[189]
I.
Od tygodnia już, od ośmiu dni,
Zgłupiał, ogłuchł, albo się rozmarzył
Patrzy w punkt, zachwycony ma wzrok.
I uśmiechy przelatują mu po twarzy...
Zamarł, nie rusza się na krok.
Na pytania ich nie odpowiada —
Jakby dziwo jakieś ujrzał, zoczył cud,
I ku szczęściu ogromnemu się podkradał.
— Ocknij się, — mówią mu, — najwyższy czas,
Od kościoła, powiadają, odpadniesz...
A on, spójrzcie, patrzy w jeden punkt,
Jakby tam było, biedny, najładniej.
Księdzu dali znać... przyszedł ksiądz.
Słup w sutannie żywego ognia!
Woła: — Zbudź się!... Każe: — Coś rób!...
...A on śni, patrzy w punkt od tygodnia.
[190]
Ciemne oczy obrócone w słup,
A w uśmiechu niemy zachwyt duszy.
Zbiegł się świat z wszystkich stron w jeden punkt,
Co go trzyma, nie pozwala się poruszyć...
[191]II.
Czarną nocą wybiegłaś przed próg,
— Wielki Boże, — wołasz, — co będzie.
Dokąd nocą po ratunek biec,
Byle zaraz, byle prędzej, wszędzie...
Jakiż czar na tym domu legł,
Zaklął schody, pokoje opętał?
Sama nie wiem co czynić, gdzie biec,
Sama pewnie już na pół zaklęta!
Nocą wpada do mnie błędny dom,
Od sufitów cały do podłogi —
Woła dom: — Tu gdzieś on, tu on,
Ukochany, skrył się, nasz drogi!...
Całą noc goni za mną, biega dom,
Piętro, sprzęty i próg obłąkany...
— Wróć go, — woła dom, — wróć go nam,
Woła próg, każdy kąt, wszystkie ściany.
I chcę biec i obiegam wkoło dom,
Po pierścieniu latam czarnoksięskim,
Za mną dom, za mną próg, każdy kąt:
— Tęsknij, za nas wszystkich tęsknij!