Alatiel, narzeczona króla Algarvii

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Alatiel, narzeczona króla Algarvii
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VII
Alatiel, narzeczona króla Algarvii
Babiloński sułtan oddaje w zamężcie córkę swoją królowi Algarvii. Wskutek różnych przypadków, w ciągu czterech lat przechodzi ona przez ręce dziewięciu mężczyzn. W końcu zwrócona ojcu jako dziewica, znowu posłana zostaje królowi Algarvii, aby się stać jego żoną

Gdyby opowieść Emilji była się jeszcze nieco przeciągnęła, litość, jaką młode damy dla nieszczęść Beritoli odczuwały, ani chybi, zapłakaćby im kazała. Gdy jednak opowieść do kresu dowiedziona została, królowa wyraziła życzenie, aby Pamfilo dalej opowiadał. Pamfilo, posłusznie, zaczął w te słowa:
— Trudno odgadnąć, miłe damy, co nam pożytek przynosi. Wielu mniema, że wzbogaciwszy się, mogliby żyć bez trosk i w szczęśliwości, dlatego też proszą o to nietylko Boga w modlitwach, ale i uporczywie, trudów i wysiłków nie szczędząc, bogactwo to zdobyć się starają. Gdy jednak już cel swój osięgną, zaraz znajdują się ludzie, co z żądzy na wielkie dziedzictwo, życia ich pozbawiają, chocia pierwej ich i miłowali. Inni z podłego stanu idąc, przez tysiąc niebezpieczeństw, krew braci i przyjaciół, na stopnie tronu się wznoszą, mniemając, że tam największa szczęśliwość stanie się ich udziałem. Jednakoż, gdy czas pewien upłynie, spostrzegają, że życie możnych tego świata pełne jest niezliczonych trosk i trudów. Nieraz słyszą, a także dowodnie na sobie się upewniają, że z królewskiego puharu truciznę wypić można. Siła było na świecie tych, co gorąco pragnęli siły i piękności ciała swego, albo marzyli o zwierzchnich życia ozdobach, a upewnili się, że ich pragnienia złe były, dopiero wówczas, gdy stały się one przyczyną ich zguby lub mizeryj wszelakich. Nie będę tu mówił szczegółowie o wszystkich ludzkich dążeniach, twierdzę jeno i za pewne to trzymam, że niemasz ani jednego, o któremby powiedzieć można, że jest ono bezpieczne od losów niestatku i że śmiertelni je wybrać powinni. Jeżeli chcemy sprawiedliwie postępować, musimy pokornie przyjmować wszystko, co Bóg nam zsyła. Bóg jeden wie dobrze, czego nam trza i co nam posłać należy. Gdy mężczyźni grzeszą pragnieniem owładnięcia wielu rzeczami, wy, białogłowy grzeszycie przedewszystkiem żądzą piękności. Nie wystarcza wam uroda, której natura wam udzieliła. Pragniecie ją jeszcze osobnemi kunszty podnosić.
Dlatego też chcę wam opowiedzieć o pewnej Saracence, która, na swe nieszczęście, wielką pięknością celowała. Dzięki tej urodzie przez cztery lata dziewięć razy wesele odprawiać musiała.
W dawnych czasach sułtanem Babilonu był Beminedab, któremu jaknajlepiej wszystko się wiodło. Miał on wiele dzieci, a pomiędzy niemi jedną córkę, zwaną Alatiel. Piękność jej, wedle słów każdego, co ją widział, zaćmiewała urodę wszystkich białogłów, żyjących na świecie. W wojnie, jaką sułtan toczył z Arabami, którzy napadali na niego, wielką pomoc okazał mu król Algarvii. Gdy ów, w nagrodę za usługi swoje, poprosił, aby sułtan dał mu Alatiel za żonę, Beminedab nie mógł mu tego odmówić. Wyprawił Alatiel do króla z odpowiednią świtą, z dam i mężów złożoną, z mnóstwem drogocennych sprzętów, na dobrze zbrojnym i we wszystko opatrzonym okręcie. Wprzód opiece boskiej ją polecił. Marynarze, widząc, że pogoda sprzyja, rozpięli żagle, opuścili port w Aleksandrji i przez kilka dni szczęśliwie płynęli. Minęli już Sardynję i sądzili się być bliskimi celu swej podróży, gdy nagle podniosły się gwałtowne i przeciwne wiatry, które okrętem księżniczki tak miotać jęły, że wszyscy nadzieję ratunku stracili. Mimo to majtkowie, jako ludzie dzielni, walczyli bez przerwy z burzliwemi żywioły. Dwie doby wichry szalały, na trzecią noc rozpętała się okrutna burza. Załoga okrętu nie wiedziała, gdzie się teraz znajduje i nie mogła tego okryślić ani przyrządami morskimi ani wzrokiem. Niebo pokryło się czarnemi chmurami, niby mrokiem północnym. W pobliżu Majorki postrzegli, że okręt wody nabiera. Nie widząc już żadnego ratunku, każdy myślał tylko o sobie. Spuszczono na wodę łódź, mniemając, że większe ona bezpieczeństwo przedstawia, niźli dziurawy okręt. Do łódki wsiedli dowódcy załogi. Ich śladem rzucili się hurmem i inni, a chocia ci, co przedtem miejsca zajęli, starali się ich odegnać nożami, przecież nikt na to nie zważał. Łódź, nie mogąc wytrzymać ciężaru tylu ludzi, poszła z wszystkimi na dno. Tymczasem okrętem dalej wichry miotały, choć był on ze wszech stron dziurawy i wody pełen. Na pokładzie znajdowała się tylko Alatiel z sługami swemi. Leżały one jak martwe, przejęte trwogą i od zmysłów odchodzące. Okręt rzucony został wreszcie przez bałwany na mieliznę, przy brzegach Majorki. Zarył się w piasek z wściekłą siłą, na rzut kamieniem od brzegu. Bałwany biły oń przez noc całą, jednakoż z miejsca go już ruszyć nie mogły. Gdy dzień jasny nastał i burza ucichła, ledwie żywa Alatiel podniosła głowę i jęła słabym głosem sługi swoje przyzywać. Napróżno jednak wołała, bowiem zbyt daleko były. Nie otrzymując żadnego responsu i nikogo nie widząc, z początku zadziwiła się, a potem okrutnie zestrachała. Dźwignęła się ostatkiem sił i ujrzała, że wszystkie jej towarzyszki nieruchomie na pokładzie leżą. To jedną to drugą wstrząsała, aliści niewiele z nich się ocknęło; pozostałe umarły ze strachu lub też z okrutnych bólów żołądka. To jeszcze bardziej Alatiel zatrwożyło. Czując potrzebę rady, bowiem nie wiedziała całkiem gdzie się znajduje, jęła tak szarpać i wstrząsać pozostałe przy życiu służki swoje, że te wreszcie podniosły się na nogi. Alatiel usłyszała, że i one nie wiedzą, co się z mężczyznami stało i ujrzawszy, że okręt, pełen wody, wrył się w ławicę piasku, gorzko płakać jęła. Była już dziewiąta godzina rano, jednakoż na brzegu nie pokazywał się nikt, w kim litość wzbudzićby mogły.
Około godziny dziesiątej przejeżdżał tamtędy trafunkiem, wracając z swojej majętności, pewien młody szlachcic, Pericon da Visalgo, w otoczeniu konnych sług swoich. Ów, ujrzawszy okręt, zaraz domyślił się, w czem rzecz i kazał jednemu ze sług dostać się nań, a potem donieść, co się tam dzieje. Sługa z trudem przebrał się na okręt i znalazł na niem urodziwą dzieweczkę, stojącą bojaźliwie wraz z towarzyszkami u dzioba statku. Zaledwie wszedł na pokład, zaczęły go ze łzami o litość błagać, postrzegłszy jednak, że mowy ich nie pojmuje, starały się znakami wytłumaczyć mu nieszczęsne położenie swoje. Sługa, rozejrzawszy się dobrze we wszystkiem, wrócił do Pericona z doniesieniem, co widział. Pericon rozkazał natychmiast sprowadzić na ląd niewiasty, wraz ze wszystkiem, co im jeszcze z drogocenniejszych rzeczy pozostało, i zabrał je z sobą do zamku. Tutaj białogłowy skrzepiły nieco swoje siły wczasem i jadłem. Pericone poznał z wspaniałych szat Alatiel i z objawów czci, z jaką się inne do niej zwracały, że musi to być dzieweczka znacznego rodu. Chocia Alatiel była blada i wynędzniała, przecie rysy jej oblicza nawszem piękne mu się wydały. Postanowił tedy, że ją w stadło pojmie, jeżeli jeszcze męża niema, jeśli zasię ożenić się z nią nie będzie mógł, to ją swoją miłośnicą uczyni. Pericone był człowiekiem wielkiej postury i szorstkiego obyczaju. Po kilku dniach, w ciągu których ugaszczał troskliwie Alatiel, odzyskała ona całą świeżość swoją, tak, iż nad podziw piękną mu się zdała. Pericone rozpaczał jeno, że się porozumieć z nią nie może, aby uznać, kim ona jest. Trawiony żądzą, spojrzeniami, znakami i osobliwą grzecznością starał się ją przywieść do tego, aby była powolna jego zachceniom. Ale wszystko napróżno. Alatiel nieprzystępna po dawnemu była, przez co chucie Pericona jeszcze bardziej rozgorzały. Alatiel spostrzegła to. Po kilku dniach pobytu na zamku domyśliła się już, że znajduje się między chrześcijanami, sądziła zatem, że niebezpiecznieby było odkryć godność swoją. Wkrótce przekonała się, że prędzej, czy później będzie musiała ulec woli Pericona, który siłą albo miłością swego wreszcie dopnie. W wielkoduszności serca postanowiła walczyć przeciwko złym losom swoim. Towarzyszkom swoim, z których tylko trzy przy życiu pozostały, przykazała, aby nikomu nigdy nie wyjawiały kim jest chyba, żeby znalazł się ktoś, od kogo nieoczekiwana pomoc przyjśćby mogła. Zaklęła ich, aby strzegły swego dziewictwa, przydając, że z jej wdzięków cieszyć się będzie jeno jej prawy małżonek. Towarzyszki pochwaliły jej cnotliwy zamiar i obiecały, że ze wszystkich sił starać się będą o wypełnienie jej rozkazów.
Pericone tem większą chucią gorzał, im bliżej widział przedmiot swoich pragnień, których nasycić nie mógł. Widząc, że zachody ani prośby nic nie wskórają, postanowił użyć chytrego podstępu, a gwałt naostatek zachować.
Nieraz już spostrzegł, że Alatiel szczególny smak znajdowała w winie, którego przedtem nigdy nie piła, bowiem religja tego jej zabraniała. Pericone postanowił użyć wina, najlepszego pomocnika bogini Wenus, aby owładnąć wdziękami Alatiel. Udawszy, że nie wiele sobie czyni z jej odmów, wydał z jakiejś okazji pewnego wieczora wspaniałą ucztę, w której Alatiel także udział wzięła. Uczta była wesoła i gwarna. Pericone przykazał temu, kto Alatiel usługiwał, aby podawał jej tylko napój, utworzony z wielu gatunków wina. Sługa wywiązał się z swego zadania naschwał.
Alatiel, nic nie podejrzewając, zasmakowała w tym przyjemnym trunku i wypiła więcej, niż zwyczajnie.
Zapomniawszy o poprzedniej swojej ostrożności, stała się wesołą, a widząc, że niektóre dziewczęta tańczą taniec z Majorki, sama według aleksandryjskiego obyczaju pląsać zaczęła. Pericone, ujrzawszy to, nie wątpił już, że dochodzi do celu pragnień swoich. Przeciągając ucztę do późna w noc, kazał podawać wciąż nowe potrawy i napoje. Nakoniec, skoro biesiadnicy się oddalili, odprowadził Alatiel do komnaty. Dzieweczka, bardziej rozgrzana, niźli przystojnością na wodzy trzymana, zrzuciła bez żadnego wstydu w jego przytomności szatki, tak jakby Pericone był jedną z jej służek i położyła się do łoża. Pericone, nie mieszkając, poszedł w jej ślady. Zgasiwszy światło, legł obok niej, obłapił ją ciasno i nie napotykając żadnego oporu jął z nią igrać miłośnie. Alatiel, poznawszy jakim to rogiem mężczyźni bodą (o czem przedtem, jako żywo, nie wiedziała) nie mogła odżałować, że już dawniej na prośby Pericona nie przystała. Nie czekając aż ją na miłą ucztę zaproszą, sama się zaprosiła nie słowami coprawda lecz znakami i gestami. Gdy Pericone i Alatiel w takich rozkoszach smakowali, fortuna nie będąc ukontentowana z tego, że z żony króla nałożnicę wasala uczyniła, sposobiła jej inny związek.
Pericone miał brata, dwudziestopięcioletniego młodzieńca, pięknego i świeżego, jak róża. Zwał się on Morato. Alatiel niezwykle mu do gustu przypadła. Zdało mu się z jej znaków, że i ona również upodobanie do niego żywi. Myśląc, że od zaspokojenia jego chuci nic nie wstrzymuje Alatiel, krom czujności, jaką ją otaczał Pericone, uknuł występny plan, który zaraz do zbrodniczego przywiódł skutku.
W porcie miasta stał podówczas okręt, napełniony towarami, które miał zabrać do Chiarenza w Romanji. Właścicielami jego byli dwaj Genueńczycy. Żagle już podniesiono, oczekując pomyślnego wiatru. Morato ułożył się z Genueńczykami o zabranie go następnej nocy na pokład, wraz z damą, którą z sobą przywiedzie.
Wszystko to uładziwszy, udał się, gdy noc zapadła, do domu Pericone, który niczego nie podejrzewał. Wszedł niepostrzeżenie do komnat, pospołu z towarzyszami, którzy mieli mu pomóc w tem przedsięwzięciu, i ukrył się, zgodnie ze swym pierwotnym zamysłem. Gdy już większa część nocy minęła, objaśnił swoim wspołecznikom, gdzie Pericone zwykle z swoją miłośnicą sypia. Zbiry, otworzywszy komnatę, zabili Pericone, we śnie spoczywającego, i pochwycili płaczącą białogłowę, grożąc jej śmiercią, gdyby tumult podniosła. Później zabrali najcenniejsze rzeczy, które pod ręką znaleźli, chyłkiem wypadli z domu i na morski brzeg się przebrali. Morato, nie mieszkając, wszedł z Alatiel na pokład, towarzysze jego zasię do miasta powrócili. Marynarze, mając wiatr pomyślny, wypłynęli na pełne morze. Alatiel żaliła się równie gorzko na wtóre swoje nieszczęście, jak ongiś na pierwsze, aliści Morato tym wisiorkiem, co mu go Bóg dał, jął ją pocieszać tak żarliwie, że wkrótce o Pericone zapomniała i do nowego miłośnika przywykła. Już miała się za zupełnie szczęśliwą, gdy los, uważając widać, że przeszłych doświadczeń było mało, nowe nieszczęście jej zgotował. Nieraz już mówiliśmy, że Alatiel była nad podziw piękną białogłową, a do tego wielce w obejściu miłą i dworną. Dwaj młodzi Genueńczycy tak się w niej rozmiłowali, że o wszystkiem zapominając, na usługach i zalotach cały czas spędzali. Strzegli się jedynie, aby tych przymileń Morato nie spostrzegł. Powiadomili się nawzajem o swoich upałach miłosnych i, naradziwszy się do syta, postanowili, że razem przedmiotem miłości cieszyć się będą, tak jak gdyby miłość dzielona być mogła, na podobieństwo łupu lub towaru. Ujrzeli jednakoż, że Morato czujnie Alatiel strzeże, przeszkadzając ich zamysłom. Pewnego dnia, gdy okręt mknął chyżo pod pełnemi żaglami, Morato stał na rufie i patrzył na morze, nic nie podejrzewając. Genueńczycy podkradli się do niego i schwyciwszy go silnie z tyłu, wrzucili do morza. Gdy okręt już się na milę oddalił, spostrzeżono, że Morato wpadł do morza. Alatiel, usłyszawszy o tem i ujrzawszy, że wszelki ratunek byłby daremny, jęła od nowa utyskiwać i żale swoje rozwodzić. Dwaj Genueńczycy pocieszali ją jak mogli miłemi słówkami i obietnicami, chocia Alatiel i niewiele z tego wszystkiego pojmowała. Księżniczka opłakiwała nie tyle stratę Morato, ile nad swoją okrutną dolą rozpaczała. Po długich przełożeniach a prośbach zdało się im, że ją wreszcie pocieszyli. Udali się zatem na stronę, aby naradzić się, kto z nich ma ją pierwszy posiadać. Każdy chciał zaraz tych słodyczy zaznać, tak iż mowy o zgodzie być nie mogło. Od grubych słów i wymysłów przyszło do bójki. Schwycili za noże i mnóstwo ciosów sobie zadali (ci, co na okręcie się znajdowali, rozdzielić ich nie mogli). Jeden z walczących padł wkrótce martwy, drugi ranami pokryty przy życiu pozostał. Alatiel wielce się tem zasmuciła. Czuła się samotna, pozbawiona pomocy i rady, a do tego obawiała się, aby się na nią nie obrócił gniew krewniaków i przyjaciół obu Genueńczyków.
Aliści prośby rannego, jak i szybkie przybycie okrętu do Chiarenza wybawiły ją z śmiertelnych niebezpieczeństw. Wyszła na ląd pospołu z rannym i zamieszkała z nim w jednej gospodzie. Wkrótce wieść o piękności Alatiel rozeszła się po całem mieście. Słuchy o niej doszły do księcia Morei, który podówczas w Chiarenza bawił. Książę zapragnął ją widzieć. Alatiel zdała mu się piękniejsza nad wszelkie opowiadania. Rozkochał się w niej odrazu tak gwałtownie, że o niczem innem myśleć nie mógł. Usłyszawszy zasię jakim sposobem tu przybyła, powziął nadzieję pozyskania jej łask. Gdy nad stosownemi środkami rozmyślał, krewniacy rannego, o pragnieniach księcia uwiadomieni, posłali mu Alatiel. To napełniło wielką radością księcia, a takoż i Alatiel, która mniemała, że już jest bezpieczna od wszelkich niebezpieczeństw. Chocia książę nie wiedział, kto ona zacz, przecie obyczaje jej szlachetne, a także niepospolita piękność wnosić mu kazały, że ze znamienitego rodu pochodzić musi. Cześć należną jej okazując, obchodził się z nią jak z małżonką, nie jak z nałożnicą. Alatiel, zapomniawszy o wszystkiem co było, powróciła do przyrodzonej sobie wesołości, a wdzięki jej tak odkwitły, że w całej Romanji mówiono jeno o jej piękności. Dlatego też młody, urodziwy i dzielny książę Ateński, przyjaciel i krewniak księcia Morei, wyraził życzenie obaczenia Alatiel. Pod pokrywką, że chce odwiedzić księcia, jak to nieraz czynić miał w obyczaju, z świetnym pocztem do Chiarenzy zawitał, gdzie godnie i uroczyście go przyjęto. Po kilku dniach rozmawiać poczęli o piękności Alatiel. Książę spytał, zali naprawdę jest tak urodziwa, jak o tem powszechna fama głosi.
— Jeszcze urodziwsza — odparł książę Morei — i pragnę, abyś na własne oczy o tem się przekonał.
Książę Ateński ochotnie przystał na to i obaj książęta udali się do komnat Alatiel. Ta, uprzedzona o ich odwiedzinach, przyjęła gości uprzejmie, z wesołem obliczem. Posadzili ją między sobą, ale nie mogli zażyć przyjemności z rozmowy z nią, bowiem niewiele, a raczej nic wcale z mowy ich nie pojmowała. Dlatego też każdy spoglądał na nią jak na dziw albo i cud jakowyś, osobliwie zaś książę Ateński, ledwo zdolny pojąć, że jest ona istotą śmiertelną. Książę nie spostrzegł, że gdy patrzył na nią, oczy jego upiły się jadem namiętności. Myślał, że zachwycając się nią — sobie ukontentowanie sprawia, tymczasem zaplątał się w sidła i najżywszą miłością do Alatiel rozgorzał. Opuściwszy, zasię, pospołu z księciem Alatiel i znalazłszy stosowną do rozmyślań chwilę, do tej myśli przyszedł, że książę jest najszczęśliwszym na ziemi człowiekiem, mogąc w takim skarbie smakować do upodobania. Tysiąc myśli w nim się ścierało, wreszcie gdy szał miłosny uczciwość przemógł, postanowił wydrzeć ten klejnot księciu Morei i sam nim owładnąć, choćby i do najgorszych rzeczy przytem przyjść miało. Pobudzany pragnieniem, nie dbając na głos rozsądku i sprawiedliwości, zamysł swój na zdradzie i podstępie osnuł. Pewnego dnia, skumawszy się z zaufanym sługą księcia Morei, zwanym Ciuriaci, kazał cichaczem przygotować do podróży swoje konie oraz wszystko, co mu w drodze przydatne być mogło. Gdy noc nastała, książę Ateński wraz z swym towarzyszem weszli cichaczem do komnaty księcia, dokąd ich wpuścił ów rzeczony Ciuriaci.
Napastnicy ujrzeli, że książę stoi całkiem nagi przy oknie, obrócony twarzą ku morzu i ochładza się letkim wietrzykiem. Alatiel spała mocnym snem. Towarzysz księcia Ateńskiego, uwiadomiony wcześniej, co mu czynić należy, podkradł się do okna na palcach i uderzył księcia tak silnie nożem między żebra, iż ostrze na wylot przeszło. Potem pochwyciwszy ciało, wyrzucił je przez okno. Zamek księcia stał wysoko nad powierzchnią morza; z okna jego widać było tylko kilka lepianek, zburzonych w części przypływem fal; nikt tu prawie nigdy nie zachodził, dlatego też, jak to przypuszczał książę Ateński, nikt nie mógł zauważyć upadku ciała. Towarzysz księcia, obaczywszy, że zadanie uskutecznione zostało, schwycił coprędzej za sznur, przygotowany uprzednio, i pod pozorem żartu zarzucił stryczek na szyję Ciuriaci. Później zacisnął węzeł tak silnie, że sługa nawet zipnąć nie zdołał. Ateńczyk pośpieszył na pomoc swemu towarzyszowi. Dodusiwszy Ciuriaci, ciało jego takoż do morza wrzucili.
Spełniwszy to i upewniwszy się, że ani dama ani nikt inny nic nie zauważył, książę Ateński ze świecą w ręku podszedł do łożnicy i odkrył całkiem wciąż jeszcze śpiącą Alatiel. Obejrzawszy ją szczegółowie, słów zachwytu i podziwu nie znajdował. Jeśli podobała mu się w ubraniu, to naga nad wszelki wyraz go zachwyciła. Na ten widok nowemi żądzami zapalony i nie powstrzymywany wspomnieniem dokonanej przed chwilą zbrodni, ze skrwawionemi rękami legł obok niej. Półsenna Alatiel, myśląc, że to książę Morei, pieszczot mu swoich nie szczędziła.
Siła rozkoszy zażywszy, powstał i przywoławszy kilku z swoich ludzi, kazał porwać Alatiel tak, aby najmniejszego tumultu słychać nie było i wyprowadzić ją tajnemi drzwiami, przez które wszedł do zamku. Wsadzili Alatiel na konia i popędzili drogą do Aten. Ponieważ jednak książę był żonaty, więc nie wprowadził okrutnie zasmuconej Alatiel do miasta, jeno umieścił ją w jednej z swoich nadmorskich posiadłości, w pobliżu Aten leżącej. Trzymał ją tam w tajności, przykazawszy, aby na niczem jej nie zbywało. Następnego dnia dworzanie księcia Morei aż do dziewiątej czekali na jego obudzenie się, jednakoż najmniejszego szmeru nie słysząc, pchnęli drzwi komnaty, które jeno przymknięte były i do środka weszli. Nie znalazłszy nikogo, pomyśleli, że książę wyruszył gdzieś w tajemnicy wraz z swą damą, aby dni kilka na swobodzie i w radości spędzić; uspokoili się przeto i już się nie turbowali. Następnego dnia jednak zdarzyło się, że pewien człek na umyśle pomieszany, wszedł między rudery, gdzie leżały ciała księcia Morei i Ciuriaci, wyciągnął zwłoki sługi i jął je wlec za sobą. Z wielkiem zdziwieniem rozpoznano ciało, a wówczas wiele osób kazało głuptakowi zaprowadzić się w to miejsce, skąd zwłoki wydobył. Tam, ku boleści całego miasta, także i trupa księcia znaleziono. Pochowali go z należnemi honorami i jęli szukać winowajców zbrodniczego czynu. Spostrzegłszy nieobecność księcia Ateńskiego, który w wielkiej tajności z miasta wyjechał, domyślili się, że on to zbrodnię tę popełnił i damę uprowadził. Wkrótce obwołali księciem brata zabitego i wezwali go do pomsty. Ten, ugruntowawszy się w swoich podejrzeniach, dzięki różnych innym jeszcze dowodom, co do winy Ateńskiego księcia, wezwał swoich krewniaków, przyjaciół i poddanych, zgromadził silną armję i do wojny z Ateńczykiem jął się gotować. Usłyszawszy o tem, książę Ateński zebrał wszystkie siły swoje, aby wrogom dać odpór stosowny. Wiele znacznych władców przybyło na pomoc k‘niemu. Cesarz Konstantynopola posłał mu swego syna, Konstantyna, oraz siostrzeńca Emanuela ze znacznem wojskiem. Z należną czcią przyjął ich książę i księżna, która siostrą Konstantyna była.
Gdy tak wszyscy z dnia na dzień najścia nieprzyjaciół się spodziewali, księżna, stosowną chwilę ułowiwszy, przywołała obu braci i ze łzami w oczach wyjaśniła im przyczynę wojny i całą historję opowiedziała, przedstawiając zniewagę, jaką jej małżonek wyrządza, przez związek miłosny z cudzoziemką, o czem jakoby nikt nie wie. Żaląc się na to, prosiła ich, aby cześć księcia i jej pocieszenie na pieczy mieli. Młodzieńcy wiedzieli już o wszystkich tych zdarzeniach, dlatego też nie każąc się prosić, pocieszyli, jak mogli, księżnę, napełnili jej serce nadzieją i odjechali, dowiedziawszy się wprzód, gdzie Alatiel się znajduje.
Nieraz już dochodziły ich słuchy o zadziwiającej piękności Saracenki, zapragnęli tedy ją zobaczyć i poprosili księcia, aby im ją ukazał. Ów zapomniawszy, czem książę Morei za spełnienie podobnej prośby zapłacił, obiecał, że to uczyni. W samej rzeczy wydał wspaniałą ucztę w pięknym ogrodzie, znajdującym się koło domu, w którym Alatiel przebywała, i obu młodzieńców na nią zaprosił. Konstantyn, siedząc za stołem obok Alatiel, utkwił w niej wzrok zachwycony i pomyślał, że podobnej piękności jeszcze nigdy na świecie nie widział. Jego zdaniem należało rozgrzeszyć księcia, jak i każdego, ktoby dla owładnięcia podobnym skarbem, zdradę albo i inny plugawy czyn popełnił. Brnąc coraz dalej, doświadczył tego, co i książę. Odjechał rozmiłowany w Alatiel i wszelką myśl o wojnie ostawiwszy, jął się głowić tylko nad tem, jakby ją odjąć księciu; miał się jednak na baczności i niczem swojej namiętności nie zdradzał. Gdy tak chuciami gorzał, nadeszła pora wyruszenia w pole przeciwko wojskom nieprzyjacielskim, które już do dzierżaw księcia się zbliżały. Konstantyn i pozostali, zgodnie z rozkazem, opuścili Ateny, aby umocnić granice i nie dopuścić, by wraża armja w nie wtargnąć miała.
Stojąc przez kilka dni na granicy, Konstantyn ani przez chwilę o damie swej myśleć nie przestał. W przekonaniu, że teraz gdy książę od niej się oddalił, łatwiej mu będzie zamiary swoje do skutku przywieść, postanowił do Aten powrócić pod pokrywką, że niedomaga na zdrowiu. Poruczywszy, za zgodą księcia, władzę nad wojskiem Emanuelowi, powrócił do Aten, do swej siostry. Po kilku dniach wszczął rozmowę o zniewadze, jaką jej mąż uczynił i oznajmił, że jeśli tylko zechce, on nieszczęściom jej kres postawi, wykradając Alatiel i uprowadzając ją za granice państwa. Księżna, myśląc, że Konstantyn chce to uczynić przez miłość do niej a nie do Alatiel, odparła, że zgadza się na to ochotnie, pod tą jednak kondycją, aby książę nigdy o jej zgodzie nie uznał. Konstantyn przyrzekł jej to. Wówczas księżna rzekła, aby poczynał sobie tak jak uważa, że będzie najlepiej. Konstantyn kazał cichaczem przysposobić letką barkę i pewnego wieczoru podpłynął na niej pod zamek będący schronieniem Alatiel. Uświadomiwszy pozostałych na brzegu ludzi, co im działać należy, sam z kilku towarzyszami udał się do pałacu. Służba Alatiel, jako też i ona sama uprzejmie go powitała. Alatiel z Konstantynem w otoczeniu sług wyszli do ogrodu. Tam chcąc jakoby pomówić z damą w imieniu księcia, odwiódł ją na stronę i zaprowadził do bramy, wychodzącej na morze. Jeden z jego towarzyszy już ją był otworzył; na dany znak barka się przybliżyła.
Wówczas pochwycili Alatiel i do barki ją zanieśli. Konstantyn rzekł do sług:
— Niech nikt się nie waży ruszyć z miejsca lub parę z gęby puścić, jeśli wam życie miłe. Nie chcę porywać kochanki księciu, jeno uwolnić od hańby siostrę moją.
Nikt nie śmiał odpowiedzieć na to. Konstantyn z swymi towarzyszami wsiadł do barki i nie opuszczając ani na chwilę płaczącej Alatiel, kazał tęgo wiosłami robić. Barka zdawała się nie płynąć ale lecieć i następnego dnia o świcie przybyła do Eginy. Wyszedłszy na ląd, Konstantyn posiadł swą brankę, która piękność swoją gorzko opłakiwała. Później wsiedli z powrotem do barki i po upływie dni kilku przybyli do Chios. Obawiając się gniewu cesarza i utracenia Alatiel, Konstantyn tutaj, jako w miejscu bezpiecznem, zatrzymać się postanowił. Długo płakała Saracenka nad swą nieszczęsną dolą, aliści, gdy Konstantyn pocieszył ją niezawodnym sposobem, jęła znajdować upodobanie w tem, co los jej zesłał. Gdy rzeczy tym trybem szły, Osbech, podówczas królem Turków będący i w ciągłej wojnie pozostający z cysarzem, przyjechał trafunkiem do Smyrny. Usłyszawszy, że Konstantyn wiedzie rozpustne życie z białogłową, przez się pochwyconą i że przebywa w Chios, uzbroił kilka galer i zawinął nocą do portu.
Wyszedłszy z wojskiem na brzeg, wielu nieprzyjaciół w pościeli zdybał, jeszcze nim się spostrzegli, że wróg wdarł się do miasta, ci zasię, co pobudzeni za broń schwycili, zaraz gardła dali. Osbech spalił miasto, naładował łupem okręty i z jeńcami do Smyrny powrócił.
Tam pośród niewolników spostrzegł urodziwą wielce białogłowę. Uznawszy, że ją to właśnie wzięto, gdy spała z Konstantynem w jednem łożu, wielce się uradował i bez zwłoki żoną ją swoją uczynił, ceremonję ślubu w łożnicy odprawiając. Później przez kilka miesięcy gorliwie jej wdzięków używał.
Nim te rzeczy się przytrafiły, cysarz sprzymierzył się z Bosanem, królem Kapadocji, który miał z częścią swych wojsk na Osbecha uderzyć, podczas gdy on sam, cysarz z drugiej strony na niego napadnie. Jednakoż zamysły te na niczem spełzły, dla niedogodnych warunków przymierza, jakie mu Basan stawiał. Gdy jednakże usłyszał, co się z jego synem stało, wpadł w taką turbację, że na wszystkie żądania króla Kapadocji przystał, prosząc go jeno, aby nieodwłocznie na Osbecha ruszył. Osbech, o niebezpieczeństwie uwiadomiony, ściągnął wszystkie swoje wojska tak, aby sprzymierzeńcy rozdzielić ich nie mogli i pospieszył na spotkanie króla Kapodocji. Alatiel ostała w Smyrnie pod opieką a poruczeństwem wiernego sługi i przyjaciela. Osbech wnet zetknął się i starł z Basanem, kładąc głowę w bitwie. Wojsko jego zwyciężone i rozproszone zostało.
Zwycięski Basan, żadnego oporu nie spotykając, wszedł do Smyrny. Wszyscy go z wielką pokorą przyjmowali. Sługa Osbecha, Antiochem zwany, chocia był człekiem szedziwym, przecie nie obronił się przed pięknością Alatiel. Rozmiłował się w niej, nie zdzierżywszy przysięgi na wierność swemu panu. Antioch znał język, jakim Alatiel mówiła. Wielce był rad z tego, a i ona niemniej, bowiem już od lat kilku skazana była na życie niemowy; ani ona nikogo nie pojmowała ani jej nikt nie rozumiał. Antioch, chuciami swemi pobudzany, jął poczynać sobie z Alatiel wielce poufale, a po kilku dniach, nie bacząc na swego pana, który wojnę toczył, wstąpił z nią nietylko w przyjacielskie ale i w miłosne związki. Sypiali pospołu pod jednem nakryciem i baraszkowali dowoli. Usłyszawszy, że Osbech porażony i zabit i że Basan następuje, wszystko w perzynę obracając, postanowili nie czekać na niego. Zabrali z sobą drogocenne rzeczy, które Osbech zostawił i umknęli chyłkiem na wyspę Rodos. Tam jednakoż nie długo żyli. Antioch zaniemógł i czuł się bliskim śmierci. W tym czasie przybył do Rodos pewien kupiec cypryjski, wielki przyjaciel Antiocha. Ten, widząc, że koniec jego już bliski, zapragnął pozostawić mu w dziedzictwie swoją majętność i umiłowaną białogłowę. Odchodząc ku wieczności, przywołał ich oboje i rzekł:
— Wiem, że nadchodzi moja ostatnia godzina. Ciężko mi umierać, bowiem nigdy mi życie milsze nie było, jak teraz. Umieram jednak pełen pociechy, chocia się bowiem z życiem rozstać muszę, konam na rękach tych ludzi, których najbardziej na świecie miłowałem, to jest, na rękach twoich, miły przyjacielu, i na rękach tej białogłowy, co mi bliższa była, niż życie własne. Ciężko mi myśleć, że ostanie ona tutaj na obczyźnie sama bez pomocy i rady, aliści wierzę, że opieką ją swoją otoczysz, dla tej miłości, jaką dla mnie żywiłeś. Dlatego też zaklinam cię, abyś, skoro mi już umrzeć sądzono, wszedł w posiadanie majętności moich i aby Alatiel przy tobie pozostała. Postępuj później tak, jak to będzie trza dla spokojności duszy mojej. Ciebie zaś, najmilsza Alatiel, proszę, abyś mnie nie zapomniała po śmierci. Niechże i tam będę się mógł pochwalić, że miłuje mnie najpiękniejsza białogłowa, jaką kiedykolwiek natura stworzyła. Jeśli mi twardo przyrzekniecie, że obie te prośby wypełnicie, zamknę oczy, pełen pociechy.
Kupiec i Alatiel, słysząc te słowa, płakali gorzko. Później pocieszali go jak mogli i przysięgli uroczyście, że na wypadek jego śmierci postąpią zgodnie z jego wolą. Antioch umarł wkrótce i z należną czcią został przez nich pogrzebany. Po upływie kilku dni kupiec cypryjski, załatwiwszy swoje sprawy na wyspie Rodos, zapragnął powrócić do domu na stojącym w porcie katalońskim korabiu. Obrócił się zatem do damy z zapytaniem, co czynić zamierza i czy będzie po jej myśli, jeśli ją z sobą na Cypr zabierze? Alatiel odparła, że pojedzie z nim ochotnie, bowiem ma nadzieję, że przez miłość do Antiocha, będzie uważał za siostrę i jak z siostrą z nią postępował. Kupiec odparł, że każde jej życzenie wypełni. Chcąc zaś ochronić ją od jakiejbądź zniewagi lub krzywdy, któraby ją w czasie podróży spotkać mogła, powiedział wszystkim na okręcie, że jest jego żoną. Dano im małą kajutę na tyle okrętu. Nie chcąc, aby słowa czynom się sprzeciwiały, kupiec spał z Alatiel w maleńkiem łożu. Z tego poszło, że pobudzeni ciepłem łoża, zachęceni mrokiem i samotnością, zapomniawszy o przyjaźni i miłości do zmarłego Antiocha, jęli się nawzajem trykać, nim jeszcze przybyli do Baffy, skąd Cypryjczyk był rodem. W Baffie Alatiel przez długi czas z kupcem żyła. Pewnego dnia przybył do Baffy za swemi sprawami pewien szlachcic, imieniem Antygon. Lat miał wiele, rozumu dużo, jeno dostatków mało. Fortuna przeciwna mu była we wszystkiem, w czem brał udział, ostając na służbie u cypryjskiego króla. Antygon, przechodząc pewnego razu koło domu, w którym Alatiel mieszkała (kupca cypryjskiego podówczas w mieście nie było, udał się bowiem z towarami do Armenji) ujrzał ją w oknie i jął przyglądać się jej uporczywie, bowiem nie mógł przypomnieć sobie, gdzie ją już był widział. Urodziwa białogłowa, przez tak długi czas igraszką losów będąca, a teraz zbliżająca się już do nieszczęść swoich kresu, ujrzawszy Antygona, poznała w nim odrazu jednego ze znaczniejszych sług swego ojca. Dlatego też nagłą nadzieję powzięła, że przy pomocy tego człeka do utraconej swej królewskiej godności powrócić może. Wiedząc, że kupca w domu niema, kazała bez zwłoki przywołać Antygona. Gdy wszedł do komnaty, zapytała nieśmiało, zali nie jest Antygonem z Famagosty, jak się to jej zdawa? Odpowiedział, że tak i przydał:
— Pewien jestem pani, że was już nieraz widziałem, nie mogę jeno przypomnieć sobie, gdzie to było. Proszę was przeto, abyście raczyli mi odkryć, kim jesteście.
Alatiel, usłyszawszy, że przybysz jest Antygonem, rzuciła mu się z płaczem na szyję i spytała go, zali jej przypadkiem w Aleksandrji nie widział? Na te słowa Antygon zaraz poznał w niej Alatiel, córkę sułtana, o której mniemano, że w morzu zginęła. Pragnął jej należną cześć oddać ale Alatiel nie dopuściła do tego, prosząc go, aby na chwilę usiadł obok niej. Uczyniwszy zadość jej żądaniu, Antygon spytał ją z czcią w głosie, jak, kiedy i skąd do tego miejsca przybyła? Wszak w całym Egipcie ze pewne to trzymają, że przed wielu już laty w morzu śmierć znalazła.
— Wolałabym, wierę, żeby się tak stało — odparła Alatiel — nie potrzebowałabym bowiem wieść takiego życia, jakie wiodłam.
Rzekłszy to, znów gorzko płakać poczęła. Antygon rzekł: — Nie dręczcie się i nie smućcie przed czasem, pani! Raczcie lepiej mi opowiedzieć wasze nieszczęścia i całe życie wasze. Ani chybi przy pomocy bożej rzeczy pójdą tym trybem, że na wszystko zaradzenie skuteczne znajdziemy.
— Gdy patrzę na ciebie, Antygonie, — rzekła Alatiel — zdawa mi się, że widzę mego ojca. Pod wpływem tego tkliwego uczucia, jakie do niego żywię, odkryję ci wszystko szczerze, chociaż mogłabym się przecie do niczego nie przyznawać. Nie wielu jest na świecie ludzi, coby mnie równie mili byli, jak ty. Dlatego też wyznam ci to, co pośród największych nieszczęść moich zawsze taiłam przed światem. Jeżeli po wysłuchaniu mojej spowiedzi, uznasz za stosowne dopomóc mi jakimkolwiek sposobem do odzyskania dawnych godności, proszę uczyń to. Jeżeli jednak rzecz ta niemożebną ci się wyda, zaklinam cię, abyś nikomu na świecie nie mówił, żeś mnie widział albo słyszał o mnie cokolwiek.
Rzekłszy to, opowiedziała mu z płaczem wszystkie przypadki swoje, od rozbicia się okrętu przy brzegach Majorki, aż do chwili ich spotkania. Antygon, tknięty współczuciem, zapłakał z nią razem, a po chwili namysłu rzekł w te słowa:
— Ponieważ pośród tych wszystkich przeciwności, nikt nie znał prawdziwego waszego nazwiska, pani, przyrzekam wam więc, że powrócę was ojcu, jeszcze milszą niż kiedykolwiek, a potem i żoną króla Algarwii uczynię.
Gdy Alatiel spytała, jak tego dokona, Antygon uwiadomił ją szczegółowie, co zrobić należy. Aby zasię z powodu zwłoki, jakieś zawikłania nie wynikły, powrócił nie mieszkając do Famagosty i stanąwszy przed królem, rzekł:
— Możecie, jeżeli taka będzie wasza wola, panie, spełnić czyn wielce chlubny dla siebie, mnie zaś, co biedę w służbie waszej znoszę, bez nijakiej trudności korzyść wielką wyświadczyć.
— Jakim sposobem? — zapytał król.
— Do Baffy przybyła młoda i urodziwa córka sułtana, o której słuchy chodziły, że zginęła w morzu. Dla zachowania czci swojej wielu nieszczęściom podlegała, a dzisiaj w wielkim niedostatku się znajduje. Pragnęłaby ona gorąco powrócić do ojca swego. Jeżeli przystaniecie na to, aby pod moją opieką do ojca ją wyprawić, pewien jestem, że sułtan nigdy wam podobnej usługi nie zapomni.
Król, chcąc pokazać swoją naturę szlachetną, odparł, że przyzwala. Wyprawił po Alatiel posłów i na dwór w Famagosta ją sprowadził, gdzie pospołu z królową należyte przyjęcie jej zgotował. Gdy się jej pytano o jej zdarzenia, odpowiadała wedle wskazówek, przez Antygona danych. Po kilku dniach król wysłał ją do ojca ze znaczną świtą, z mężczyzn i z białogłów złożoną, której Antygon przewodził.
Nie lza wysłowić z jaką radością sułtan ją powitał. Gdy Alatiel już nieco wczasu zażyła, sułtan takoż zapragnął uznać, jak to się stało, że ocalała i że przez tak długi czas nie dała najmniejszego uwiadomienia o sobie. Alatiel, mając dobrze w pamięci pouczenia Antygona, zaczęła w te słowa:
— Dowiedz się, mój ojcze, że mniej więcej w dwadzieścia dni po moim stąd odjeździe, burza strzaskała nasz okręt i wyrzuciła go nocą na brzeg zachodni w pobliżu Aguamorta. Co się stało z ludźmi, znajdującymi się na pokładzie, nie wiem, przypominam sobie tylko, że za nadejściem dnia powróciłam do utraconych zmysłów. Tymczasem mieszkańcy okoliczni okręt spostrzegli. Zbiegli się ławą dla złupienia szczątków. Wyciągnęli mnie na brzeg pospołu z dwiema towarzyszkami. Biedne dziewice porwane zostały przez dwóch młodzieńców i uprowadzone, każda w inną stronę. Nie wiem, co się z nimi stało, bowiem nigdy już słuch o nich do mnie nie dotarł. I mnie także dwóch młodzieńców za włosy schwyciło; płakałam i broniłam się ze wszystkich sił. Zaciągnęli mnie do pobliskiego lasu. Nagle z lasu wynurzyło się czterech jeźdźców. Gdy prześladowcy moi ich ujrzeli, natychmiast puścili mnie, a sami rzucili się do ucieczki. Czterej konni, którzy ludźmi znacznymi mi się wydali, przybliżyli się do mnie i jęli mi mnóstwo pytań zadawać. Ja także wiele mówiłam, ale nie mogliśmy się pojąć nawzajem. Naradziwszy się z sobą, posadzili mnie na rumaka i zawieźli do klasztoru mniszek. Nie wiem, co przeoryszy powiedzieli dość, że przyjęta zostałam nader uprzejmie. Uwielbiałam pospołu z niemi Św. Cresci z Val Cava, do którego szczególne nabożeństwo żywią. Gdy już pewien czas z niemi pozostawałam i nauczyłam się trochę ich mowy, spytały mnie się kim jestem i skąd pochodzę. Wiedząc, gdzie się znajduję i obawiając się, że gdy poznają prawdę, przegnać mnie mogą, jakoże do ich religji nie należę, odparłam, że jest córką pewnego znacznego człeka z Cypru, który mnie wysłał do przyszłego małżonka na Kretę. Na nieszczęście okręt tutaj uległ rozbiciu. Nie raz i nie dwa przy różnych okolicznościach ze strachu obyczajów ich przestrzegałam. Zapytana przez przeoryszę, zalibym na Cypr powrócić nie chciała, odparłam, że niczego tak nie pragnę, jak tego powrotu. Przeorysza, dbając o moją przystojność białogłowską, nie chciała mnie powierzyć nikomu z tych, co na Cypr jechali. Przed dwoma miesiącami przybyło do klasztoru kilku szlachciców z Francji wraz ze swemi żonami. Jedna z nich była krewniaczką przeoryszy. Ta, usłyszawszy, że udają się do Jerozolimy, aby odwiedzić grób tego, kogo Bogiem swym zowią (zabit od Żydów, jest on tam pono pogrzebiony) poleciła mnie im, prosząc, aby mnie na Cypr, do ojca odwieźli. Musiałabym długo w słowach się szerzyć, chcąc opowiedzieć, jakiemi staraniami i względami panowie ci i ich żony w czasie podróży mnie otaczali.
Wsiedliśmy na okręt a po kilku dniach przypłynęliśmy do Baffy. Zatrudniło mnie to nie mało, bowiem nie znalazłam nikogo w tem mieście i nie wiedziałam, co mam powiedzieć moim przewodnikom, którzy pragnęli mnie ojcu powrócić, jak im to poleciła czcigodna matrona. Bóg jednak widać ulitował się nademną i w chwili, gdyśmy do portu zawijali, posiał na brzeg Antygona. Poznałam go natychmiast i później przyzwałam go, obracając się doń w naszym języku, ażeby nikt mnie zrozumieć nie mógł i prosząc go, aby mnie tu jako córkę powitał. Pojął zaraz w czem rzecz, wielce się z mego przybycia uradował, przyjął Francuzów, jak mu tylko na to jego skromne środki pozwalały, a później zawiódł mnie na dwór króla Cypru. Ów, przyjął mnie, a potem i do was wyprawił z taką okazałością, że tego i wysłowić nie można. Jeśli coś jeszcze przydać trzeba, to niech dalej opowiada Antygon, który o mej historji nieraz słyszał.
— Panie mój — rzekł Antygon — obracając się do sułtana — to, coście słyszeli od księżniczki, zgadza się nawszem z jej dawniejszemi opowieściami, jakoteż ze słowami szlachciców i ich żon, co ją przywieźli na Cypr. O jednem tylko omieszkała wam powiedzieć, bowiem skromność przyrodzona zmilczeć jej kazała, a mianowicie o pochwałach, jakie z ust tych chrześcijan słyszałem, jej niepokalanego życia w klasztorze, szlachetnych i wzniosłych uczuć i przykładnych obyczajów. Nie uważała także za stosowne wspomnieć wam o żalu i łzach, jakie przewodnicy jej wylewali przy pożegnaniu. Gdybym chciał powtórzyć wszystko, co mówili, nie starczyłoby dzisiejszej nocy i dnia jutrzejszego. Poprzestanę jeno na uwiadomieniu was, że pysznić się możecie z posiadania najzacniejszej i najcnotliwszej córki, jaką kiedykolwiek miał na ziemi władca, koronę na skroniach noszący (tak panowie francuzcy powiadali i tak ja sam pomiarkowałem).
Sułtan, niezwykle uszczęśliwiony, wspaniałą ucztę wyprawił. Prosił także wielokroć razy Boga, aby dał mu możność odwdzięczenia się kiedykolwiek za usługi, jego córce okazane. Obligowany był zwłaszcza królowi Cypru, który z wielką okazałością córkę mu odesłał. Po kilku dniach wyprawił Antygona z drogocennemi darami na Cypr. Wysłał też umyślnych z listami, w których osobną wdzięczność swoją mu wyrażał.
Następnie, pragnąc dokończyć tego, co rozpoczęte zostało, to jest połączyć córkę swoją z królem Algarwii, wyjaśnił mu wszystko i w liście napomknął, że jeśliby ją chciał za żonę, to niechaj po nią przyśle.
Król wielce się z tego uradował, wyprawił po narzeczoną świetne poselstwo, a później wspaniale Alatiel na swym dworze przyjął.
Alatiel, która z dziesięcioma mężami dziesięć tysięcy razy miłośnie figlowała, w łożnicę mężowską, jako rzekoma dziewica wstąpiła. Król mniemał, że on dopiero prawiczeństwa ją pozbawił. Żyła przy jego boku długo i szczęśliwie, jako królowa. Niedarmo powiadają, że od pocałunków usta nie bledną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.