jadłem nic... nic!...
Od kilku dni woda, która zalewa platformę tratwy za każdym wzniesieniem fali, obdziera do żywego mięsa skórę z nóg majtków. Owen, którego bosman za bunt trzyma na przodzie tratwy, znajduje się w okropnym stanie. Na prośby nasze rozwiązano go. Sandon i Burke także mają nogi pokaleczone; my zaś uchroniliśmy się dotychczas od tego, albowiem tył tratwy jest wyżej wzniesiony.
Dziś zrana bosman, pod wpływem szalonego głodu, rzucił się na szmaty płótna, wiszące na końcach starych masztów.
Dotąd słyszę zgrzyt jego zębów, pożerających te gałgany. Straszliwy głód zmusił nieszczęśliwego do napełnienia żołądka czemkolwiek, ażeby powstrzymać gwałtowne kurcze.
Po długich poszukiwaniach udało mu się odszukać kawałek skórzanego obicia na jednym z masztów.
Gryzie te skórę z niedającą się opisać chciwością i zdaje się, że po przełknięciu jej, głód nieco uśmierzył. Wszyscy zaczęliśmy go naśladować, kapelusz z lakierowanej skóry, daszek od czapki, jednem słowem, cokolwiek było skórzanego zostało pożarte.
Był to instynkt zwierzęcy, któremu ulegliśmy wszyscy. Zdawało się przez chwilę, że nic w nas nie zostało ludzkiego. Nigdy nie zapomnę tej okropnej sceny. Głodu nie zaspokoiliśmy, ale przynajmniej na chwilę przestał nam dokuczać. Niektórzy jednak nie mogli znieść tego rodzaju pokarmu i wyrzucili go w gwałtownych wymiotach.
Wybaczcie mi ten szczegół! Nie powinienem nic ukryć z cierpień, jakich doznaliśmy. Z mojego opowiadania niech każdy się dowie, wiele to cierpień moralnych i fizycznych może unieść człowiek. Wszystko opowiem, bo na nieszczęście przeczuwam, że nie doszliśmy jeszcze do krańca naszych męczarni. Gospodarz statku Hobbart pomimo, że jęczał ciągle aż do przesady, nie przyjął udziału w poprzednio opisanej scenie. Słysząc go, zdawaćby się mogło, że kona z wycieńczenia, patrząc znów na niego widać, że nic a nic głód mu nie dokucza. Ten obłudnik musi mieć jakiś ukryty skład, z którego czerpie. Szpieguję go ciągle, ale żadnym sposobem złapać nie mogę.
Upał jest ciągle nie do wytrzymania, zwłaszcza gdy wiatr ustaje. Porcye wody są niewystarczające, ale głód zabił w nas pragnienie. Kiedy pomyślimy, że w razie braku wody możemy jeszcze więcej cierpieć, prosimy gorąco Boga, ażeby nas uchronił od tej nowej niedoli. Na szczęście mamy jeszcze parę garncy wody w beczułce, która rozbiła się podczas burzy, druga zaś baryłka jest zupełnie nietknięta. Pomimo zmniejszenia się liczby osób na statku, kapitan uszczuplił porcye wody na kwaterkę, uważam, że dobrze zrobił. Wódki pozostało nam jeszcze z pół garnca, schowano ją na tyle tratwy.
Dziś 7 stycznia, o wpół do 8-ej wieczorem, porucznik Walter skonał na moich rękach.
Starania panny Herbey i moje nic nie pomogły. Pozostało nas czternaście osób.
Na kilka chwil przed śmiercią Walter dziękował pannie Herbey i mnie za opiekę, którą otaczaliśmy go. I niedosłyszalnym prawie głosem rzekł, upuszczając list, trzymany w drżących rękach.
— Panie... ten list... to od mojej matki... brak mi sił... To ostatni list od niej... pisała do mnie: »czekam na ciebie moje dziecko, chciałabym się z tobą zobaczyć«. Nie, matko,: ty już mnie nie ujrzysz więcej... Panie... ten list... połóż go na moich ustach... tutaj... tutaj... chcę umrzeć, całując go... moja matko... mój Boże!...
Włożyłem w zimną już rękę Waltera list i przykryłem nim usta umierającego. Na chwilę wzrok jego się ożywił i słyszeliśmy jak usta konającego ucałowały matczyne pismo.
Dusza jego uleciała!... Niech Bóg ją ma w swojej świętej opiece.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.