<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ramułtowie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

Nazajutrz Sylwan leżał jeszcze w łóżku, gdy dzwonienie do furtki zbudziło jego chłopca, który poszedł otworzyć. Spiesznym krokiem wpadł Herman nie zdejmując kapelusza, wprost do łóżka Sylwana; spojrzał na niego smutnie jakoś i odezwał się.
— Byłeś wczoraj u Violi czy nie? co się z tą biedną dzieje?
Sylwan kłamać nie chciał... nie namyślał się długo...
— Więc byłeś! tegom się domyślał i odparł siadając Herman. Tobie jednemu tam wejść było wolno. Viola wyzdrowieje, ażeby też ją to wyleczyło z choroby serca! Jéj miłość dla ciebie a twoja litość dla niéj może miéć wcale smutne dla ciebie skutki. Szukałem cię od wczoraj ażeby ci powiedzieć... że Hanna jest zazdrosna, rozgniewana, oburzona i — kto wié jakie z tego mogą być następstwa... Trzeba żebyś się uniewinnił i wytłómaczył przed nią. Jest źle — jest bardzo źle.
— To być nie może!
— Daję ci najuroczystsze słowo! gonię za tobą od wczoraj... Hanna z teatru wyniosła to przekonanie, że ty się kochasz we Violi...
Mówiłeś mi wiele razy, że mnie nie rozumiesz, ja ci dziś powiedzieć muszę, że nie pojmuje ciebie. Bardzo to heroicznie przez miłosierdzie dla sieroty poświęcać swoje szczęście — lecz ja zaczynam wątpić czy kochasz Hannę?
Sylwan porwał się z łóżka ręce łamiąc.
— Kocham ją! zawołał — kochać ją będę do śmierci, ależ człowiekiem mimo to być muszę... tam szło o życie.
— A tu może iść o szczęście twoje! rzekł Herman zaczynając się przechadzać po pokoju.
— Robiłem com tylko mógł, by pannę Hannę wywieść z błędu, uspokoić — lecz zdaje mi się, że nawet siostrze twéj rozdrażniona musiała coś powiedzieć... strasznego bardzo. Domyślałem się tego z jéj twarzy...
Sylwan westchnął. — Po Hannie niespodziewałem się tego.
— Chwytała — rzekł Herman, każde twe wejrzenie skierowane ku scenie, każdy błysk oczów Violi — za każdą razą drżała i bladła — wreszcie z gniewem rzuciła się ku Lelii siedzącéj obok w loży i pozostała blada, osłupiała do końca przedstawienia.
— Biegnę natychmiast do mojéj siostry — odezwał się Sylwan wzruszony — będę się starał widzieć z panną Hanną i przed nią wytłómaczyć. Nie czuję się winnym.
— Siedziałem prawie całą noc na wschodach téj dziewczyny — dodał Herman, chciałem ciebie z tamtąd wyciągnąć... Wiedziałem żeś tam był, z kimże wyszedłeś?
— Daj mi już pokój z temi pytaniami... chmurno odpowiedział Sylwan. Dziękuję ci za troskliwość, sam będę wiedział jak sobie radzić i co począć.
Zdawało się, że Herman chciał jeszcze mówić coś więcéj, ale się powstrzymał.
— Wierz mi — szepnął w końcu namyśliwszy się, że com uczynił to przez troskliwość o ciebie i — dla téj biednéj Violi — żal mi jéj niewymowny...
Podał rękę Sylwanowi, uścisnęli się w milczeniu. Ubrany na prędce, z gorączkowym pośpiechem Sylwan pobiegł do siostry... Znalazł ją w progu domu wybierającą się do niego, z twarzą smutną i zmęczoną.
— Sylwanie, zawołała zobaczywszy go, szukam cię od wczoraj, w śmiertelnym jestem niepokoju z twego powodu. Hanna! Hanna się gniewa — Hanna, która była ze mną jak siostra... wczoraj znalazłam ją tak zmienioną, tak podrażnioną! a! tyś bo sam winien... Oburza się na ciebie za zbytnie, doprawdy niewytłómaczone zajęcie tą dziewczyną! Co cię może jakiś tam szurgot obchodzić... Podszepnięto jéj znać wskazano twoje zajęcie tą głupią dziewczyną... Dla niéj możesz stracić Hannę! Niepojmuję twojego postępowania! a! wy mężczyźni... Sądziłam, że choć ty wolny jesteś od podobnych miłostek...
— Moja Lelio — przerwał Sylwan oburzony — czyż i ty będziesz mnie o nie posądzać! Nie wolno więc mieć miłosierdzia, pomódz sierocie, żeby w tém nieupatrzono egoizmu i spekulacyi obrzydliwéj! Ani Hanny, ani ciebie — ja znowu nie rozumiem — możecież, godziż się wam tak łatwo posądzać — kogo? mnie!
Sylwan ruszając ramionami przechadzał się oburzony po pokoju, do którego weszli razem, smutek i gniew malował się na jego twarzy.
— Nie mogę tego ścierpieć, rzekł — by to pozostało jak jest... muszę się widzieć z Hanną — Herman mi przyszedł oznajmić, że się gniewa, ty potwierdzasz — potrzeba raz pomówić szczerze i otwarcie. Ja się z nią widzieć muszę, ona mi tego odmówić nie może, nie powinna. Błagam o to!
— Cóż mam zrobić? iść ją tu prosić, bo ty tam pójść nie możesz? spytała Lelia. Poprobuję, jestem posłuszna... Idę.
Wskazawszy fotel bratu, ścisnąwszy mu rękę w milczeniu, Lelia poszła — ale smutna i pomieszana... Sylwan padł na siedzenie i pozostał w niém przykuty.
Naprzeciw niego wiszący zegar, męczarnię długiego oczekiwania, rozdrabiał mu na setne cząstki sekundy, aby się dłuższą wydawała. Godzina stała się wiekiem, myśl miała czas przebiedz wszelkie możliwe następstwa wypadków. Smutno mu było. Z wlepionemi w skazówki zegaru oczyma czekał zdrętwiały, rachując przyjdzie czy nie. Nareszcie szybki chód po wschodach dał się słyszéć, ucho rozeznało kroki dwóch osób, zaszeleściały suknie, drzwi się otworzyły — Hanna weszła... blada i pomieszana. Sylwan zerwał się i stanął przed nią milczący, jak winowajca przed sędzią...
— Stawię się na rozkaz wasz! zawołało dziewczę, poruszonym, pełnym tłumionego gniewu głosem...
— Czyżbym śmiał pani rozkazywać? odezwał się Sylwan — prosiłem, błagałem, bo w niepewności i trwodze wytrzymać nie mogłem — a sam do pani przyjść nie odważyłem się — Herman mnie przestraszył — pani się gniewasz... pani..!
Przerwał nagle i począł, zbliżając się ku niéj, zmieniając głos.
— Panno Hanno! być że to może abyś pani, pani mnie mogła posądzać o fałsz, o kłamstwo, o zdradę i o nikczemne jakieś intrygi pokątne? Zkąd ta niewiara — jaki powód do niéj?
— Powód? rozśmiała się Hanna rzucając na krzesło... czyż pytać o to można? Całe miasto mówi o pańskiéj miłości dla téj aktorki, która miała się wczoraj chcieć otruć z téj wielkiéj passyi, szału i rozpaczy... Cały wieczór wczoraj nie odwróciłeś pan oczów od sceny?
— Panno Hanno! składając ręce rzekł Sylwan — któż się truje będąc kochanym i kochając? Co za wina, że niemogąc na was patrzéć, by wam nie czynić przykrości, oczy miałem skierowane na scenę!
— Ale z jakim wyrazem? z jaką czułością — podchwyciła Hanna... patrzałam na to! widziałam, czułam i — oburzałam się.
— Panno Hanno! przerwał czule Sylwan — czyż pani mnie nie znasz! czy pani możesz mnie posądzać?
— Muszę!...
— Godziż się... a to boli! ja pani nie poznaję.
— Ja pana nie poznaję, panie Sylwanie, dodała Hanna, kochaj pan kogo chcesz... ale nie ukrywaj uczucia i nie udawaj go!
— Na miłość Boga — Hanno — wtrąciła Lelia.
— Pani... zawołał Sylwan — czyż taki fałsz ohydny, takie kłamstwo możesz mi pani zadawać? Jestli to w moim charakterze? Cóżbym miał za powód do niego? Posądzaszże mnie pani o rachubę? na Boga!
Hanna zbladła poruszona.
— Posądzam pana o to, że się wstydzisz uczucia, któremu uległeś i z którém się taisz, a chcę byś był otwartym i zmusić pragnę byś mi powiedział prawdę.
— Prawdą jest i będzie — zawołał Sylwan, że panią kochałem i kocham, wielbię — czczę, ale nierozumiem — Viola obudza we mnie litość.
— Za wielką! dodała Hanna — sam może nie znasz uczucia jakie masz dla niéj, lecz oczy obcych i moje własne nie omyliły mnie. Jesteś nią zajęty...
Sylwan oburącz się schwycił za głowę spojrzał na Hannę bladą — zamilkł smutnie.
— Miejże pani litość nademną! to przywidzenie — rzekł po chwili — a boli mnie, od niéj szczególniéj... boli srodze... Czyż pani nie czytasz w sercu mojém?...
— Może lepiéj niż wy sami! ponuro dodała Hanna — lecz — pocóż te tłómaczenia i wymówki? Można się ze wszystkiego tłómaczyć, a wrażenie nie odejdzie, nie — moje oczy patrzały, serce czuło... słowa nie pomogą... ja wiem! ja czuję Panie Sylwanie — ona was więcéj niż ja obchodzi... Grzechu w tém niéma...
— Pani mnie zabijasz — niewinnie — szepnął Sylwan...
Lelia przystąpiła do niéj zwolna.
— Handziu droga — odezwała się, czyś tylko własnemi a nie cudzemi oczyma patrzała — zastanów się — uległaś temu co chcieli widziéć i wmówić ci drudzy.
— Ja? nie, przerwała Hanna, chciałam niewierzyć — zostałam zmuszoną. Co słowa znaczą, gdy czyny świadczą inaczéj... Zresztą boli nawet to, że rzecz jest jawną, że o niéj mówi miasto całe. Dziś z rana, dziesięć już osób przychodziło z tą wiadomością, że wczoraj widziano pana Sylwana pędzącego po teatrze do mieszkania aktorki, do którego nie wpuszczano potém nikogo... Wszystkim wiadomo żeś pan tam u łoża téj interesującéj choréj całą noc przepędził!
Sylwan zamilkł ponuro...
— Czyżby mi nie miało być wolno mieć litości nad nieszczęśliwemi? zapytał po chwili.
— Panu wolno wszystko — lecz ludziom też sąd wolny! To nie była litość... to silniejsze nad nią uczucie... Serca podzielić nie można... a kto oddał całe... całego ma wymagać prawo... Panie Sylwanie, ja pana... ja pana uwalniam... ja chcę być też wolną; — dodała — boli mnie... lecz muszę.
— Hanno moja! przerwała Lelia — co ci się dzieje! to przywidzenie! to fantazya! nie zabijaj człowieka, nie dręcz siebie nadaremnie — Sylwan...
Sylwan w téj chwili sięgnął ręką drżącą po leżący na ziemi kapelusz.
— Przysięgam pani na wszystko co mam najdroższego, co mi jest najświętszem, iż to posądzenie nie słuszne... jestem niewinny! nie zmieniłem uczuć i pozostanę im wierny — Bądź co bądź... niemam prawa narzucać się pani... i więcéj nie powiem słowa...
Posunął się ku drzwiom, a Hanna nie podniosła nawet oczu na niego, siedziała z głową spuszczoną... Sylwan skłonił się i wyszedł powoli. Lelia prawie była rada, że z nią zostanie sam na sam... widziała ją wzruszoną — spodziewała się ukołysać. Hanna zakryła twarz chustką i na łzy się jéj zebrało... milczały obie dość długo.
— Moja Lelio — odezwała się Hanna — nie miejcie mi tego za złe, płochą nie jestem, lecz — serce moje obrażone — ostyga... miłość własna odpycha od tego którego kochałam. Chciałabym się przemódz — nie mogę... Między nami wszystko skończone...
To mówiąc wstała idąc ku drzwiom, gdy Lelia zastąpiła jéj drogę i głosem uspokojonym odezwała się.
— Słówko jeszcze, moja Hanno droga? Uczynisz co ci się podoba... jesteś wolną... Ja nawet prosić cię nie będę za bratem... Stracona wiara trudno powraca... lecz powiedz mi, powiedz proszę... wyznaj mi prawdę... co ją w tobie zachwiało?
Hanna ocierając oczy podniosła wzrok smutny na Lelię.
— Od przyjazdu naszego tutaj — rzekła, nie ma dnia, rozmowy niema, żeby w niéj przybywający do nas nie tknęli pana Sylwana, malując go ze wszech stron czarno, szydersko... niepoczciwie. Oburzało mnie to nie wpływając na przekonanie... Pan Herman go bronił — serce moje go broniło, w ostatku on sam w obec tysiąca osób przyszedł umyślnie przekonać mnie, że na jego miłość rachować nie mogę... Nie ja zerwałam — on sam — lecz między nami wszystko — wszystko skończone!
Lelia odstąpiła kilka kroków... Hanna chciała coś mówić jeszcze... i razem zbliżyła się ku drzwiom...
Spokojnie bardzo zdejmując z palca pierścień, wdowa pospieszyła ku niéj. Daj mi z łaski swéj, rzekła — ostatni dowód przyjaźni, bądź pośredniczką między ojcem a mną, i zwróć mu z podziękowaniem ten dowód jego przyjaźni. Ja chcę dzielić losy mojego brata... zrywając z nim zmuszasz mnie do zerwania z ojcem twoim... Byłabym w rodzinie twéj powodem nieustannych nieporozumień i strapień... Za te szczęśliwe chwile, które mi twoje dawniéj tak dobre serce ozłociło — dziękuję ci, Hanno droga, nie gniewaj się — ulegasz wpływom sama nie wiedząc o tém — ale to było nieuchronne... Tak może jest lepiéj.
Opierając się nieco, Hannie Lelia pierścień położyła na rękach... Jakaś chwila niepewności zdawała się rozstrzygać czy się tak rozstaną z sobą... Hanna podniosła głowę i wzruszonym głosem — odezwała się.
— Żegnam cię — ojciec uczyni co zechce...
Lelia nie odpowiedziała. Zaledwie drzwi się zamknęły, upadła na fotel...
Wypoczynek ten trwał jednak krótko, zadzwoniła spytać czy brat na nią nie czekał... Odpowiedziano, że go niema... Lelia niechcąc samego rzucać poszła do niego... Sylwana nie było jeszcze w domu... musiała powrócić zasmucona... Czuła się nawet słabą i postanowiła nie wychodzić dnia tego...
W głębi serca miała pewność, że i Sylwan przyjść musi i pan Aleksander odebrawszy pierścień nadbiegnie. Nie omyliła się na obu tych rachubach, gdyż Sylwan wrócił jak tylko mógł sądzić, iż Hanny u niéj nie znajdzie.
Znalazła go smutnym, zrezygnowanym i spokojnym... nadto może spokojnym po stracie jaką poniósł, a która zdawała się bezpowrotną. Na pierwsze słowa, które wyrzekła chcąc obwiniać ludzi, Sylwan... zatrzymał ją. — Proszę cię i błagam, ani słowa o tém... nadto cierpię.
— Co myślisz z sobą?...
— Nic nie wiem... bądź co bądź, nawet dla szczęścia narzucać się nie mogę, modlić o nie, nie będę. Stało się! Winny okoliczności, winno serce Hanny... może ja sam. Inaczéj jednak postąpić nie mogłem... lub nieumiałem.
— A miłość twoja dla Hanny?
— Została w sercu całą i nieporuszoną.
Widząc, że brat niechętnie się tłómaczy i mówić nie chce — Lelia przerwała w końcu rozmowę, z pewném podziwieniem wpatrując się w niego, bo miłości téj ani męzkiego cichego cierpienia pojąć nie mogła. W niéj burzyło się wszystko...
W tém w przedpokoju dał się słyszéć głos zadyszanego pana Aleksandra. Od chwili tych improwizowanych zaręczyn, był on ciągle w najsprzeczniejszych usposobieniach, które nim na przemiany miotały; szczęśliwym się czując i strwożonym. Budził się zafrasowanym żałując porywczości z jaką się wdowie oświadczył, to znowu roił odrodzoną szczęśliwość i młodość, i gotował się wyjawić wszystko przed starościną.
Ciche żarty Dołęgi, który dotąd go nie wydał z sekretu, to mu pochlebiały, to go bolały... Po kilka razy na dzień czynił sobie wyrzuty, porywały go strachy i miłość przepłoszona wracała, przeglądał się w zwierciadle, liczył lata, obawiał się i zarazem pragnął przyśpieszyć małżeństwo. Na jedną z takich chwil, w których łysy Oleś odbywał z cygarem w ustach rachunek sumienia, weszła po cichu Hanna do ojca, z twarzą tak zmienioną, poważną, smutną, iż pan Aleksander się uląkł i śpiesznie ku niéj postąpił.
Stosunek ojca do córki był bardzo czuły, Oleś wszakże lękał się jéj, czuł wyższość, szanował, starał się przed nią ukryć ze swemi słabostkami.
— Cóż ty mi tak moja Hanno jakoś dziwnie wyglądasz? spytał jéj.
Córka pomilczała chwilę, jak ma przystąpić do draźliwéj rozmowy i uznała najwłaściwszem, nieodzywając się oddać ojcu pierścionek, który mu sama niegdyś ofiarowała. Pan Aleksander się przeląkł. Co to ma znaczyć? zawołał. — Lelia go ojcu odsyła.
— Co za powód? Prawdziwie, niewiem, jakiś chwilowy kaprys... zresztą papa o tém z nią sam pomówi...
Oleś trzymał pierścionek w ręku i stał zamyślony. Cóż to jest? co mówiła... Ona to sama najlepiéj wytłómaczy? nic niewiem.
W twarzy starego wdowca malowały się zmieszane tak dziwnie uczucia niepokoju, żalu, a razem jakiegoś zadowolenia naprzemiany... iż Hanna nic z niego wyrozumieć nie mogła.
— Cóż ty na to? szepnął, patrząc na córkę...
— Nie godzi mi się w téj mierze żadnego mieć zdania... spełniłam poselstwo moje... reszta należy do ojca... I wyśliznęła się z pokoju.
Pan Aleksander ubrał się i pobiegł. W drodze postanowił niekoniecznie się spieszyć z powtórnemi zaręczynami, i jeśliby Lelia wymagała zwrotu pierścionka, oddać jéj go na powrót. Zawsze pewny jestem, że gdy okoliczności pozwolą, ręki mi nie odmówi, a bezpieczniéj z tém poczekać.
Ale w progu już nadzieje szczęścia doradzały mu inaczéj; gdy wszedł nie wiedział wcale jak postąpić. Wejrzenie na Lelię, rozbudziło pragnienia i uczucia...
— Królowo moja? zawołał rzucając się ku niéj od progu (Sylwan cofnął się śpiesznie do drugiego pokoju, aby się z nim nie spotkać). Królowo moja... Hanna przyniosła mi pierścionek! Ja nic nie rozumiem..
— Hanna powinna była to panu wytłómaczyć, odezwała się Lelia.
— Niechciała mi powiedzieć! — na miłość Boga co to ma znaczyć?...
— W krótkich słowach powiem panu, odezwała się Lelia — panna Hanna, która okazywała zawsze wiele przyjaźni dla brata mojego pod pozorem błahym, odjęła mu wszelką nadzieję... Z rozmowy z nią mogłam osądzić, jak draźliwém byłoby moje położenie w rodzinie, w domu... bo ja i brat jesteśmy nierozerwani... Rozstańmy się więc panie Aleksandrze... dziękuję panu za jego serce dobre dla mnie — ale żoną być nie mogę, nie będę...
Oleś stał jak ogłuszony... jedną rzecz rozumiał teraz, że Hanna zerwała z Sylwanem, a to dla niego mogło tylko być powodem do stania przy pierwszéj myśli poślubienia Lelii. Co dla niéj było przyczyną rozerwania, dla niego kruszyło najważniejszą z przeszkód — obawę Sylwana. W chwili uczucia i myśli zamieniły się, odetchnął wolniéj i postanowił nieustępować...
Rzucił się, chociaż z pewnemi okolicznościami czterdziesto ośmioletniemu człowiekowi niezbędnemi, na kolano (w liczbie pojedyńczéj) przed Lelią — i zawołał z impetem wielkim.
— Ja mam wasze słowo — nie ustąpię...
— Okoliczności się zmieniły... rzekła Lelia byłyśmy z Hanną jedną myślą, duszą jedną — dziś stosunek inny... ja wejść do rodziny waszéj już bym nie mogła...
— Cóż się więc stało nowego? Co zaszło?
— Hanna... obwiniać jéj nie będę i nikogo... Los tak chciał, tak może być lepiéj...
— Ja mam słowo twoje, królowo... powtórzył wdowiec — nieustąpię.
Lelia się cofnęła krokiem od klęczącego, który jéj podawał pierścionek...
— Daruj pan rzekła — ja się wolną czuję i do niczego nie obowiązaną... a zmusić mnie nikt w świecie nie potrafi.
Niechcąc przedłużać téj sceny Lelia spojrzała ku drzwiom, któremi wyszedł Sylwan, jakby go na pomoc wzywała... W istocie stał on w progu i patrzał na nią... nie wahając się wszedł a wnijście to niespodziane o mało w kamień pana Aleksandra nie obróciło.
Obejrzał się przestraszony.
— Przychodzę w pomoc méj siostrze, rzekł Sylwan... z prośbą abyś pan jéj i sobie nie czynił przykrości naleganiem daremnem... Związek ten naraziłby nas wszystkich na długie cierpienia, sam to pan widziéć musisz...
Głos grzeczny lecz stanowczy Sylwana, nie wywołał żadnéj odpowiedzi, zmieszany mocno pan Aleksander niewiedział ani co począć, ani co powiedzieć... Przytomność brata niewypowiedzianie mu była przykrą. Spuścił oczy, wybąknął coś niewyraźnego.. zatrzymał się chwilę... popatrzył na Lelię, która się usunęła w głąb pokoju i zdejmując żywo pierścień z palca, położył go na stole... Skłonił się i wyszedł... Jak pijany stoczył się ze wschodów... i znalazł się w ulicy niewiedząc co pocznie daléj, gdy głos i śmiech Dołęgi do przytomności go przywrócił.
— Cóż ty u drzwi swéj adorowanéj odprawiasz straż... czy?
Popatrzywszy na zmienioną twarz Olesia, przerwał pan Maryan nagle. — Co ci jest?
— Nic — nic, zerwałem! wszystko skończone... stłumionym głosem rzekł stary...
— Zerwane! To dziękuj Panu Bogu! i sza! cicho — pośpiesznie począł Dołęga, biorąc go pod rękę. Rozumiem, że ci to być może trochę bolesném... ale dalipan powtarzam jeszcze raz — dziękuj Panu Bogu! Byłbyś szalone palnął głupstwo, siebie i familię skompromitował. Niechciałem ci czynić uwag zapóźnych... teraz gdy się to rozchwiało — winszuję z całego serca... Cóżbyś ty robił ze szwagierkiem, któremu drzwi przed nosem zamknąć byłoby trudno...
Oleś stał jeszcze osłupiały... Dołęga patrzał na zegarek...
— Słuchajże, miéj rozum... widzę żeś przybity... Chodźmy co dobrego zjeść i napić się wina... rozkołyszesz się i zapomnisz... Ale chodź.
Bezwładnego pana Aleksandra pochwycił prawie gwałtem czuły przyjaciel i wiedząc jakie najlepiéj nań poskutkuje lekarstwo, poprowadził go z sobą do restauracyi. Wybrał najlepszą.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.