Przypadki grabiego Antwerpji
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przypadki grabiego Antwerpji |
Pochodzenie | Dekameron |
Wydawca | Bibljoteka Arcydzieł Literatury |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Damy wzdychały często, słuchając opowieści o rozlicznych przypadkach pięknej Alatiel. Któż jednak mógł wiedzieć, co było tych westchnień przyczyną? Być może, wzdychały tak nie z litości nad nieszczęściami Saracenki, lecz przez zazdrość dla jej częstych miłosnych igraszek. Ostawmy jednak na ten czas tę sprawę. Przy ostatnich słowach opowieści Pamfila wszyscy śmiechem wybuchnęli. Królowa, widząc, że opowieść już skończona, obróciła się do Elizy i dalej jej ciągnąć kazała. Eliza z wesołym uśmiechem zaczęła w te słowa:
— Obszerne jest to pole, po którem się dziś przechadzamy. Każdy w szranki wychodząc, mógłby nie jedną, lecz dziesięć opowieści do końca doprowadzić, tak wiele bowiem srogich i niespodziewanych zdarzeń fortuna na ludzi sprowadza. Wybrawszy jedno z nich, opowieść swoją zaczynam:
Gdy władza nad cesarstwem rzymskiem od Francuzów do Niemców przeszła, przyszło między temi nacjami do wielkiej nienawiści, której skutkiem uporczywa i długa wojna była. Król francuski, widząc konieczność obrony swego kraju i napaści na wroga, pospołu ze swym synem zebrał wszystkie siły swego państwa, do których dołączył jeszcze i te, co mu je krewniacy i przyjaciele przysłali, i z wielkim wojskiem na wroga wyruszył. Nim jednak to się stało, nie chcąc kraju bez rządcy ostawić, poruczył władzę nad Francją Gualtieri, grabiemu Antwerpji. Grabia był wielce rozumnym i szlachetnym człekiem, przyjacielem i wiernym sługą króla, a także rycerzem w sztuce wojennej zawołanym. Król jednakowoż sądził go sposobniejszym do trudów rządzenia, niźli do czynów wojennych. Grabia jął rządzić rozumnie i sprawiedliwie, nie gardząc radami królowej i jej synowej. Aczkolwiek obie te damy powierzono jego pieczy i władzy, on wszelako należną cześć im okazywał i jak do swych władczyń się do nich odnosił.
Gualtieri był mężczyzną czterdziestoletnim, wielce urodziwym i tak obyczajnym, jak tylko szlachcic i dworzanin być nim może, krom tego był najpowabniejszym i najwdzięczniejszym rycerzem swego czasu, troskającym się wciąż o swój urodziwy pozór i stroje.
Gdy król wraz z synem na wojnie przebywał, grabiemu umarła żona, ostawiając mu dwoje maleńkich dzieci: chłopca i dziewczynkę. W tym czasie Gualtieri ciągłe na dworze bawił, odwiedzając królowę i jej synową i rozprawiając z niemi o potrzebach państwa. Żona młodego króla obróciła nań swoją uwagę i zważywszy jego urodę i polerowne obyczaje, tkliwą miłość do niego uczuła. Widząc się świeżą i młodą i wiedząc, że grabia bez żony ostał, sądziła, że nie trudno jej będzie miłość jego pozyskać. Nie było innych przeszkód jak wstyd, aliści postanowiła go przemóc i odkryć Gualtieri szczerze tajemnicę serca swego. Pewnego dnia, będąc sama, posłała po grabiego, pod pokrywką, że chce się naradzić z nim nad sprawami państwa. Gualtieri, który nie podejrzewał wcale, jakie są zamysły księżniczki, przybył bez zwłoki. Usiadł obok niej w komnacie, gdzie byli sami, a później spytał się, dla jakiej przyczyny go przyzwała. Aliści księżniczka milczała. Wreszcie miłością pobudzona, czerwona od wstydu i cała drżąca, zaczęła mówić urywanym głosem i z płaczem napoły.
— Najmilszy mój przyjacielu i władco! Jako człek rozumny bez trudu pojąć możecie, jak wielka jest skłonność i słabość zarówno mężczyzn, jak i białogłów, zrozumiecie takoż, dlaczego u niewiast z większą siłą niedostatki te występują. Sprawiedliwy sędzia nie wymierzy jednakiej kary za ten sam grzech, popełniony przez różne osoby i w różnych okolicznościach. Któż nie zgodzi się na to, że biedny człek albo uboga białogłowa, którzy w pocie czoła na życie pracują, o wiele większej godni są nagany, gdy się urokowi i powabom miłości poddaję, niźli bogata dama, na próżnowaniu czas swój trawiąca i zwyczajna posiadać wszystko, czego zapragnie. Dlatego też mniemam, że dostatki i swoboda w znacznej mierze usprawiedliwiają kobietę, która zbytkiem otoczona, głosowi miłości ulega. Jeśli zaś wybierze nadto za przedmiot swego uczucia rozumnego i dzielnego kochanka, wydaje mi się nietylko godną pobłażania, ale i całkiem usprawiedliwioną. Zdawa mi się, że we mnie oba te warunki się łączą, a przytem do miłości przynaglają mnie jeszcze i inne przyczyny, jak moja młodość i nieobecność męża. Niechajże to wszystko w oczach waszych będzie wytłumaczeniem mojej gorącej miłości i niechaj was przekona, tak jak każdego rozumnego człeka przekonać winno. Gdy się tak stanie, proszę, abyście mi nie odmawiali pomocy swojej i rady. Powiem wam jeszcze, że w czasie nieobecności męża, chuciom moim cielesnym ani sile miłości stosownego nie mogę dać odporu.
Jakże zresztą mogę przeciwiać się temu, czego zwalczyć nie jest w stanie nietylko słaba białogłowa, ale i każdy z silnych mężów, których codzień miłość zwycięża i hołduje. Pędząc życie swoje wśród dostatków i próżnowania, jako to sami widzicie, ulec namiętności musiałam. Wiem sama najlepiej, że to rzecz sromotna, aliści, jeśli wszystko w tajności pozostanie, zaledwie mój postępek za nieobyczajny poczytać będzie można. Kupido był dla mnie tak łaskawy, że nietylko mi rozumu nie odjął przy wyborze kochanka, ale jeszcze wskazał na was jako na człeka mojej miłości godnego. Mniemam, że się nie mylę, poczytując was za najurodziwszego, najdworniejszego i najmądrzejszego rycerza, jakiego w naszem królestwie spotkać można. Ja żywię bez męża, wy bez żony ostaliście! Błagam was tedy, w imię afektu mego do was, ulitujcie się nad młodością moją, która zaiste z waszej przyczyny, jak lód od ognia topnieje.
Gdy słowa te wyrzekła, łzy rzuciły się do jej oczu z taką siłą, że już nic powiedzieć nie mogła, chocia i chciała jeszcze wiele zaklęć i próśb do grabi obrócić. Skłoniła jeno głowę, jakby zbytkiem uczuć zwyciężona i płacząc osunęła się na piersi Gualtieri. Grabia, jako rycerz prawy, surowemi słowy zgromił tę jej namiętność bezrozumną, a widząc, że dama chce mu się rzucić na szyję, odepchnął ją i rzekł, iż prędzej da się poćwiartować lub kołem połamać, niż sobie albo komukolwiek na taką zakałę czci swego pana pozwoli.
Księżniczka, usłyszawszy to, zapomniała w jednej chwili o swojej miłości i w porywie pierwszego gniewu zawołała:
— Mniemasz, że pozwolę z podobną wzgardą moje pragnienia odtrącać? Klnę się, niegodny rycerzu, który chcesz mojej śmierci, że ja ciebie pierwej żywota pozbawię.
Rzekłszy te słowa, schwyciła się za włosy, potargała je, a później rozerwała na sobie szaty i jęła krzyczeć z wszystkich sił:
— Na pomoc, na pomoc! Grabia Antwerpji gwałt mi zadać pragnie!
Grabia, obawiając się podłej zawiści dworaków więcej, niźli czystego sumienia swego i wiedząc, że oskarżeniom księżniczki łatwiej uwierzą, niż jego niewinności, opuścił co żywo komnatę i pałac i uciekł do swego domu. Tam, nie tracąc po próżnicy czasu, dziatki swoje na konia wsadził, sam na siodło wskoczył i pomknął jak wicher w stronę Calais.
Tymczasem na krzyki księżny zbiegła się siła ludzi. Ci, ujrzawszy ją w takim nieładzie, nietylko słowom jej uwierzyli ale krom tego, przypomniawszy sobie układność, dworność i frantostwo grabi, ku tej myśli przyszli, że rycerz oddawna już do tego haniebnego celu zmierzał.
Rzucili się więc pełni gniewu na dom Gualtieri, aby rycerza uwięzić. Nie znalazłszy go, zagrabili całą jego majętność i dom zburzyli. Wieść o tem zdarzeniu doszła w końcu do króla i jego syna. Ci, zapaleni gniewem, skazali grabię wraz z jego potomstwem na wieczne wygnanie i wielką nagrodę przyrzekli temu, kto go dostawi żywym lub umarłym.
Tymczasem Gualtieri zrozpaczony tem, że z niewinnego na skutek swej ucieczki stał się przestępcą, zdążył przebrać się wraz z dziatkami do Calais, nie będąc od nikogo poznany, a wkrótce potem dostał się do Anglji. Wdziawszy na się wielce nędzne szaty, przybył do Londynu. Nim wszedł do miasta, zalecił dzieciom swoim dwie rzeczy: cierpliwość w znoszeniu nędzy i nieszczęść, w które los niewinnie je wtrącił i tajemnicę najściślejszą przed wszystkimi, skąd pochodzą i kto jest ich rodzicem. Syn Gualtieri liczył zaledwie osiem lat; córka, zwana Violantą, nie więcej jak siedem. Mimo tak młodego wieku, dzieci pojęły wybornie pouczenia ojca i dowiodły tego później czynami. Gualtieri postanowił, że lepiej będzie jeśli dzieciom zmieni imiona, dlatego też przezwał chłopca Perrotto, a dziewczynę, Giannettą. Przebrawszy się w łachmany, podobne do tych, co je żebracy francuscy noszą, weszli do Londynu i o jałmużnę prosić jęli. Pewnego dnia, kiedy trafunkiem znajdowali się w kościele, zdarzyło się, że pewna dama, żona jednego z marszałków króla angielskiego, wychodząc z głównej nawy, ujrzała grabiego i jego dzieci, proszących o wsparcie. Dama spytała go, skąd jest rodem i zali to jego dzieci? Odparł, że pochodzi z Pikardji i że musiał porzucić kraj ojczysty pospołu z temi drobnemi dziećmi, z powodu pewnego występnego czynu, jaki popełnił jego najstarszy syn, hultaj niegodziwy.
Szlachetna i tkliwa dama popatrzyła na dzieweczkę, którą wielce wdzięczną i urodziwą znalazła i rzekła w te słowa:
— Jeżeli się zgodzisz, przyjacielu, wezmę do siebie tę miłą dzieweczkę. Gdy na uczciwą kobietę wyrośnie, zatroskam się o to, aby w stosownym czasie dobrze za mąż ją wydać i wianem obdarzyć.
Grabiemu bardzo te słowa do serca przypadły. Zaraz swą zgodę wyraził i wylewając łzy, polecił córkę łaskom damy. Znalazłszy dobry schron dla Giannetty, postanowił nie pozostawać tu dłużej. Przeszedł całą wyspę o żebranym chlebie, pospołu z Perrottem i wreszcie przybył do księstwa Walji, srodze zmęczony, bowiem do chodzenia piechotą nie był nawykły. W księstwie Walji przemieszkiwał drugi marszałek króla, człek wielce bogaty i trzymający na swym dworze liczną służbę. Grabia ze swym synem często na dwór ten zachodził, bowiem nie skąpiono mu tam strawy. Na dziedzińcu zamku bawił się zwykle syn marszałka, pospołu z synami szlachciców, biegając, skacząc i inne igraszki czyniąc. Perotto przyjmował nieraz w tych igrach udział, taką zręczność po sobie pokazując, że zawsze w każdej sztuce nad innymi brał przodek. Marszałek, przyglądający się igraszkom dzieci, wielce sobie w zręczności i zachowaniu się chłopca upodobał i zapytał, kim on by był? Odpowiedziano mu, że jest synem nędzarza, który nieraz do zamku po jałmużnę przychodzi.
Marszałek kazał żebrakowi powiedzieć, że radby był zatrzymać jego syna przy sobie. Grabia, który o nic lepszego Boga prosić nie mógł, zgodził się na to chętnie, chocia ciężko mu było z synaczkiem się rozstawać. Poczem uspokojony o los syna i córki, opuścił Anglję i przebrał się do Irlandji. Przybywszy do miasta Stanford, przystał na służbę do pewnego rycerza, i spełniał najniższe posługi, do jakich są obligowani masztelarze i inni słudzy. Nie będąc od nikogo uznany, w trudach i niewczasach życie pędził. Tymczasem Violanta, Giannettą zwana, żyła u szlachetnej damy w Londynie, wyrastając na mądrą i wielce urodziwą panienkę. Dama, jej mąż i wszyscy, co ją znali, w osobliwym stopniu łaskami i przychylnością swoją ją darzyli. Nie było nikogo, coby pomiarkowawszy jej obyczaje, pozór i dworność, nie rzekł, iż godna jest największej szczęśliwości i czci. Dama, która ją od ojca wzięła, wiedziała o nim tylko to, co on jej sam o sobie opowiedział, umyśliła więc wydać ją zamąż stosownie do jej niskiej kondycji. Aliści Bóg, sprawiedliwy sędzia dzieł ludzkich, wiedział, że szlachetna dzieweczka niewinnie za cudzy grzech poniżona została i dlatego całkiem inaczej ustanowił. Szlachetnej panience nie sądzone było wstąpić w stadło z człekiem podłego stanu; to, co się z nią stało, trzeba przypisać szczególnej łasce bożej. Marszałek i jego żona mieli tylko jednego syna, którego czułą miłością darzyli, nie tylko dlatego, że był ich dzieckiem, ale takoż dla cnót jego, przymiotów i urodziwej postaci. Ów młodzian, o sześć lat starszy od Giannetty, wdziękiem i pięknością jej oczarowany, tak się w niej zakochał, że o żadnej innej myśleć już nie chciał. Ponieważ jednak mniemał, że jest to dzieweczka niziuchnego stanu, nie miał śmiałości poprosić rodziców o przyzwolenie poślubienia jej, a nawet obawiał się zdradzić ze swym afektem, bowiem myślał, że go osądzą surowie za wybranie tak niegodnego przedmiotu miłości.
Skryte płomienie tem większą udrękę mu sprawiały. Z tego poszło, że ciężko zachorzał. Zwołano co najtęższych medyków, aliści ci, jakkolwiek uważnie za objawami niemocy śledzili, przecie żadną miarą wpaść nie mogli na jej właściwą przyczynę i poczęli już o uzdrowieniu wątpić. Rodzice otroka w tak wielką boleść i melankolję popadli, że większej siły ludzkie przenieśćby już nie mogły. Nieraz i nie dwa błagali go, aby im odkrył przyczynę swego cierpienia, on jednakoż tylko im westchnieniami odpowiadał i mówił, iż czuje swój bliski koniec. Pewnego dnia przy łożu chorego siedział młody, wielce uczony lekarz, trzymając go za rękę i puls mierząc. W tym trakcie do komnaty weszła Giannetta, która o chorego miała troskliwe staranie przez cześć, jaką dla jego matki żywiła. Młodzieniec, ujrzawszy ją, poczuł, że w sercu jego zwiększają się miłosne płomienie, przez co i puls począł bić silniej, niż zazwyczaj. Medyk to zaraz z wielkiem zadziwieniem zauważył i jął badać, jak długo trwać będzie to przyśpieszone bicie. Gdy Giannetta wyszła z komnaty, puls osłabł. Wówczas zdało się medykowi, że odkrył prawdziwą przyczynę choroby. Trzymając po dawnemu chorego za rękę, kazał przywołać Giannettę, pod pozorem, że chce się jej o coś zapytać. Giannetta zjawiła się nie mieszkając; nim jeszcze przez próg komnaty przestąpiła, już puls z pierwszą mocą bić począł, a później znów po jej wyjściu osłabł. Wówczas medyk, upewniony już, co do słuszności swoich podejrzeń, podniósł się i wziąwszy na stronę rodziców, rzekł do nich:
— Uzdrowienie waszego syna nie zależy od kunsztu lekarzy, spoczywa ono w rękach Giannetty, którą młodzieniec miłuje z całej duszy, jak to poznałem z różnych znaków. Ona, zasię jak ze wszystkiego wnosić można, ani się nawet tego domyśla. Jeśli wam życie jego miłe, osądźcie sami, co wam czynić wypada.
Marszałek i jego żona ucieszyli się wielce, ponieważ wiedzieli już, jakiego środka trza użyć, aby syna ocalić. Nie było im jednak po myśli synowi za żonę Giannettę dawać. Po wyjściu lekarza, udali się do komnaty chorego.
— Synu mój — rzekła matka — nigdybym nie uwierzyła, że będziesz mógł ukrywać przedemną jakiekolwiek z swoich pragnień, a zwłaszcza to, które niespełnionem będąc, do takiego cię przywodzi stanu. Mogłeś być przecie pewien, że niema na świecie takiej rzeczy, którejbym dla ciebie nie uczyniła, choćby ona i niegodną była. Mimo, żeś mi to zataił, Bóg okazał się bardziej litosny dla cię, niż ty sam dla siebie, i, aby cię od śmierci uchronić, ukazał mi przyczynę niemocy twojej. Wiem, że jest nią zbytek miłości, jaką żywisz do pewnej dzieweczki. Nie trza ci się było wstydzić swego afektu, bez względu na to kimby i twoja wybranka była. Wiek twój miłości się domaga i powiem ci nawet, że gdybyś nie miłował, gorsze mniemaniebym o tobie miała. Zatem nie sromaj się przedemną, mój synu, jeno szczerze wszystkie pragnienia swoje mi odkryj. Zbądź się melankolji i tej myśli przykrej, co niemoc twoją powoduje, nabierz otuchy i pamiętaj, że niema na świecie nic takiego, czegobym dla cię nie uczyniła, bowiem miłuję cię bardziej, niż życie własne. Porzuć więc wstyd fałszywy i strach i rzeknij mi, jak i czem mogę ci w twojej miłości dopomóc? Jeżeli obaczysz, że nie uczynię wszystkiego, co w mojej mocy leży i że do pomyślnego skutku rzeczy nie przywiodę, będziesz mógł mnie nazwać najokrutniejszą matką, jaka kiedykolwiek dzieci na świat wydała.
Młodzieniec, usłyszawszy słowa matki, najpierw się ze wstydu zarumienił, lecz później pomyślawszy, że nikt skuteczniej od niej w tej sprawie mu nie dopomoże, przemógł wstyd i rzekł:
— Jeśli, droga matko, do tych pór moją miłość skrywałem, to przyczyną tego było, iż patrząc na wielu ludzi, to przeświadczenie wyniosłem, iż gdy człowiek do sędziwego wieku przychodzi, nie chce wspominać o tem, że i sam był kiedyś młodym. Aliści, widząc po waszych słowach, że jesteście pełni wyrozumienia, nie tylko nie będę przeczył temu, czego się domyślacie, lecz i szczerze wam wszystko wyznam pod warunkiem, że zdziałacie wszystko, aby swoją obietnicę wypełnić, tak abym wrychle do zdrowia mógł powrócić.
Dama (która, zamyśliwszy już coś, zbytnio wierzyła w uskutecznienie swoich zamysłów, chocia nie sądzone im było spełnić się w takiej właśnie postaci) ponowiła swoje zaręczenia, prosząc, aby uwiadomił ją o swoich pragnieniach, i przyrzekając, że bez odwłoki całą sprawę uładzi, zgodnie z jego życzeniem.
— Do tego stanu, w jakim mnie teraz widzicie — rzekł młodzieniec — dowiodła mnie nieszczęśliwa miłość do Giannetty. Jej piękność, obyczajność i nieśmiałość, co mi afektów swych wyznać nie dozwalała, a takoż obawa zdradzenia się z mą miłością przed kimkolwiek — oto, co mnie w niemoc wtrąciło. Jeśli się wam nie uda dopełnić w tej czy innej postaci tego, coście mi obiecali, bądźcie pewni, że nie będę żył już długo.
Matka widząc, że teraz nie czas gromić syna, przeciwnie, że raczej otuchy dodawać mu należy, odparła z uśmiechem:
— Czyż trza było, mój synu, dla tej przyczyny aż w chorobę popadać? Bądź teraz cierpliwy, pozwól mi działać, a obaczysz, że do zdrowia powrócisz.
Młodzieniec, pełen nadziei, zaczął wkrótce do sił przychodzić; matka, wielce tem uradowana, myślała tylko nad tem, jakby spełnić daną mu obietnicę.
Pewnego dnia przywołała Giannettę i łaskawemi, a żartobliwemi słowy wypytywać ją jęła, zali ma jakiego miłośnika? Ginnetta pokraśniała od wstydu i rzekła:
— Niestosowna to rzecz myśleć o miłości, gdy się jest biedną dziewczyną, wygnaną z domu i żyjącą z łaski obcych ludzi, tak jak ja.
— Jeśli kochanka niemasz — odparła dama — to, gdy tylko zechcesz, my ci go znajdziemy. Będziesz z nim żyła szczęśliwie, ciesząc się swoją pięknością. Nie przystoi przecie tak urodziwej dzieweczce bez miłośnika ostawać.
— Szlachetna pani — rzecze Giannetta — wziąwszy mnie od ojca-nędzarza, wychowywaliście mnie jak córkę rodzoną; za to gotowa jestem być wam posłuszną we wszystkiem, w tem tylko jednem nie mogę się przecie poddać waszej woli i mniemam, że tak dobrze czynię. Jeśli się wam podoba dać mi męża, jego tylko miłować będę. Z dziedzictwa przodków moich nic mi nie pozostało, krom czci, której strzec i chronić będę do końca dni moich.
Odpowiedź panienki była nawszem przeciwna życzeniom damy, która chciała dopełnić obietnicy, danej synowi, i choć w głębi serca, jako wielce cnotliwa białogłowa, rację Giannecie przyznać musiała, przecie jeszcze na niej próbowała zgodę wymóc:
— Jakto, Giannetto — rzekła — a gdyby tak sam król, który jest młodym rycerzem, pragnął się cieszyć twoją miłością, zaliżbyś mu odmówiła?
— Król mógłby mi gwałt zadać — odparła Giannetta — ale mego przyzwolenia nie otrzymałby nigdy na nic, coby cnocie przeciwne było.
Dama, poznawszy jej niezachwiane przedsięwzięcie i wiedząc, że słowami nic nie wskóra, postanowiła ją wystawić na próbę. Rzekła synowi, że, skoro do zdrowia powróci, pomieści z nim Giannettę w jednej komnacie; niechajże wówczas sam stara się ją k‘temu przywieść, aby powolna mu była, bowiem jej, matce, nie przystoi rolę rajfurki odgrywać, namawiając i prosząc dziewczę, aby go względami swemi obdarzyło.
Syn jednak żadną miarą na to zgodzić się nie chciał. Stan jego zdrowia z dnia na dzień znów się pogarszać począł. Dama, spostrzegłszy to, jawnie i szczerze wszystko Giannecie powiedziała, aliści ta jeszcze bardziej nieustępliwą się okazała. Wówczas oznajmiła o wszystkiem mężowi. Chocia im i ciężko to przyszło, postanowili dać synowi Giannettę za żonę, bowiem woleli widzieć syna żywego z nierówną mu stanem żoną, niźli go bez żony na marach oglądać. Tak też i uczynili. Giannetta, wielce uszczęśliwiona, gorące dzięki Bogu złożyła za to, że nie zapomniał o niej. Nie zdradziła jednakoż prawdziwego pochodzenia swego i dalej za córkę Pikardczyka uchodziła.
Młodzieniec wkrótce do zdrowia przyszedł, a po zawarciu ślubu jął używać bez przeszkód dozwolonych rozkoszy.
Perotto, który w księstwie Walji na dworze marszałka angielskiego króla pozostał, wyrósł na dzielnego młodzieńca. Z każdym dniem zyskiwał coraz większą łaskę u pana swego. Nie było na całej wyspie nikogo, coby mógł mu sprostać na turniejach, w robieniu bronią i w innych rycerskich ćwiczeniach. Dlatego też powszędy jako Perotto, syn Pikardczyka zasłynął. Bóg, który o jego siostrze nie zapomniał, i o nim także pomyślał. Gdy w Anglji wybuchł mór, połowa mieszkańców życie utraciła, nie mówiąc już o tem, że wielu z tych, co przy życiu ostali, salwowało się ze strachu ucieczką do innych krajów — dzięki czemu cała wyspa sprawiała wrażenie opustoszałej. W czasie zarazy umarł opiekun Perotta, marszałek, zeszli także z tego świata: jego syn, żona, bracia, siostrzeńcy i przyjaciele. Ocalała tylko jedna córka marszałka oraz Perotto. Gdy mór srożyć się przestał, dzieweczka poszła za mąż za Perotta. Wiedziała, że jest on człowiekiem rozumnym i szlachetnym i dlatego też, idąc za radą niektórych sąsiadów, wybrała go sobie na męża i uczyniła go panem majętności, które jej w dziedzictwie przypadły. Król angielski, uwiadomiony o śmierci marszałka i o szczególnych przymiotach Pikardczyka — Perotta, następcą zmarłego, czyli marszałkiem go mianował.
Taki był szczęśliwy los dwojga dzieci grabiego Antwerpji, które był on porzucił jakby na pewną zgubę.
Minęło już osiemnaście lat od chwili, gdy grabia Antwerpji uszedł z Paryża. Gualtieri, żyjąc przez ten cały czas w Irlandji i siła przeciwności znosząc, wielce się zestarzał. Pragnął dowiedzieć się, co się z jego dziećmi stało, zwłaszcza, że nie obawiał się już być poznanym; pozór jego był już całkiem od dawnego jego wyglądu odmienny (dzięki nieustawnym, ciężkim trudom grabia czuł się krzepszym niż dawniej, gdy to żył pośród wygód i wczasów). Pożegnawszy się z Irlandczykiem, u którego przez tak długi czas przebywał, udał się, w nędzne przyodziany szaty, do tego miasta w Anglji, gdzie Perotta pozostawił. Dowiedziawszy się, że Perotto został marszałkiem i wielkim panem i ujrzawszy go w dobrem zdrowiu, wielkiej radości doznał, aliści nie chciał dać się poznać synowi do tego czasu, póki nie uzna, gdzie się Giannetta znajduje. Znowu tedy w drogę wyruszył i do Londynu przybył. Tutaj, zasięgnąwszy ostrożnie wiadomości o damie, której córkę swą powierzył, zasłyszał, że Giannetta wyszła za mąż za jej syna. Na wieść o tem tak niewymowną pociechę uczuł, że wszystkie dawne przeciwności małemi mu się być wydały; znalazł bowiem swoje dzieci przy życiu, zdrowe i szczęśliwe. Żądny obaczenia córki, jął krążyć jako żebrak w pobliżu jej domu. Pewnego dnia Giachetto Lamiens (tak się zwał mąż Giannetty), ujrzawszy starca - nędzarza, wielką litość do niego poczuł i dlatego przykazał słudze do domu go sprowadzić i nakarmić go, w imię miłości Chrystusa. Sługa chętnie wolę swego pana wypełnił. Giannetta obdarzyła już męża kilkorgiem dzieci, z których najstarsze dziewiąty rok życia liczyło. Były to najpiękniejsze i najmilsze dziatki na świecie. Obaczywszy starego grabię, w czasie gdy ten jadł wieczerzę, okrążyły go i jęły się z nim witać czule, tak jakby tajnem przeczuciem wiedzione, odgadły, że jest on ich dziadem. Grabia, wiedząc, że dziatki są jego wnuczętami, hołubił je i tulił, w czem dzieci tak sobie upodobały, że mimo wołania swego preceptora odejść od niego nie chciały.
Giannetta, wołania te usłyszawszy, wyszła z komnaty i zagroziła dzieciom, że ich ukarze, jeśli się swego preceptora słuchać nie będą. Dziatki rzekły z płaczem, że chcą ostać ze staruszkiem, który ich bardziej miłuje, niż preceptor, co usłyszawszy Giannetta i grabia serdecznie się uśmieli.
Grabia podniósł się i pozdrowił panią domu, nie jak ojciec swoją córkę rodzoną, lecz jak żebrak bogatą damę. Na widok Giannetty wielką radość w głębi serca uczuł, aliści ona nie poznała go wcale, bowiem do tego stopnia pozór jego się odmienił. Ów brodaty, chudy, o ciemnej barwie oblicza starzec, podobniejszy był do każdego innego na świecie człowieka, niźli do grabiego Antwerpji.
Giannetta, widząc, że dzieci nie chcą odejść od starca i że uderzają w płacz, gdy się je chce siłą zabrać, rzekła preceptorowi, aby je w spokoju zostawił. Wkrótce potem wszedł do komnaty ojciec Giachetta, któremu preceptor całą historję opowiedział.
Rodzic Giachetta, będąc niechętny Giannecie, rzekł:
— Ostawcie ich złemu losowi, jaki Bóg im przeznaczył. Są takiemi, jakiemi być powinny, zgodnie ze swem pochodzeniem. Matka ich jest córką włóczęgi i nędzarza, cóż zatem dziwnego, że lgną do żebraka?
Słowa te boleśnie zraniły grabiego. Jednakoż zniósł w milczeniu tę obelgę, jako i wiele innych zniewag w przeszłości znosił.
Mąż Giannetty, Giachetto, obaczył z jaką przychylnością dzieci starca, czyli grabiego przyjmują; chocia niezbyt mu to miłem było, przecie tak ich miłował, że chcąc im łez oszczędzić, rozkazał, aby starzec w jego domu pozostał, jeśli tylko do jakiej roboty się nadać będzie mógł. Starzec odparł, że pozostałby chętnie, jednakoż nie zna się na niczem innem, jak tylko na obejściu z końmi, czem przez całe życie swoje się zajmował. Oddano mu zatem pod nadzór jednego konia; cały wolny czas na zabawach z dziećmi spędzał. W czasie, gdy los takiemi drogami wiódł grabiego Antwerpji i jego dzieci, król francuski, który długi rozejm z Niemcami ustanowił, zszedł z tego świata. Na tron wstąpił jego syn, przez którego małżonkę grabia wygnany został. Gdy tylko czas zawieszenia broni upłynął, król francuski okrutną wojnę z Niemcami rozpoczął. Angielski król, będący jego krewniakiem, przysłał mu na pomoc swoje wojska, pod dowództwem marszałka Perotta i syna marszałka, Giachetta Lamiens. Pospołu z tym ostatnim ruszył na wojnę dzielny starzec, to jest grabia Antwerpji. Służył on przez długi czas przy armji, jako masztalerz, nie będąc od nikogo poznany. Jako człek mądry i wielką eksperjencję w rzeczach wojennych mający, radami swemi więcej pożytku przynosił, niżby się tego po nim ktokolwiek spodziewać mógł. Zdarzyło się, że w czasie wojny królowa Francji ciężko zaniemogła. Widząc się bliską zgonu, wyrzutami sumienia nękana, wyspowiadała się szczerze ze wszystkich grzechów arcybiskupowi z Rouen, znanemu powszechnie z pobożności i zacności. Wyznała mu takoż ciężką krzywdę, jaką wyrządziła grabiemu Antwerpji. Cały przebieg tej sprawy opowiedziała nietylko jemu, ale i wielu przytomnym, prosząc ich, aby wymogli na królu, by przywrócił grabiego, jeśli ten jeszcze żyje, do dawnych praw i godności, jeżeli zaś umarł, to aby dziedzictwo na jego dzieci przeszło.
Wkrótce potem królowa zeszła z tego świata i z należną czcią pogrzebana została.
Gdy król o tej spowiedzi żony swojej usłyszał, srogi żal uczuł z powodu krzywdy, wyrządzonej tak szlachetnemu człowiekowi i rozkazał natychmiast w całej armji i po całym kraju obwołać, że kto mu da najmniejsze uwiadomienie o grabi lub o jego dzieciach, sowitą nagrodą obdarzony zostanie, bowiem jak to królowa na łożu śmierci wyznała, Gualtieri nie winien jest występku, za który na wygnanie skazany został. Król postanowił zatem do pierwotnego go stanu przywrócić. Grabia, służący za prostego masztalerza, usłyszawszy o obwieszczeniu, udał się zaraz do Giachetta i poprosił go, aby z nim razem do Perotta się udał, chce im bowiem pokazać to, czego król szuka.
Gdy się zeszli we trzech, grabia, który już pragnął prawdziwe imię swe odkryć, rzekł:
— Perotto, przytomny tutaj Giachetto pojął za żonę twoją siostrę, aczkolwiek żadnego wiana nie miała. Aby jednak siostra twoja nie była bez wiana, pragnę, by on, a nie kto inny, otrzymał tę znaczną nagrodę, jaką król obiecał za otrzymane o tobie wieści. Niechaj oznajmi, że jesteś synem grabiego Antwerpji, że jego żoną jest twoja siostra, Violanta i że ja wreszcie jestem waszym ojcem, grabią Antwerpji. Perotto, usłyszawszy to i bacznie na starca spojrzawszy, poznał w nim swego rodzica. Rzucił mu się do nóg z płaczem, a potem objąwszy go, rzekł:
— Niech będzie po tysiąc razy błogosławiona ta chwila, w której powróciłeś do nas, mój ojcze!
Giachetto, na słowa grabi i na postępek Perotta, tak osłupiał, że w pierwszej chwili nie wiedział, co mu uczynić należy. Jednakoż nie wątpiąc, że wszystko jest prawdą rzetelną, zawstydził się za swe słowa niesprawiedliwe, z jakiemi nieraz do swego masztalerza się obracał, i padł mu również ze łzami do stóp, błagając go o przebaczenie za wszelkie urazy.
Grabia, podniósłszy go, dobrotliwie mu wybaczył. Długo we trzech gawędzili, ze łzami przeszłość wspominając i z teraźniejszego szczęścia się ciesząc. Giachetto i Perotto pragnęli, aby grabia zaraz w stosowne szaty się przebrał, ale Gualtieri żadną miarą na to przystać nie chciał. Domagał się, aby Giachetto pierwej obiecaną nagrodę otrzymał i aby zaprowadził go przed króla w tem samem nędznem odzieniu, dla tem większego zawstydzenia władcy. Giachetto w towarzystwie grabi i Perotta stanął przed obliczem króla i oznajmił, że przedstawi mu grabiego i jego syna, jeśli tylko nagroda naznaczona go nie minie. Król natychmiast kazał przynieść podarki, których świetność zdumieniem obecnych przejęła i polecił wręczyć mu je, gdy tylko upragnionej wiadomości dzieli. Wówczas Giachetto obrócił się i wysunąwszy przed króla swego masztalerza i Perotta, rzekł:
— Oto, Wasza Królewska Mość, ojciec i syn; córki, która jest moją małżonką niemasz tutaj, ale jeśli Bóg pozwoli i ją wkrótce obaczycie.
Król, słowa te usłyszawszy, spojrzał na Gualtieri, a chocia ten wielce się zmienił, przecie poznał go wreszcie. Ze łzami w oczach podniósł grabiego z klęczek, ucałował go i uściskał, Perotta zasię z równą łaskawością przyjął.
Później rozkazał, aby grabiemu dano przystojne szaty, zbroję, rumaka i poczet sług. Rozkaz ten w mgnieniu oka wypełniono. Krom tego wiele uprzejmości Giachetto okazał i wypytał się go o całą jego przeszłość.
Gdy Giachetto otrzymał podarki, grabia rzekł:
— Weź te dary od szczodrego króla naszego i nie zapomnij rzec swemu ojcu, że dzieci twoje, moje i jego wnuczęta, nie pochodzą ze strony matki od żebraków i włóczęgów.
Giachetto wezwał do Paryża żonę swoją i matkę. Przybyła tam takoż żona Perotta. Dłuższy czas przebywali w Paryżu, ciesząc się ze swego szczęścia razem z grabią, którego król do dawnych majętności przywrócił i do znaczniejszych jeszcze godności, niż dawniej, go podniósł.
Później wszyscy do domów swoich powrócili. Grabia żył w Paryżu, aż do dnia swojej śmierci powszechną czcią otoczony.