<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł Rozdroże
Pochodzenie Z głuszy
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1914
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDROŻE.
I.

Wyminiesz groble grzązkie, wyminiesz wydmy bezdenne, wyminiesz lasy korzeniste, a rozdroża tego nie wyminiesz, skoro ci w strony te dalekie droga wypadnie. Z zachodu czy ze wschodu, na północ czy południe objedziesz, a przecie w końcu wbiegnie ci tor na wzgórek i owo rozdroże ujrzysz przed sobą — i westchniesz. Jak nie wyminiesz doli i niedoli, jak śmierci nie obejdziesz, tak i rozstaju tego.
Krzyż na ziemi czynią drogi — główne ramię szerokie — to trakt pocztowy, boczne ramiona węższe — to jedno w bór wiedzie, drugie do wsi dalekiej.
Krzyż nad ziemią stoi — na piaszczystym wzgórku, i stoją dwa dęby rosochate — na których ten krzyż stary się oparł, bo długie lata pamięta.
Była jesień późna, kiedy to rozdroże pierwszy raz ujrzał Jasiek Czarny.
Jechał Jasiek w strony owe za chlebem, za dolą, za przyszłością.
Z boru się wydostał i w dal oczy ciekawe posłał, i tak go coś nagle za piersi chwyciło — niby strach, niby zgroza.
Leżał ten kraj przed nim — płaski — nagi, jak het wzrokiem dolecieć.
Nad grzęzawicami mgła zimna się stała, po szuwarach plątały się pajęczyny, chłód szedł z ziemi i wicher gwizdał, na. niebie zbałwanione stały chmury śniegu. Bielała tylko zaspa piasku, na której ów krzyż stał i dęby.
Stanął sam z siebie konik Jaśkowy zhasany, spojrzał Jasiek ku górze, westchnął, czapki uchylił i tak zapatrzony pozostał.


II.

Na dębach liście zeschły, lecz nie opadły i szeleściały złowrogo — na ramieniu krzyża wrona siedziała i spoglądając na człeka, krakała:
— Czegoś tu? Czegoś tu?
A pod dębami kobieta samotna, w łachmanach, zbierała żołędzie.
Wicher się naigrawał z jej szmat, szarpał je — i do kości chłodem przejmował.
Zawołał Jasiek kobiety, ale zamiast podejść, uciekła — więc on do krzyża się zbliżył.
Wtedy i kobieta się zbliżyła.
— Daleko do dworu? — spytał Jasiek.
— Het daleko! — odparła ponuro.
Ruszył dalej Jasiek — raz jeszcze na to rozdroże się obejrzał i westchnął:
— Pusty kraj, jak moje życie!
I pojechał śmiało — boć młody był — ni w nieszczęście nie wierzył, ni w śmierć — daleką.
A przecie nie wyminie nikt swej doli, jako i rozdroża owego.
Zabiegło ono znowu raz przed Jaśkowe oczy i znowu konik sam z siebie stanął.
Ale i wtedy kwitły i szuwary i trawy, maiły się dęby rosochate — na wzgórku pasterków gromadka grała na ligawkach i stoki wydmy pokryły macierzanki i powoje pachnące. W konarach dębowych roiło się od ptasząt śpiewających. Przekręcił Jasiek czapkę z fantazyą i zaciął konika.
Powietrze błękitne i ciepłe w pusty kraj niosło jego piosenkę.


III.

Nie wyminął ci on owego rozdroża i w pewną noc czarną, kiedy raz ostatni tamtędy wypadła mu droga.
Ile mu sądzono było, tyle drogi ubiegł, tyle dni przepracował, tyle nocy cichych przespał.
Sądzenie swoje z sobą nosił, a potem go ono nosiło, gdy już wszelką moc stracił.
Wyliczone człowiekowi lata wieku, wyliczone siły, wyliczona droga. Ale on sam lata przeznacza, on sam siły kieruje, on sam drogę wybiera, i tam gdzie go kres zastanie, on zostać musi, jako liść co opada, czas swój odbywszy.
Nie zwrócił Jasiek z drogi, gdy go zgroza i strach za piersi chwyciły, nie zawrócił, gdy śpiewał.
W ową noc cichą kresu dobiegł.
Nie wyminął rozdroża, tylko na niem pozostał już na wieki.
Teraz gdy jesień zasuszy liście dębowe i odkryje konary, widać na jednym długie pasmo konopne, wystrzępione i przebutwiałe, jak owe sznury po dzwonnicach cmentarnych, które często niewidzialne dłonie targają niesfornie.
Wicher to pasmo porusza monotonnie, ale żaden się dzwon nie odzywa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.