[40] RĘCE
Smętek dachów blaszanych... Czerwone kominy,
Zapatrzone w podniebny lot jaskółczych stad...
W pokoju mym na śladach wieczornej godziny,
Drżąc przed światłem, wykwita szary mroku kwiat.
Drży zwiewny gąszcz kielichów, ciemnieją niebiosa,
Z pośpiechem kwiat półmroku po ścianach się pnie.
Przy nikłem, rubinowem świetle papierosa
Wstępuję w dni przepadłe — niewiadomo gdzie.
Dzięki pierwszej kochance, tajemniczej damie,
Którą dzieckiem poznałem w tygodniku mód,
Znowu jestem w woskowych figur panoramie,
Odkrytej na wakacjach wśród jarmarcznych bud.
Ubrane w czarny surdut widmo Hugo-Szenka,
I morderca Carnot’a zapatrzony w mrok,
W kuszącego Amora, co nad Psychą klęka,
Barbara Ubrich wlepia przejmujący wzrok.
[41]
I jawią się nade mną jakieś znane dłonie,
Załamane w patosie cierpienia i mąk
I zwolna w pustym mroku na ciemnej zasłonie,
W urwanych gestach miga coraz więcej rąk...
Lekkość dłoni kobiecych, smukłość cienkich palców,
Jak w ciemni rozrzucony białych kwiatów pęk...
Jest w tem smutna namiętność rozmarzonych walców
I znak jakiś tajemny, który śle mi lęk...
Znam, pamiętam... Te niosły rozkoszne pieszczoty,
A te chciwie toczyły młodzieńczą mą krew,
Tamte dziś mi ślą jeszcze smutny znak tęsknoty,
Te nazawsze zacisnął ponury, zły gniew.
Aż z głębi ciszy mroków powoli wyrosły
I zbliżają się ku mnie w magnetycznym śnie
Ręce, co mą najgłębszą z tajemnic uniosły,
A teraz, niby ślepce, wyszukują mię...
Ku nim biegną naprzeciw moje ręce drżące
I nagle je porywam mocno, z całych sił.
O, usta w niemym krzyku szkarłatnie płonące,
Głowo, w brawurze włosów odrzucona wtył!...
|