Przygody na okręcie „Chancellor“/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody na okręcie „Chancellor“ |
Podtytuł | Notatki podróżnego J. R. Kazallon |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1909 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Ilustrator | Édouard Riou |
Tytuł orygin. | Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W nocy z 4 na 5 grudnia. Robert Kurtis, przebiegłszy zalany pokład, zaniósł Andrzeja na bocianie gniazdo, gdzie i p. Letourneur także wdrapał się wraz ze mną.
Spojrzałem naokoło siebie, o ile pozwoliła mi moc dość jasna. Kapitan porwrócił na swoje stanowisko na wystawce. Na samym tyle statku pod wzniesieniem dotąd niezatopionem widać w cieniu pana Kear, jego żonę, pannę Herbey i Falstena. Na krańcu przednim porucznik i bosman, reszta załogi pouczepiana na masztach.
Andrzej Letourneur wgramolił się na najwyższą platformę bocianiego gniazda. Biedny ojciec musiał mu ustawiać mogę na każdym stopniu drabiny sznurowej, pomimo chwiejności jej dostał się na górę bez przypadku.
Niemna jednak środka przekonania pani Kear, która za nic w świecie nie chce ustąpić z wystawki, narażając się na porwanie przez lada silniejszy bałwan. Panna Herbey nie chciała rozstać się ze swoją panią i pozostała przy niej. Najpierwszem staraniem Kurtisa, jak tylko okręt zaprzestał pogrążać się, było rozpuszczenie wszystkich żagli, potem zaś zrzucono reje przy masztach, ażeby tym sposobem zapewnić równowagę okrętu; zdaje się, że okręt nie przechyli się na żadną stronę, może jednak co chwila iść na dno. Zbliżyłem się do Kurtisa zapytując, co myśli o tem.
— Czy ja mogę wiedzieć — odrzekł zupełnie spokojnym głosem. — To zależy od stanu morza. Wiem tylko, że w tej chwili okręt stanął w równowadze, którą jednak za chwilę utracić może!
— Czy »Chancellor« może płynąć, teraz, mając dwie stopy wody na pokładzie?
— Nie, panie Kazallon, może jednak posuwać się bokiem pod działaniem prądów i wiatru i jeżeli utrzyma się w ten sposób przez parę dni, to dowiezie nas do lądu. Oprócz tego, jako ostatni ratunek mamy tratwę, którą za kilka godzin ukończą; równo ze świtem odpłyniemy.
— Więc masz pan jeszcze jakąkolwiek nadzieję?
— A pocóż się z nią rozstawać, panie Kazallon, nawet w najcięższych okolicznościach. Mogę pana zapewnić, że jeżeli mamy przeciwko sobie 99 szans zagłady, pozostaje nam jeszcze jedna wyratowania się. Jeżeli się nie mylę, to »Chancellor« w połowie zatopiony znajduje się w tych samych warunkach, w jakich w 1795 r. uratowano statek trzymasztowy »Junona«. Przez 20 dni wisiał on pomiędzy dwiema wodami. Podróżni i załoga schronili się na wierzchołki masztów i kiedy nareszcie ukazała się ziemia, wszyscy, którzy wytrzymali głód i zmęczenie, ocalili się na łodziach rybackich! Jest to fakt zbyt znany w dziejach żeglarstwa, ażebyś pan także nie przypominał go sobie! Dlaczegóż więc »Chancellor« nie ma być równie szczęśliwym jak »Junona«.
Możnaby długo sprzeczać się o to z kapitanem, ale ze wszystkiego okazuje się, że Kurtis nie utracił dotąd nadziei.
Ponieważ jednak równowaga okrętu w każdej chwili może się zachwiać, lepiej więc jak najprędzej opuścić »Chancellora«; uradzono zatem, ażeby nazajutrz, jak tylko cieśla ukończy tratwę, natychmiast odpłynąć.
Wystawcie sobie teraz rozpacz załogi, kiedy około północy Daoulas spostrzegł, że rusztowanie tratwy zniknęło! Liny powstrzymujące ją pękły przy zatonięciu okrętu i wiązanie odpłynęło przed godziną przynajmniej!
Majtkowie dowiedziawszy się o tem nowem nieszczęściu zaczęli rozpaczliwie wołać: ścinać maszty! spuszczać maszty w morze!
I nie zastanawiając się nad niewłaściwością postępowania, chcą rąbać maszty i zbijać z nich tratwę.
Ale Robert Kurtis zapobiegł temu.
— Na miejsce chłopcy — zawołał. — Niech nikt nie waży się przeciąć chociażby postronka bez mojego rozkazu. »Chancellor« jest w równowadze! »Chancellor« nie zatonie tak prędko!
Pewność głosu kapitana przywróciła przytomność załodze i majtkowie, wbrew swej woli, wrócili każdy na swoje miejsce.
Jak tylko rozwidniło się, Robert Kurtis wspiął się na szczyt okrętu, troskliwie rozglądając się po morzu i szukając okiem tratwy.
Próżne usiłowania! Zniknęła. Spuszczenie łódki dla poszukiwań jest niepodobieństwem z powodu silnego kołysania się bałwanów. Łódka wreszcie jest za słabą, aby mogła im się opierać.
Trzeba więc natychmiast przystąpić do budowania nowej tratwy.
Pani Kear zdecydowała się nareszcie zejść z wystawki i przeszła na pokład bocianiego gniazda, gdzie upadła bez zmysłów.
Pan Kear razem z Silasem Huntly usadowili się na przednim maszcie. Obok pani Kear i panny Herbey obrali sobie miejsce Letourneurowie. Naturalnie jest im bardzo ciasno na platformie, mającej zaledwie 12 stóp średnicy. Pomiędzy bocianiemi gniazdami przeciągnięto druty, zabezpieczające od zbytniego kołysania się.
Kurtis kazał rozciągnąć ponad platformą kawał płótna, czem zabezpieczył kobiety od skwaru słońca.
Na szczęście ujęto kilka baryłek, pływających pomiędzy masztami okrętu. Zawierają one mięso wędzone, suchary i niewielką ilość słodkiej wody, stanowiącej obecnie jedyny nasz zapas.