Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rilla ze Złotego Brzegu |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Księgarnia Czesława Kozłowskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Salezjańska Szkoła Rzemiosł |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rilla of Ingleside |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na początku listopada Jaś opuścił Złoty Brzeg. Rilla żegnała go ze łzami, lecz z lekkiem sercem. Pani Jimowa Andersonowa numer drugi była tak miłą kobietą, że należało zazdrościć szczęścia Jasiowi. Miała rumianą twarzyczkę i błękitne śliczne oczy. Rilla z pierwszego wejrzenia przekonała się, że może jej zaufać Jasia.
— Ogromnie, lubię dzieci, panienko, — rzekła serdecznie. — Jestem do nich przyzwyczajona. Zostawiłam w Anglji sześcioro rodzeństwa. Jaś jest strasznie miłem dzieckiem i trzeba przyznać że wychowała go pani doskonale. Będę go kochała, jak swoje własne dziecko, panienko. Postaram się dać mu jakiś prawy kierunek. Wynajęliśmy małą farmę tuż za wsią i mamy zamiar się na niej osiedlić. Jim chciał zostać w Anglji, ale ja powiedziałam: „nie“. Chciałam poznać nowy kraj, a wiedziałam, że Kanada mi się spodoba.
— Jestem ogromnie zadowolona, że zamieszkacie państwo wpobliżu. Pozwoli pani Jasiowi przychodzić do mnie, prawda? Bardzo jestem do niego przywiązana.
— Nic dziwnego, panienko, rzadko kiedy widzi się milsze dziecko. Obydwoje z Jimem zachowamy dla pani wdzięczność aż od śmierci. Jaś może przychodzić do pani, kiedy zechce i chętnie przyjmę pani radę w kwestji dalszego jego wychowania. Jest on przecież prawie pani dzieckiem, jeśli tak można powiedzieć i postaram się, żeby pani miała z niego pociechę.
Tak więc Jaś odjechał ze swą niebieską wazą, chociaż nie w niej. Potem nadeszła wiadomość o zawieszeniu broni i całe Glen St. Mary omal nie oszalało. Tej nocy we wsi rozpalono wielkie ognisko, na którem spłonął manekin Kaisera. Chłopcy ze wsi rybackiej zapalili pochodnie na szczytach pagórków i łuna rozgorzała na przestrzeni kilku mil. Na Złotym Brzegu Rilla wbiegła ze śmiechem do swego pokoju.
— Teraz uczynię coś prawdziwie kobiecego[1], — zawołała, wyciągając z pudła swój zielony aksamitny kapelusz. — Podrę mój kapelusz na strzępki i przysięgam, że nigdy więcej nie kupię sobie zielonego.
— W każdym razie dotrzymałaś swego przyrzeczenia, — zaśmiała się panna Oliver.
— Przyznaję, że wybór mój wtedy był nadzwyczajny, — odparła Rilla wesoło. — Trzeba teraz pokazać ten kapelusz mamie. Nauczył mnie on jednak cierpliwości. Ach, panno Gertrudo, czuję się na nowo młodą, frywolną i głupią. Czy powiedziałam kiedyś, że listopad jest brzydkim miesiącem? Uważam, że jest najpiękniejszy w całym roku. Proszę posłuchać dźwięku dzwoneczków w Dolinie Tęczy! Nigdy nie słyszałam, żeby dzwoniły tak wyraziście. Wydzwaniają pokój, nowe szczęście i to wszystko dobre, kochane, co było dawniej i co wraca do nas. Nie postradałam zmysłów, panno Gertrudo. Cały świat dzisiaj szaleje z radości. Wkrótce wszystko się ułoży, zachowamy wiarę i rozpoczniemy budować nasz nowy świat. Ale niech pani pozwoli, abym dzisiaj szalała i radowała się.
W tej chwili Zuzanna weszła do pokoju z wyrazem zadowolenia na twarzy.
— Mr. Hyde zginął, — oznajmiła.
— Zginął! Czy chcesz powiedzieć Zuzanno, że nie żyje?
— Nie, pani doktorowo, ta bestja na pewno żyje. Ale nigdy go już więcej nie zobaczymy, jestem pewna.
— Nie bądź taka tajemnicza, Zuzanno. Co mu się stało?
— Otóż, pani doktorowo, siedział na schodach po południu. Było to zaraz potem, kiedy nadeszła wiadomość o zawieszeniu broni i wyglądał jeszcze bardziej po warjacku, niż zwykle. Mogę pani przysiąc, że ten kot był wcielonym djabłem. Nagle, pani doktorowo, zjawił się Bolcio Meredith na swych szczudłach. Nauczył się już chodzić na szczudłach wspaniale. Mr. Hyde spojrzał na niego i jednym skokiem wypadł za parkan. Potem biegł przez pola z przytulonemi uszami. Nigdy pani chyba nie widziała podobnie wyglądającej bestji pani doktorowo. Od tej chwili nie wrócił.
— O, na pewno wróci, Zuzanno. Poprostu przeląkł się Bolcia.
— Zobaczymy, pani doktorowo, zobaczymy. Proszę nie zapominać, że zawieszenie broni zostało podpisane. Aha, przypomniałam sobie, że Księżycowy Brodacz dostał ataku paraliżu zeszłej nocy. Nie chcę mówić, że dotknęła go sprawiedliwość, bo nie wolno mi wtrącać się w wyroki Wszechmocnego, ale każdy może mieć przecież swoje zdanie. Ani o Księżycowym Brodaczu, ani o Mr. Hyde nie będziemy już słyszeli w Glen. St. Mary, pani doktorowo, mogę pani zaręczyć.
O Mr. Hyde istotnie nie słyszano nic więcej. Może to przestrach trzymał go zdaleka od mieszkańców Złotego Brzegu, a może zginął gdzieś wśród lasów, czy pól. Wszyscy tak myśleli z wyjątkiem Zuzanny, która twierdziła, że Mr. Hyde „wrócił na właściwe miejsce“. Rilla żałowała go, bo bardzo lubiła tego kociaka we wszystkich jego nastrojach, zarówno w nastroju Mr. Hyde, jak i w nastroju dr. Jekylla.
— A teraz, pani doktorowo, — mówiła Zuzanna, — ponieważ sprzątanie jesienne już minęło i wszystkie jarzyny z ogrodu spoczywają w piwnicy, zamierzam odbyć miodowy miesiąc i zażyć zupełnego spokoju.
— Miodowy miesiąc, Zuzanno?
— Tak, pani doktorowo, miodowy miesiąc, — powtórzyła Zuzanna. — Prawdopodobnie nigdy nie będę miała męża, lecz miodowy miesiąc muszę przepędzić. Pojadę do Charlottetown w odwiedziny do mego żonatego brata i jego rodziny. Żona jego chorowała przez całą jesień i nikt nie wie, czy umarła, czy jeszcze żyje. Nie zwykła nikomu zwierzać się ze swych zamiarów. Prawdopodobnie z tego powodu nie cieszyła się sympatją w naszej rodzinie. Uważam jednak, że powinnam ją odwiedzić. Nie byłam w mieście od dwudziestu lat, a uważam, że powinnam zobaczyć jakiś film, o których tyle mówią dokoła. Proszę nie myśleć, że wyjadę na długo, pani doktorowo. Chciałabym posiedzieć tam ze dwa tygodnie, jeżeli pani pozwoli.
— Stanowczo zasłużyłaś na urlop, Zuzanno. Wyjedź na miesiąc, na prawdziwy miesiąc miodowy.
— Nie, pani doktorowo, dwa tygodnie zupełnie mi wystarczy. Zresztą muszę być w domu chociażby na trzy tygodnie przed świętami, aby móc przygotować wszystko. W tym roku będziemy mieli prawdziwe Boże Narodzenie, pani doktorowo. Czy można mieć nadzieję, że nasi chłopcy na święta będą już w domu?
— Nie, sądzę, że nie. Zuzanno. Jim i Shirley piszą, że prawdopodobnie nie wrócą do domu przed wiosną, a Shirley może dopiero ukaże się latem. Przyjedzie jednak do domu Karol Meredith, przyjadą Nan i Di. Będziemy mieli prawdziwą uroczystość. Postawimy krzesła dla wszystkich, jak w pierwszym roku wojny, tak, dla wszystkich, bo mój drogi chłopiec, którego krzesło zawsze będzie puste, duchem pozostanie między nami.
— O nim nigdy nie zapomnę, pani doktorowo, — rzekła Zuzanna ocierając oczy i zabierając się do pakowania swych rzeczy przed wyjazdem na swój miodowy miesiąc.