Recenzje Lalki/„Lalka“, powieść współczesna
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | „Lalka“, powieść współczesna |
Pochodzenie | Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych, 1890, nr 1 |
Redaktor | Adam Wiślicki |
Wydawca | Adam Wiślicki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Dziwny obyczaj przyjęła nasza krytyka: zajmuje się ona jedynie temi dziełami, które wyszły w książce a pomija milczeniem te, które ukazały się tylko w łamach lub odcinku jakiego pisma. Obyczaj ten miałby racyę bytu, gdyby książki stanowiły istotnie wybór umysłowych produkcyi, tymczasem wiemy z doświadczenia, iż tak nie jest, a przedruk książkowy zależy w wielu razach od zręczności, zabiegów lub stosunków autora. Często więc nie pisze się sprawozdań, lub pisze bardzo późno o poważnych utworach, a natomiast rozbiera takie, co zaledwie na wzmiankę zasługują.
Rzecz ta ma pewną etyczną doniosłość i zmienia punkt ciężkości krytyki. Nie jest ona już spełnieniem obowiązku czasopisma, które swych czytelników o ruchu umysłowym zawiadamiać powinno, ale staje się grzecznością dla autora, który nadsyła redakcyi swój utwór a w zamian ma prawo żądać sprawozdania.
Dzięki temu systematowi, utwór takiej doniosłości jak „Lalka“, utwór jednego z najpoważniejszych naszych publicystów i powieściopisarzy, pomimo iż druk jego ukończonym był blizko przed pół rokiem, pominięty został dotąd przez prasę zupełnem milczeniem, jakby chodziło o byle jaką ramotę pierwszego lepszego autora. Za to myślący ogół, zajmował się pilnie tą powieścią, mówiono o niej wszędzie, sprzeczano się o tendencye, o prawdę głównych postaci, czyniono rozmaite zarzuty, zapytywano co znaczy tytuł? Niektórzy stosowali go do bohaterki, panny Izabeli, jakkolwiek nie jest ona bynajmniej tem, co przywykliśmy mianować „lalką“. Lalka zaś prawdziwa stanowi tak małoznaczny epizod, iż trudno pojąć dla czego całość brałaby swą nazwę od niego. Istotnie na ten zarzut zgodzić się można. Tytuł dostatecznie umotywowanym nie jest, ale natomiast tytuł ten rzuca światło na sposób pisania autora, na prawdopodobną zmianę pierwotnego planu, z którego jednak wyłamał się główny bohater siłą swej indywidualności.
Nic łatwiejszego jak szablonowemi figurami kierować według planu z góry obmyślanego; pójdą one zawsze tam, gdzie chce autor, spełnią to, co im każe. Kiedy jednak charakter postawiony jest silnie, samoistnie, to wytwarza sam sobie prawa i konsekwencye, których złamać niepodobna, bez naruszenia jego prawdy. Cóż jednak ma tytuł choćby niewłaściwy do wartości utworu? Nazwijmy go Wokulskim, nazwijmy ostatnią miłością, nazwijmy jak chcemy, będzie to zawsze studyum psychologiczne i społeczne pierwszorzędnego znaczenia.
Zapewne autor w pierwotnym swym planie, zamierzał sprawę o kradzież lalki, niesumiennie wytoczoną przez przewrotną baronowę Krzeszowską pani Stawskiej, uczynić punktem zwrotnym powieści, zapoznać z tego powodu bohatera z niewinnie oskarżoną i wyleczyć go z jednej miłości — drugą. Ale namiętność Wokulskiego do panny Izabeli oparła się temu, autor zrozumiał, iż kiedy człowiek podobny w wieku spóźnionych uczuć, da się namiętności opanować, pozwoli stać się jej myślą jedyną i rządzicielką czynów, nie ma dla niego powrotu ani uleczenia. Jest to gra na śmierć i życie. W tem właśnie leży psychologiczna wartość powieści. Wokulski mogący zakochać się w drugiej, nie byłby tym tragicznym typem szamoczącym się z miłością, której całą niedorzeczność spostrzega, a pokonać nie jest w stanie, straciłby swą wyjątkową indywidualność, swą siłę i wyszedł na najzwyklejszego parweniusza, który dał się pociągnąć nazwiskiem, elegancyą, urokiem wielkiego świata, a uleczony powrócił do swojej sfery i znalazł w niej poczciwą żonę.
Tymczasem tragiczność Wokulskiego leży w tem właśnie, iż namiętność nie zabija u niego refleksyi, ani refleksya namiętności, że te dwie siły równoważą się i jak sęp Prometeusza szarpią tem wielkiem sercem.
Pomiędzy nim a panną Izabelą nie ma nic wspólnego. Ona jest wypieszczonem dzieckiem wielkiej rodziny, on — człowiekiem co własną pracą, siłą woli, geniuszem niemal, wyszedłszy z najniższej warstwy społecznej, zajął w świecie wyjątkowe stanowisko. Ona w kwiecie lat, on przeszedł już czterdziestkę, ona jest nietylko próżniaczką, ma pogardę do wszelkiej realnej strony życia, on człowiekiem pracy i obrachunku, ona dba tylko o formy, on stoi po za niemi, bo je przewyższa potęgą swej indywidualności. Ona jest córką zrujnowanego magnata, on galanteryjnym kupcem.
Wokulski zrozumiał szybko, iż przepaść jaka pomiędzy niemi istnieje, złotem jedynie da się zapełnić, postanowił więc być bogatym, wytężył ku temu wszystkie siły i zdobył wielką fortunę — co nie jest rzeczą tak trudną — dokazał rzeczy stokroć trudniejszej, bo zdobył ją, nie brudząc sobie rąk, nie zatracając uczciwości. To stanowi jego cechę znamienną i odróżnia od zwykłych czcicieli złotego cielca. Majątek zwrócił na niego uwagę, do towarzystwa wkupił się ogromnemi darami, sypanemi na ręce dam opiekunek dla rozmaitych dobroczynnych instytucyj. Nibyto zbliżył się do panny Izabeli, miał prawo ukłonić jej się na ulicy, być w jej towarzystwie, rozmawiać z nią gdy była w łaskawem usposobieniu, ale przepaść pomiędzy niemi istnieć nie przestała.
Najłatwiejszym sposobem zdobycia podobnej kobiety było niezawodnie doczekać się ostatecznej ruiny jej ojca. Wokulski przecież jest na to zbyt szlachetnym, może zbyt wymyślnym, on chce zdobyć nie rękę ale serce ukochanej i tu potyka się o niepodobieństwo. Taka panna Izabela nie jest w stanie go ocenić, to istota innej zupełnie natury. Serce jej należy do przedmiotów problematycznego istnienia, a nawet gdyby je miała, serce to nie skłoniłoby się nigdy do Wokulskiego. Ciasny jej umysł ocenić go nie jest w stanie, wielkości jego nie obejmie, a natomiast wszystko w nim razi ją i drażni. W ostateczności może go poślubić, bo sama siebie ocenia jako klejnot, który w złoto oprawionym być musi, więc nie jest w stanie istnieć bez zbytku, ale będzie to zawsze ostateczność. Kiedy więc widzi, że nawet stary baron, którego zawsze trzymała w odwodzie, zwraca się w inną stronę, a Kazimierz Starski, zrujnowany paniczyk, który stanowił dla dojrzałej panny ostatnią deskę zbawienia, traci nadzieję sukcesyi, decyduje się obdarzyć swą ręką tego parweniusza, który na skinienie jej małego paluszka, gotów rzucić się w ogień bez wahania. Nie zapomina jednak ani na jedną chwilę, że tym sposobem czyni mu łaskę, że jest zaklętą księżniczką, która zstąpić raczy do śmiertelnika, że za to śmiertelnik winien jej bezgraniczne posłuszeństwo i ślepą miłość, ona zaś nie obowiązuje się do niczego.
Występuje tu olbrzymi egoizm kobiety i razem instynkt dziedziczny pokoleń, które zbyt długo pogardzały wszelką pracą, ażeby się ta pogarda przełamać dała.
Nieświadomość przytem spraw majątkowych panny Izabeli i jej ojca jest zdumiewająca, czują oni, iż pieniądz należy im się prawem urodzenia, umieją trwonić go znakomicie, bez niego obejść się nie umieją a grosza zarobić nie potrafią. Kiedy Wokulski ratuje posag panny Izabeli, ażeby ją uchronić od upokorzenia i nędzy, kiedy z tego powodu przepłaca kamienicę jej ojca, kiedy od uratowanej tym sposobem sumy daje bajeczny procent, pan Łęcki jest przekonany, że on go jeszcze oszukał i że na nim zarabia. Gra tu wprawdzie pewną rolę dziecinna nieznajomość stosunków, ale przytem gra rolę i fałszywa duma. Łęcki też wierzy w to, w co mu wierzyć wygodnie i nie roztrząsa zbytnio przedmiotu, boby to mogło zachwiać pogodę jego umysłu i sprowadzić niepożądane rezultaty.
P. Łęcki jest nieoszacowaną postacią, typ to absolutnego niedołęgi z aspiracyami do znaczenia, sybaryty żyjącego w złudzeniach nietylko co do własnych spraw majątkowych, ale i co do własnego umysłu, bo dobre wyobrażenie o sobie jest mu do szczęścia potrzebne. Zresztą najlepszy człowiek i najlepszy ojciec, byle zawsze miał co chce, robił co mu się podoba, i nie potrzebował krępować swoich gustów i nawyknień.
Autor postawił naprzeciw siebie dwa światy. Od czasów, w których Kraszewski pisał powieść pod tym tytułem, zmieniły się może ich zewnętrzne formy, istota rzeczy pozostała. Dziś jak wówczas świat wyższy posługuje się bez skrupułu i wyzyskuje świat, który za niższy uważa. A czyni to nawet bez złej woli, bezwiednie, niechcący.
Jak przed laty Kraszewskiego, tak dziś Prusa spotyka zarzut, iż w karykaturze przedstawia warstwy arystokratyczne. Zarzut to bardzo niesłuszny, wszakże wśród tych warstw spotykamy oryginalną ale pełną szlachetności postać Ochockiego, prezesowę, wreszcie księcia, człowieka najlepszych chęci. Jeśli zaś te dobre chęci nie wydają owocu — wina spada tutaj na niepraktyczne wychowanie, jakie odbierają po większej części synowie magnackich rodzin, wreszcie na dziedziczne właściwości i uzdolnienia wyrobione szeregiem pokoleń nienawykłych do liczenia się z rzeczywistością, wyniesionych po nad jej warunki.
Kobiety tego świata są także takiemi, jakiemi w atmosferze pozorów i próżniactwa być mogą. O istotnej wartości ludzi i rzeczy nie mają pojęcia, potrzeby u nich są ogromne, fantazya rozigrana, nerwy rozstrojone, żądze podbudzone. Muszą się bawić, ażeby czemś zapełnić istnienie, jeśli zaś ta zabawa kosztuje czyje życie, tem gorzej dla tego, co wyobrażał sobie, że liczmany są czystem złotem. Wszyscy przecież wiedzą, że panny bez majątku, a nawykłe do zbytku, muszą mieć bogatych mężów. Jest to konieczność społeczna. Nie idzie przecież zatem, ażeby zamykały sobie z tego powodu świat marzeń. Wszakże to jeszcze zdradą nie jest? Taki Wokulski i tak powinien się czuć dość szczęśliwym, jeśli panna Izabela obdarza go swoją ręką. Zuchwalstwem nie do darowania byłoby nietylko żądać więcej, ale zabronić jej niewinnych gruchań z pierwszym lepszym człowiekiem jej świata, w którym mąż zawsze będzie intruzem. On jednak jest tak zuchwały czy dziecinny, że na ten podział zgodzić się nie chce, i przekonawszy się dowodnie, iż panna Izabela kokietuje innego, ma odwagę wyrwać się z jej pęt.
Ale czemże jest dla niego życie bez tej kobiety, która była od lat wielu motorem jego działań, celem marzeń, myślą jego myśli? Od tej chwili wszystko dla niego obojętnieje. Ta spóźniona namiętność pożarła rdzeń jego istoty. Młodszy, mógłby przeboleć, odsnuć życie z innego wątka, on już tego nie potrafi. Jest to człowiek zabity moralnie. Samobójstwo jest tylko w tych warunkach kwestyą czasu, bo stanowi ono jedyne możliwe dla niego rozwiązanie sytuacyi.
Panna Izabela może jeszcze swemi wdziękami usidlić innego wielbiciela, może się zdecydować zostać żoną wstrętnego starca, zarówno jak zostać zakonnicą, byle znalazła klasztor dla siebie odpowiedni. Nie ma ona bowiem wcale mistycznych porywów i nie lubiłaby zadawać sobie żadnych umartwień.
Los zresztą tej bardzo prawdziwej a niesympatycznej bohaterki, czytelnika mało obchodzi, trudno jej przebaczyć, iż zmarnowała takiego człowieka jak Wokulski, a z drugiej strony autor opisał ją tak wybornie, iż możemy być o nią zupełnie spokojni.
Co do bohatera rzecz zupełnie inna. Poznajemy go takim, jakim Prus chciał go pokazać. Pomimo to przecież co do jego usposobienia po za tą nieszczęsną miłością rodzą się w myśli niektóre wątpliwości: a naprzód czy Wokulski rzeczywiście gorąco miłował swoje społeczeństwo? Wszyscy znający go bliżej, jak nieoszacowany stary subiekt i przyjaciel Rzecki a wreszcie i sam autor, nie wątpią o tem ani na chwilę, ale czytelnik przekonania tego w zupełności dzielić nie może. Nie mówię o tem, iż od chwili poznania panny Izabeli, namiętność bierze górę nad wszystkiem, to należy do psychologii tego rodzaj uczuć, w których działa jakby czar nieprzeparty; chodzi mi o zupełnie inny objaw. Wokulski, doznawszy niesprawiedliwości, nieuznany i pokrzywdzony, co chwila porównywa swój los z tym, jakim byłby w innem społeczeństwie i rozgoryczony myśli otrząsnąć proch niewdzięcznej ojczyzny z obuwia swego i osiąść za granicą. Myśl ta nie jest wcale przelotną, powraca przy każdej sposobności. A jednak człowiekowi kochającemu swoje społeczeństwo, nigdy nic podobnego na myśl nie przyjdzie, kocha je bowiem bez względu na to, czy warte jest lub niewarte miłości, kocha jak matka dziecię, bo inaczej uczynić nie może, bo tylko w tem społeczeństwie czuć się będzie na właściwem miejscu. Gdzieindziej mogą być warunki lepsze, ludzie sprawiedliwsi, niebo łagodniejsze i cóż ztąd? Człowiek prawdziwie kochający, nie pomyśli nigdy, że z tego wszystkiego mógłby korzystać.
W tym razie Wokulski stoi na równi z Schlangbaumem, który także odepchnięty przez społeczeństwo, zrywa z niem solidarność, a przynajmniej ciągłe się tem odgraża. A jednak z powodu Schlangbauma nazwano głośno Prusa antisemitą a przecież szlachcic i żyd pod tym względem są na jednym poziomie i jednako gotowi są przenieść za granicę pole swej działalności. Jeśli więc tylko interes wiąże człowieka z glebą rodzinną, gdzież jego miłość?
Przyznać też trzeba, iż Henryk Schlangbaum jest najmniej logiczną i jakby na dwoje rozłamaną postacią powieści. Prześladowany, zdolny i pracowity subjekt z pierwszego tomu, niczem nie zapowiada nieuczciwego aroganta, separatystę, tandeciarza, jakiego poznajemy w drugim. Czy autor rzeczywiście chciał pokazać zmianę charakteru i zapatrywań, wywołane nieraz odmiennem położeniem, czy też kreśląc tę postać ulegał ogarniającemu go pesymizmowi, coraz więcej rozwijającemu się w powieści, postać na tem cierpi, bo jej nie rozumiemy. W powieści giną i wymierają bezpotomnie wszyscy szlachetni, dla tego tylko, że są szlachetnymi a więc w walce życia muszą być zwyciężeni.
Myśl ta wypowiedziana jest wyraźnie w ostatniem słowie „Lalki“, kiedy po samobójstwie Wokulskiego i śmierci Rzeckiego, pozostają na ich miejscu tylko Schlangbaum oraz łotr z pod ciemnej gwiazdy Maruszewicz i ci wysuwają się na opuszczone stanowiska.
Wszystkie postacie działające w powieści umierają lub gorzej: nikczemnieją, tryumfują zaś ci, co oddawna byli mistrzami podłości, a ponieważ wszystkie prawie narysowane są z wielką prawdą, sprawia to na czytelniku przygnębiające wrażenie.
Niepodobna czynić z tego powodu zarzutu autorowi. Może on śmiało odpowiedzieć: czyż inaczej dzieje się w rzeczywistości? Nadaje to jednak „Lalce“ odrębne stanowisko w naszej literaturze, w której ton zrozpaczenia odzywał się słabo, lub odzywał dźwiękiem naśladowniczym, jak w „Gustawie“ Mickiewicza. Tutaj zrozpaczenie jest rdzenne, rozwija się na gruncie społecznym, nie ogranicza do jednej postaci, do jednego uczucia, jak w Werterze lub Ortisie. Jest ogólne, sięga wszystkich uczuć i wszystkich stosunków, i dlatego to nawet w literaturach innych krajów, najsilniej zabarwionych pesymizmem, mało znajdziemy odpowiednich utworów.
Dobitności jeszcze dodaje tym rozpacznym wynikom forma powieściowa i mnóstwo wyprowadzonych figur. Nie mamy tu do czynienia z Rollą lub Oktawiuszem Musseta, tworami chorobliwej fantazyi, ale z postaciami realnemi, które codzień spotykamy, których istnienia i działania niepodobna nam pod żadnym względem podać w wątpliwość.
O tych postaciach należałoby nieco dłużej pomówić, bo wszystkie bez wyjątku na to zasługują, wszystkie żyją, ruszają się, mówią, nie jak komparsy ale jak najrzeczywistsze istoty, które tylko usunięte są na dalsze plany wybitnością postaci głównych.
Przytem Prus z sumiennością wielkich powieściopisarzy studyował wszędzie scenę akcyi i dla tego sklep starego Mincla, jak później sklep Wokulskiego, wszyscy subjekci, stary Rzecki, piękny Mraczewski, porządny Lisiecki, uprzytomniają nam się wraz ze swem otoczeniem, sposobem mówienia, przekomarzania się, drobnemi niechęciami i rywalizacyą. Wszystko to uderza prawdą, wszystko składa się na całość, którą można nazwać mistrzowską.
O „Lalce“ możnaby napisać jeśli nie tomy to foliały, tyle tam materyału, tyle postaci, tyle nasuniętych myśli. Możnaby ją rozbierać pod względem powieściowym, społecznym, etycznym, a pod każdym dostarczyłaby obfitego wątku. To samo już świadczy o wysokiem jej znaczeniu.
Z czasem zapewne „Lalka“ zajmie w literaturze właściwe sobie stanowisko. Zbytecznem byłoby dziś przesądzać, czy powieść ta będzie lub nie będzie kiedyś nazwaną najznakomitszą powieścią naszą obecnej epoki? Czyta się ją z palącą ciekawością, podnieconą, nie nadzwyczajnemi faktami — takich niema w niej zgoła — ale mistrzowskim rysunkiem i prawdziwością zarówno głównych jak podrzędnych postaci, tła, które je uwydatnia. A przeczytawszy ogromne dwa tomy, żałować tylko przychodzi, że ich nie ma więcej, że rozstać się trzeba z tą gromadką ludzi tak dobrze znajomych, chociaż ubyli z niej najlepsi i najszlachetniejsi.