Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1792. Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!
Smutek duſzę mi napełnił całą, ZycieŻycie ſię moie do grobu chyli.
Nikt nieratuie, i tak ſię zdało,
Jak gdybyśmy iuż źycieżycie ſkończyli.
Jako ten ktòry źelazemżelazem pada,
Między trupy go każdy rachuie;
Bez Nadziei go kaźdykażdy odſtrada,
J ſam go nawet Bòg nieratuie.
Tak mię iuż prawie gròb był pochłonął,
J śmierć mię swoim okryła cieniem.
Boże! twòy ſtraſzny gniew mię ozionął,
J nawał złego, za twym ſkinieniem!
Znaiomi moi ſtali zdaleka,
Obrzydliwością im byłem cały.
Gdzie tylko ſtąpię, nędza mię czeka,
Z ktòrey mi nawet oczy uſtały.
Cały dzień ręce do gòry wznoſzę,
Niebioſa moim wołaniem ſwarzę,
Może nad trupem o Cud uproſzę,
Albo mię ieſzcze zleczą Lekarze.
Bo czyliż w grobie twa litość ſłynie, ZebyŻeby kto o niey drugim powiadał?
Albo na ziemi kto raz zaginie,
Czyliż o prawdzie twey będzie gadał?
Czy kto wpośrzodku grubey ciemności,
Cuda twe zdoła rozpoznać Panie?
Albo twey dzieła ſprawiedliwości,
Gdy w zapomnienia Ziemi kto ſtanie?
Oto ia wołam Boże do Ciebie!
Rano przed Tobą proźba ma ſtoi!
Czemuż jey niechceſz przyiąć do Siebie,
Twarz twą odwracasz od nędzy moiy?
Ubogim ci ia, i od Młodości,
Na uſtawiczney pracy ſchowany!
J choć doſzedłem lat Sędziwości,
Zawſze ia nędzny, upokarzany.