Przypomnienie (Machczyńska, 1893)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przypomnienie |
Pochodzenie | Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891) |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz |
Data wyd. | 1893 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków – Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały zbiór |
Indeks stron |
W roku 1861 byłam po raz pierwszy w życiu przy zgonie człowieka. A był to człowiek wszechstronnie nie zwykłej miary:
Przebiegł długą przestrzeń życia — lat przeszło dziewięćdziesięciu.
Miał wielkie imię z rodu i z czynów, był jednem z ogniw łańcucha dziejowego, na którem zaznaczono stulecie narodu.
O nim to Słowacki powiedział niegdyś:
„Jednego tylko znałem szlachcica“...
Nazywał się Adam Jerzy książę Czartoryski, syn generała ziem podolskich. Umarł zdala od kraju, na ziemi francuskiej; ale umierał wśród rodzi przyjaciół, wielbicieli i sędziów, wytworzywszy na około siebie duchem i otoczeniem, obyczajem i pamiątkami, odłamek ziemi rodzinnej.
Los zbliżył mnie do tego wielkiego starca w ostatnim roku jego życia, i parę wspomnień odnoszących się do tej chwili, ślę do księgi pamiątkowej, przeznaczonej na cześć serdeczną dla znakomitej rodaczki. Zobaczyłam go po raz pierwszy w hotelu Lambert, śród wieczornych świateł salonu, otoczonego orszakiem mężów z przeszłości. Każde wymienione nazwisko wprowadzało mnie w zachwyt, w zdumienie... Świeżo przybyła z kraju, wychowana w twardych tradycjach, byłam pod urokiem. W żywych ciałach stali przedemną ludzie, którzy w młodzieńczej wyobraźni należeli już tylko do świata moich książek, czytywanych nocami, do powieści ojca przy ogniu domowym, do piosnek matki mojej! Po wieczerzy w pięknej galerji, zdobnej pędzlem Le Brun’a i Lesueur’a, gdym stała pod wrażeniem myśli nowych, książę Adam podszedł do mnie wolniutko i z właściwym sobie uśmiechem dobroci i uprzejmości powiedział:
— Co pani myśli sobie o nas, że my tu na obczyźnie tacy gwarni, często weseli i śmiejący się...
Spojrzałam z uczuciem szacunku na tę piękną, szlachetną, dumną, choć śród trosk schyloną głowę, podobną do ziemskiego globu, oznaczonego bruzdami całowiekowych linji granicznych, zmian, cierpień, tęsknot, strat i zawodów, i rzekłam po chwili:
— Tem większą jest zasługą zachować śród przeciwności pogodne czoło.
Odtąd był dla mnie przedmiotem serdecznej uwagi, tem rzewniejszej, że dni jego zwolna zbliżały się do kresu i że każdy z nich miał cenę pożegnania.
Wzywał mnie czasem do pomocy przy porządkowaniu dawnych papierów, kazał odczytywać sobie dawne swoje mowy i pisma i wpisywać poprawki i zmiany, które czynił do następnych wydań. Wtedy to widziałam spokojne, świadome celu, rozmyślne przygotowanie się do wielkiej podróży... do śmierci! Dla mnie, młodej, był to widok niezwykły i imponujący! To codzienne w formie rozkazow, poleceń, urządzeń, upomnień, krzątanie się jak około wyjazdu pewnego i blizkiego, miało w sobie coś wielkiego i jest jednem z silniejszych wrażeń z owej chwili.
Książę chodził, pracował, wyjeżdżał, łączył się z towarzystwem domowem i chętnie przypuszczał do siebie gości, interesował się wszystkiem, wsłuchiwał się wytężonem uchem i sercem w każdą wieść z kraju wstrząsającą podówczas, a jednak gasł i dogasał widocznie.
Lekarze zalecili świeże powietrze i 20 czerwca wyjechaliśmy do zamku Montfermeil, parę mil od Paryża na koleji strasburskiej położonego, tuż przy stacji Gagny.
Cała rodzina wyjechała już zrana, aby przygotować przyjęcie i oczekiwać na miejscu, po południu zaś zaszła poczwórna kareta, którą książę, z nieodstępną przy swym boku córką, miał odbyć podróż nie daleką.
W tej uroczystej chwili wyjazdu patryjarchy rodziny z domu, do którego już nie miał wrócić za życia, Hotel wydał mi się dziwnie opustoszałym.. Pozostali domownicy i słudzy wybiegli na pożegnanie z tajoną żałością i łzą w oku; dobry pan i opiekun żegnał z czułością każdego, smutna powaga i życzliwość była na obliczu jego... Przed samą podróżą wypił kieliszek starego wina z piwnicy króla Jana III., które się przechowało w familji Wąsowiczów pod nazwą sukcesor i którego parę butelek pani Wąsowiczowa, blizka krewna księcia Józefa Poniatowskiego, podarowała choremu; poczem konie ruszyły, wszyscy skłonili się, tłumiąc smutne przeczucia, a dwa wielkie psy, Sułtany, odprowadziły nas do bramy.
Droga była prześliczna; zamki gotyckie, parki wspaniałe i obfite plantacje brzoskwini, przewijały nam się przed oczyma; wiosna w całej pełni kwiatów i zieleni stroiła wszystko, zacierając obrazy smutnego pożegnania i wywołując uśmiech na sędziwe usta chorego.
Drogą wspaniałego Avenu zajechaliśmy przed ganek, gdzie cała rodzina oczekiwała podróżnego. Zamek Montfermeil jest podobno dosyć dawny i za wielkiej rewolucji francuskiej Szwajcarzy na jego dziedzińcach rezydowali. Należy do Markiza de Nicalay i od niego księstwo zamek wynajęli jako obłitujący w wyborne powietrze, przynoszone z parku i z sąsiedniego lasu Bondit, gdzie jeszcze za Karola X. gnieździli się rozbójnicy, aż do barjery Paryża podchodząc. Urządzenie wewnętrzne zamku dosyć zaniedbane, meble stare i niedostateczne trzeba było uzupełniać; malowideł mało, parę posągów w jadalnej sali i dwa staroświeckie zegary, były jej główną ozdobą. Ale salony wielkie, pokoji dużo do rozmieszczenia licznych gości, którzy tu codzienną odprawiali pielgrzymkę z zapytaniem o zdrowie, dla spojrzenia raz jeszcze w oblicze dogasającego męża. Wielu z nich nie mogło się pogodzie z Paryżem bez obecności tej rodziny, tyle lat garnącej około siebie tych, co tęsknili na obczyźnie.
Jak w panoramie, coraz inni przemijali się ludzie; nietylko Polacy, bywali i znakomici cudzoziemcy.
Montalembert, ksiądz Quatry, byli dziś jednocześnie z jenerałem hrabią Z. i z Andrzejem Koźmianem, synem gorącego klasyka, Kajetana, co to w Puławach gościł niegdyś. Koźmian nocował tu nawet i nazajutrz opowiadał, że wielkie było jego złudzenie, gdy zrana do pokoju przynieśli mu kawę, imbryczki z herbami dobrze mu znanemi...
— Istne Puławy — szepnął ze wzruszeniem, z którego wywiązało się pasmo wspomnień niegdyś tak drogich dla księstwa. Książę używa czasem małym wózkiem po parku przejażdżki; a całe towarzystwo towarzyszy mu piechotą; uśmiecha się wtedy do orszaku swojego z dobrocią, a chociaż siły coraz słabsze i łzą oko zachodzi, duch ciągle czujny, wszelkie fałszywe zdanie zawsze zbić i skarcić gotowy, zawsze najlżejszą nadzieję ogólnego dobra radośnie witający. Jak tylko jest silniejszy, zaraz chce pracować, każe sobie czytać, w ostatnich dniach pomiędzy innemi czytywano mu pamiętniki Guizot’a, czasopisma poznańskie i „Głos lwowski“, każdy pragnie mu usłużyć, wszyscy się cisną, ale dalszym docisnąć się trudno, bo najbliższa rodzina, bezustannie pełni służbę około chorego.
A taki wdzięczny za wszystko, z takiem wzruszeniem wita i żegna przyjaciół, przybywających w odwiedziny! A jak tęskni za Paryżem, tęskni jak za miejscem, którego nie spodziewa się już zobaczyć... Ile razy stamtąd przyjeżdżam, pyta mnie; czy byłam w jego gabinecie, czy widziałam jego pokój... Przywiozłam mu też jednego dnia z jego stolika nóż do przecinania stronnic i lupę; on tak czule oglądał te drobnostki! Od 13 lipca zączęły się dni najsmutniejsze: upadek sił, puchlina coraz dokuczliwsza, duszenie coraz częstsze; siostra zakonna ze zgromadzenia de bon secours, imieniem Katarzyna, wielce inteligentna, kochająca i przezorna, czuwa wraz z rodziną nocami.
Nadszedł stanowczy dzień 15 lipca.
Sypialnia księcia zamieniła się jakoby w kaplicę... Tutaj książę w gronie całego otoczenia, przyjął ŚŚ. Sakramenta; wszyscy do niego się cisną... Przejmujący to widok i niezwykły!.. Wszystkie drzwi w książęcej rezydencji otwarte na oścież, kto chce wchodzi, słudzy, przyjaciele, goście, przechodnie... obcy zupełnie, garną się na ostatnie modły i błogosławieństwa... Wszyscy klęczą... Po modlitwie umierający błogosławi, zaczynając od ziemi rodzinnej... Poczem siostra Katarzyna wymienia mu z koleji wszystkich czekających błogosławieństwa. Starzec nie zapomina nikogo, ma obfitość błogosławieństw i spuściznę miłości dla wszystkich! Widząc zbliżający się koniec, siostra Katarzyna podała mu w rękę gromnicę i rzekła: — voici la lumiere de la foi...
A po chwili dodała:
— Courage... encore quelques minutes et vous serez le plus heureux.
Za chwilę nie żył. Głośne łkania żalu ozwały się naokoło. Na jego czole tylko majestatyczny był spokój: potęga ducha, w sprawach życia ziemskiego niegdyś tak wielka, okazała się równie wielką w sprawach wiekuistego żywota i wygrała bitwę w ostatniej, ale najtrudniejszej walce.
Siostra Katarzyna, sama spłakana i strudzona, wyprowadzając smutnych z żałobnej komnaty, mówiła młodym tę piękną naukę: „Kto choć raz jeden w życiu śmierć dobrą widział, powinien się nauczyć tak żyć, aby umiał również w zgodzie z Bogiem i z ludźmi umierać“.