Przygody na okręcie „Chancellor“/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody na okręcie „Chancellor“ |
Podtytuł | Notatki podróżnego J. R. Kazallon |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1909 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Ilustrator | Édouard Riou |
Tytuł orygin. | Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
4 grudnia. Pierwsze oznaki buntu znikły przed energią i stanowczością kapitana. Czy na przyszłość tak samo mu się powiedzie? Należy mieć nadzieję, bo brak posłuszeństwa pomiędzy załogą byłby dla nas straszliwym ciosem.
W nocy pompy przestały działać.
Okręt porusza się coraz ciężej, a że zbyt trudno mu jest unosić się na falach, bałwany więc zalewają pokład i przez klapy dostają się na spód. Nowy przybytek wody.
Położenie stało się równie gnoźnem jak pod koniec pożaru. Podróżni i załoga czują, że okręt zaczyna im uciekać z pod nóg. Widzą, że woda powoli lecz ciągle wznosi się, grożąc im, jak dawniej płomienie.
Załoga zresztą wskutek groźby Kurtisa pracuje ciągle i chcąc nie chcąc majtkowie energicznie walczą, sił jednak zaczyna im już brakować.
Ci, którzy wydobywają kubły, muszą uciekać z pokładu, gdzie po pas pogrążeni w wodzie, każdej chwili mogą być zalani.
Pozostał ostatni środek i nazajutrz po naradzie z porucznikiem i bosmanem, Kurtis postanowił opuścić okręt, a że łódka nie byłaby w stanie pomieścić wszystkich, postanowiono natychmiast zbudować tratwę.
Załoga ma pracować przy pompach aż do odpłynięcia. Cieśla Daoulas dostał zlecenie bezzwłocznego przystąpienia do roboty.
Uradzono, że tratwa będzie zbudowaną z zapasowych rei i desek, poprzednio przerżniętych podług miary.
Tym sposobem, po zbiciu ich będziemy mieli silne rusztowanie, na którem spocznie pokład tratwy długiej na 40, a szerokiej na 20 do 25 stóp.
Kurtis, Falsten, cieśla i dziesięciu majtków natychmiast wzięli się do pił i toporów, któremi przerzynają reje i deski.
Reszta załogi wraz z podróżnymi ciągle pracuje przy pompach. Obok mnie stoi Andrzej, na którego ojciec spogląda z głębokim smutkiem. Co stanie się z biednym chłopcem, jeśli będzie zmuszony walczyć z falami w warunkach, w których najsilniej zbudowanemu mężczyźnie trudno byłoby uratować się.
W każdym razie będziemy we dwóch około niego i nie opuścimy go w danej chwili.
Przed panią Kear, która wskutek ciągłej senności straciła prawie władzę myślenia, ukryto cały ogrom niebezpieczeństwa.
Panna Herbey wychodzi na pokład tylko na kilka minut. Pobladła ze zmęczenia, ale sił nie utraciła wcale. Zaleciłem jej, ażeby na wszelką ostateczność była przygotowaną.
— Jestem nią i oddaję się pod opiekę niebios — odrzekła mi śmiało dziewczyna, poczem wróciła do pani Kear.
Wzrok Andrzeja Letourneur pobiegł za nią i wyraz głębokiego smutku wyrył się na jego twarzy.
Około ósmej wieczorem ukończono wiązanie tratwy. Spuszczono próżne i mocno zatkane beczułki, których przeznaczeniem jest, ażeby silnie przymocowane do tratwy, łatwiej ją unosiły na falach.
W dwie godziny później rozległy się krzyki w kajucie, z której wybiegł p. Kear, wołając: Toniemy! Okręt tonie! W chwilę potem p. Herbey i Falsten wynieśli omdlałą panią Kear.
Rozpaczliwe wołania ciągle się powtarzają, zamęt na okręcie nie do opisania.
Robert Kurtis wbiegł do kajuty, wynosząc mapę, sextant i busolę.
Załoga rzuciła się do tratwy, na której jednak dla braku pokładu nie można szukać ratunku.
Trudno opisać wszystkie myśli, które przebiegły przez moją głowę, trudno wypowiedzieć to chwilowe jasnowidzenie, w którem ujrzałem całe życie moje!
Zdawało się, że całe moje istnienie zamknęło się w tej ostatniej chwili! Czułem usuwające się wraz ze mną deski okrętu! Ujrzałem wznoszącą się wodę, jak gdyby ocean rósł pode mną!
Kilku majtków z rozpaczliwym krzykiem schroniło się na maszty. Chciałem iść za ich przykładem.
Czyjaś ręka mnie zatrzymała. To p. Letourneur z oczami pełnemi łez wskazał mi swojego syna.
— Tak — zawołałem, ściskając go konwulsyjnie za rękę. — We dwóch ocalimy go.
Zanim zdążyłem to powiedzieć, Kurtis pochwycił Andrzeja, unosząc go ku bocianiemu gniazdu, a »Chancellor« zwykle dotąd szybko popychany wiatrem, zatrzymał się nagle. Uczuliśmy silne wstrząśnienie.
Okręt pogrążył się w morze! Woda zalewa mi kolana. Instynktownie chwytam za jakąś linę... Raptem jednak pogrążanie wstrzymało się i »Chancellor«, którego pokład zanurzył się na dwie stopy w morze, stanął nieruchomy.