Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Rilla ze Złotego Brzegu
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Księgarnia Czesława Kozłowskiego
Data wyd. 1933
Druk Salezjańska Szkoła Rzemiosł
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rilla of Ingleside
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.
ZWYCIĘSTWO!

— Dzień „szalejącego wiatru i zdradzieckich chmur“, — mówiła Rilla pewnego niedzielnego popołudnia, a było to 6 października. Na dworze panował taki chłód, że rozpalono ogień na kominku w jadalni i wesołe płomienie rzucały refleksy po ścianach. — Przypomina raczej listopad, niż październik, a listopad to taki brzydki miesiąc.
W pokoju znajdowała się kuzynka Zofja, która przebaczyła już Zuzannie, oraz pani Marcinowa Clow, która tym razem nie złożyła niedzielnej wizyty, lecz wpadła na chwilę, aby pożyczyć trochę lekarstwa na reumatyzm, co przecież było tańsze, niż lekarstwo zapisane przez doktora.
— Obawiam się, że będziemy mieli ostrą zimę, — prorokowała kuzynka Zofja. — Krety pobudowały sobie kryjówki dokoła stawu, a to jest najlepszy znak ostrej zimy. Boże, jak to dziecko wyrosło! — Kuzynka Zofja westchnęła, jakby była bardzo nieszczęśliwa z tego powodu. — Kiedy się spodziewasz przyjazdu ojca?
— W przyszłym tygodniu, — odparła Rilla.
— Mam nadzieję, że macocha nie będzie maltretować biedactwa, — westchnęła kuzynka Zofja, — ale mam pewne wątpliwości. W każdym razie odczuje chłopak różnicę między tym domem i tamtym. Zepsułaś go strasznie, Rillo.
Rillla uśmiechnęła się i przylgnęła policzkiem do loków Jasia. Wiedziała, że grzeczny, rozkoszny mały Jaś nie był zepsuty. Mimo to jednak w sercu jej panował niepokój. Sama także często myślała o nowej pani Anderson i zastanawiała się do jakiego typu kobiet należała ta Jasia macocha.
— Nie mogę przecież oddać Jasia kobiecie, która nie będzie go kochać, — buntowała się w duszy.
— Mam wrażenie, że deszcz zacznie padać, — rzekła kuzynka Zofja. — Mieliśmy już strasznie dużo deszczu tej jesieni. Dla starszych ludzi takie pogody są prawdziwem zabójstwem. Za moich młodych lat tak nie bywało. Przeważnie październik był bardzo pogodny. Czasy się zmieniają i klimat się zmienił.
Przemowę kuzynki Zofji przerwał dzwonek telefonu. Pobiegła do hallu Gertruda Oliver:
— Tak. Co? Co takiego? Czy to możliwe? Czy to urzędowo sprawdzone? Dziękuję, dziękuję.
Wróciła do pokoju z płonącym wzrokiem i zarumienioną twarzą. W tej samej chwili z poza chmur wyjrzało słońce i złociste promienie wniknęły przez okno. Oświetliły one twarz Gertrudy, która wyglądała teraz, jak kapłanka przynosząca jakąś wieść, mistyczną.
— Niemcy i Austrja proponują pokój, — rzekła.
Rilla oszalała na kilka minut. Zerwała się i poczęła tańczyć po pokoju, klaszcząc w dłonie, śmiejąc się i płacząc.
— Usiądź, moje dziecko, — rzekła pani Clow, która nigdy nie podniecała się niczem i ominęła wszelkie zmartwienie w swej długiej wędrówce życia.
— Ach — wołała Rilla. — Dość długo chodziłam w rozpaczy i lęku po tym pokoju. Niechaj teraz potańczę z radości. Warto było przetrwać te długie okropne lata, aby doczekać tej chwili i ujrzeć ją. Zuzanno, wywieś flagę, musimy roztelefonować tę wiadomość po całem Glen.
— Czy będziemy mieli teraz tyle cukru, ile zechcemy? — zapytał nagle Jaś.
Popołudnie to było niezapomniane. Gdy wiadomość rozprzestrzeniła się po Glen, ludzie biegali w podnieceniu po całej wsi i zaglądali nawet na Złoty Brzeg. Przyszli Meredithowie, zostali na kolacji, wszyscy mówili, a nikt nie słuchał. Kuzynka Zofja usiłowała protestować, że Niemcom i Austrji nie można ufać, że to pewno plotka, lecz nikt nie zwracał na jej słowa najmniejszej uwagi.
— Ta niedziela jest nagrodą za to wszystko, co przeżyliśmy w marcu, — mówiła Zuzanna.
— Lękam się, — dowodziła sennie Gertruda, zwracając się do Rilli, — życie stanie się monotonne, gdy pokój zapanuje. Po tych czterech latach niepokojów, naprężenia nerwów i oczekiwania zwycięstwa, wszystko będzie teraz nieciekawe. Nie będziemy już oczekiwali każdego przybycia poczty.
— Jeszcze teraz dosyć nałykamy się strachu, — odparła Rilla. — Pokój nie zapanuje w ciągu najbliższych tygodni, a podczas tych tygodni mogą się stać najokropniejsze rzeczy. Podniecenie moje minęło. Zwyciężyliśmy, ale za to zwycięstwo zapłaciliśmy drogo!
— Niema zbyt wysokiej ceny za swobodę, — rzekła Gertruda. — Uważasz, że cena ta była za wysoka, Rillo?
— Nie, — wyszeptała Rilla z zapartym oddechem. Widziała teraz oczami wyobraźni mały krzyż na polach walki we Francji. — Nie, jeżeli ci, co żyją będą godni tego, jeżeli zachowają wiarę.
— Zachowamy wiarę, — odrzekła Gertruda. Nagle podniosła się z krzesła. Cisza zaległa przy stole, a Gertruda Oliver zaczęła recytować sławny wiersz Władka: „Kobziarz“. Gdy skończyła, pan Meredith wstał i podniósł szklankę.
— Wypijmy, — rzekł, — za milczącą armję, za chłopców, którzy polegli w myśl słów Kobziarza. „Za nasze jutro — oddali dzisiaj! Oto jest ich zwycięstwo!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.