Przysmaczki polskiej kuchni/Wstęp

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zenonim Ancyporowicz
Tytuł Przysmaczki polskiej kuchni
Data wyd. 1850
Druk Julian Kaczanowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WSTĘP.


Oszczędność i rządność polskich gospodyń, zaprowadziły zwyczaj w swych domach, przyrządzania tyle tylko potraw na obiad lub też wieczerzę, ile konieczna potrzeba liczby biesiadujących wymaga. Jest to bardzo słusznie: albowiem, oszczędność nikogo niegubi, a zbyteczna hojność, zawsze jest marnotrawstwem, pociągającem za sobą, niezliczone przykłady ubóstwa, tak w ubiegłych wiekach, jako i dzisiaj w zbyt jawnych obrazach okazującego się. Lecz

Nader często się zdarzy,
Że kogoś Bóg nadarzy,
A tu już po śniadaniu
I obiad na wydaniu.
Gościa jednakże prosić trzeba —
A nie rzecz, dać mu tylko chleba.
Lecz jak prosić, bo obiad krótki
Gdyż oprócz przekąski i wódki,
Jest tylko rosoł z korzeniami
Mięso i pieczeń z serdelami —
I to biesiadka zdziałana
Dla paniąt, pani i pana.

Otoż aby zaradzić téj niedogodności, i spiesznie zapobiedz w takim wypadku kłopotom poczciwych naszych gospodyń, zamierzyliśmy im podać tutaj, kilka sposobów łatwego przyrządzania, wybornych potraw, szybkością lokomotywy, mogących obiad powiększyć.
Uprzedzić tylko znajdujemy naszym obowiązkiem, że chcąc wprowadzić w wykonanie przepisy téj książki, potrzeba mieć wszystko, a wszystko pod ręką —

Słowem wszystko na zawołanie
Piękne gosposie! dobre panie!

I dla tego, chociaż mała, lecz nader użyteczna ta książka, nie dla wszystkich niewiast jest przeznaczoną. A najprzód: niemają do niéj żadnego prawa, kobiety, którym się zdaje, że są paniami wielkiego świata, —

Które w swym domu siedząc za stołem
Z mężem i dziećmi i gośćmi społem,
Kurzem ubiegłych balów odurzone
A wykrzyknikiem lokaja zbudzone,
Że niema soli, pieprzu i chleba,
Zgniewem odrzekną — to kupić trzeba!
Natychmiast strojny galonem służalec,
Prosty i sztywny jak na szyldzie palec —
Choć mu pieniędzy pani niedała,
Biegnie w ulicę do sklepu Michała:
I za grosz wszystko — za pięć bierze chleba,
— A gdzie pieniądze? bo pieniędzy trzeba.
„To jest dla dworu, — to dla pani jaśnie!“
— Gdzie na chleb niema, tam i jasność gaśnie
Odrzekłszy Michał — bąknął: hołota!
Wielka mi pani — kiedy niema złota.
I przywoławszy swą córkę dziewicę,
Kazał dług nowy, wpisać na tablicę.
A wszyscy tym czasem jedzą powoli,
Czekając chleba i pieprzu i soli.

Bezużyteczną jeszcze będzie ta broszura, dla wszystkich niewiast podobnych do téj: która

Mieszkając w świetnych salonach hotelu,
Wylazłszy z puchu o pierwszéj z południa,
I siedząc w miękim, wygodnym fotelu
Tonie w pół szubku przed natręctwem grudnia.
A ubarwiwszy różem swą buzię
Dzwoni i woła na kucharkę Fruzię.
I Fruzia, pani swéj posłuszna woli,
Chociaż kucharka — w panny jednak roli
Staje i mówi: jestem proszę pani,
I pilnie słucha, chociaż ją nagani.
A ta jak władzca korony — poważna,
Wsporach o wiarę śmiała i odważna.
Bitna w procesach, zwycięzka z żydami,
Dumna z ubogim — pokorna z panami.
Zatrzymująca swym ludziom zasługi,
I codzień swoje zwiększająca długi.
W kościołach klęcząca,
Nad światem płacząca.
Pięknie i wzniośle o cnotach mówiąca,
Wszystkich na sławie i mieniu krzywdząca,
Czemu nierychło? pyta zagniewana —
Co dziś w teatrze? jaka sztuka dana?
Długoż tak będziesz mnie napróżno siedzieć?
Masz mi pójść zaraz i o wszystkiem wiedzieć.
— A obiad proszę pani, z czego będzie?
— Idźże mi z oczu, — nudnaś z tém pytaniem —
Tak jak zawsze u ludzi i jak wszędzie,
Strasznieś natrętna śmiesznem swem gadaniem:

Wezmiesz dwa funty mięsa wołowego,
A propos... kupisz mi do czepka kwiatek,
Cóś na kotlety i funt cielęcego,
Tylko pamiętaj żeby był bławatek.

O! dla takiéj pani, która cielęce i wołowe mięso przeplata

Bławatkami
Kotletami
Teatrami
I kwiatkami
I czepkami

książka o kuchni nie jest potrzebną, jak również, żadnéj wartości broszura ta niebędzie miała i dla tych kobiet, które

Liznąwszy Niemczyzny
Nielubią Polszczyzny
Czytają Herdera
Szellinga, Szelera
Lub slęcząc nad wzrostem sztuki,
Chcą dawać światu nauki —
I wziąwszy ostro przycięte pióro,
Myślą ugrzązłszy w swych nauk roztworze,
Górą — i coraz bujają górą,
Widząc na stole z atramentu morze.
Do takiéj pani, gdy przyjdzie Jagusia,
Panna służąca, lub młodsza Anusia,
Pierwsza usłyszy, by pieczeń gotować,
Dwie drugie znowu, by włosy maglować.

Bo czemże proszę niestety!
Najlepsze będą kotlety,
Dla takiéj mówię kobiety —
Która zajęta wiedzą, umnictwem, ideją,
Nie wie czy mięso kładną, czy je w garnek leją.

Dla kogoż więc? dla jakichże to niewiast przeznaczona ta książka? Któreż to mają użytkować, z spisanych na tych kartach sposobów? Słuchajcie! oto dla niewiast rządnych, dla wiejskich gospodyń —

Które pamiętne o domu potrzebie,
Wcześnie opatrzą swych siedzib spiżarnie,
Pięknie i czysto urządzą mleczarnie,
I myślą tylko o dzieciach i niebie!

Tak jest — dla was to zacne polskie matrony, na wsi zamieszkałe, pierwszy raz wzięłam się do pióra i proszę:

Raczcie z téj książki zawsze użytkować,
A jak przyjadę i mnie poczęstować.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zenonim Ancyporowicz.