[186]
MUZA ZAŚCIANKA
Dziewczę Dziesięciolecia — źrała figo słodka,
Smakują cię powoli miejscy patrjoci:
Pan starosta w cylindrze, adwokat i doktór,
Ulatują nad ciżbą — odświętni piloci!
O krok, tuż przy mównicy, orkiestra strażacka,
Duma miasta i źródło zachwytów gawiedzi,
W głębi — podkowa z krzeseł — sfora magistracka!
Samotnie na fotelu ksiądz‑kanonik siedzi...
Tu rynek przystrojony w szpalery świerkowe,
Których woń nozdrza łechce i bije pod piętra,
W zrudziałe balkoniki, w okna dubeltowe,
Skąd z za szyb wyglądają głowy Prezydenta.
Tu w cieniach chorągwianych, z grubem drzewcem w palcach,
Odęte matadory, pytje małopolskie,
Ojce miasta — śnią Wiedeń, wiedeńskiego walca,
W listopadowy ranek, w dziesiąty rok Polski!
[187]
Deszczyk mży... gada mówca... Mokną uśmiechnięci,
Regjonaliści ważni, serwiliści z nudy,
Mężowie zaufania, dźwigacze pieczęci!
Prowincja cała moknie! Listopad obłudy!
Czasem któryś luminarz i „padamdonóżek“
Łypnie kałużą oczu w bok, gdzie z za barjery
Wyrasta gawiedź miejska, stłoczona przy murze...
Wtedy lśni, jakby głaskał cesarskie ordery...
Leader znak dał chustką... „Nie zginęła jeszcze!“
Śpiewają i z łoskotem dźwigają sztandary...
Rżnie kapela... Tłum ruszył... Mnożą się pod deszczem
Łysiny, weżetale i fiksatuary...
On trwa na posterunku... Ku górze wzniósł rękę
I z pod daszka zalotnie w obcisłym munduszemundurze
Honory czyni domu i kłania się pięknie —
Pan komisarz się kłania Najjaśniejszej Muzie,
Która — spłonione dziewczę — przy bębna warkotach
Umyka brzuchomówcom, lamom, rajcom — łykom.
Rzędy krzeseł roztrąca i fontanną błota
Paskudzi całe spodnie dziobatym ławnikom;
[188]
Która — najpłochsze dziewczę — owego poranku
Wśród gawiedzi na rynku biegnie przy orkiestrze,
Gdzie kroczy strażak — pierwszy muzykant w zaścianku —
I z trąby wydmuchuje roześmianą przestrzeń!